Widzewiacy zagrali kolejne złe spotkanie. Zremisowali wprawdzie z Zagłębiem Lubin 0:0, przedłużając serię meczów bez porażki, ale słaba to pociecha… Łodzianie grali nieprzekonująco w przodzie, nie stwarzając praktycznie wcale dogodnych sytuacji bramkowych z rywalem wyjątkowo zmotywowanym do skutecznej gry defensywnej. Lubin przyjechał po słabym początku rundy, z trenerem skazanym na pożarcie w wypadku porażki. Należało przewidzieć, że o bramki łatwo nie będzie, ale mimo to Widzew dał sobie narzucić styl gry przeciwnika… A ten wyjątkowo szybko rozczytał schemat gry ofensywnej gospodarzy, nie pozwalając na skuteczne akcje skrzydłami i wiedząc, że ze strony środkowych pomocników raczej grozi mu niewiele. Zastosował pressing, blokując ataki Widzewa.
Z tym pressingiem Widzewiacy nijak poradzić sobie nie mogli, tworząc momentami żenujący obraz nieporadnej gry ofensywnej. Szczęśliwie w obronie wyglądało to jak zwykle dobrze, choć tym razem przeciwnicy nie kwapili się z huraganowymi atakami na naszą bramkę. Trzeba oddać sprawiedliwość trenerom i piłkarzom: drużyna Widzewa jest solidnie poukładana w formacjach obronnych, traci w tej rundzie mało goli. Ale strzela je tylko rywalom słabszym, nie przykładającym tak wielkiej uwagi do koncentracji przed własną bramką.
Dwie rzeczy mogły zwrócić uwagę po przerwie meczu z Zagłębiem. Po pierwsze, lepsza gra Mindaugasa Panki. Litwin kilkakrotnie wziął na siebie ciężar gry, rozdając ciekawe, prostopadłe podania z głębi pola. Tylko taka broń jest skuteczna w sytuacji, gdy trudno jest przedrzeć się przez skomasowaną obronę rywala. Lub stałe fragmenty gry, ale akurat tych Widzewiacy w meczu prawie wcale nie mieli… Po drugie, trener Mroczkowski zrobił szokujące zmiany. Na boisko weszło trzech żółtodziobów, graczy ściągniętych z Młodej Ekstraklasy. Zastąpili Dzalamidze, Grzelczaka i Okachiego: praktycznie cała ofensywa w drugiej połowie została w rękach debiutantów. Być może dlatego dobre podania Panki nie zostały ani razu wykorzystane. Gracze przedniej formacji nie umieli zrobić pożytku z dogrywanych piłek.
Obie te sprawy pomagają wyciągnąć następujące wnioski: raz jeszcze potwierdziło się, ile może znaczyć dla drużyny środkowy pomocnik dobrej klasy, playmaker, kreator gry. Po drugie: nie da się zbudować zespołu w Ekstraklasie na samej młodzieży. Tym razem Mroczkowskiemu przeszkodziły kontuzje, ale miał jeszcze na ławce choćby Oziębałę… On grał ostatnio słabiej, ale doświadczenie ma nieporównywalnie większe od każdego z wprowadzonych młokosów. Kto wie, może zdobyłby się na jedną akcję w końcówce spotkania, dzięki której padłaby upragniona bramka…
Trener Radosław Mroczkowski ma o czym myśleć. Jest nadzieja, że wynik z Zagłębiem nie pozwoli mu zachłysnąć się ostatnimi sukcesami, gdy uznano go m.in. trenerem sierpnia. Zespół Widzewa czeka teraz kolejne, bardzo ciekawe wyzwanie. W niedzielę przyjeżdża do nas białostocka Jagiellonia. Pod wodzą Czesława Michniewicza.