O marnotrawstwie, czyli jak łódzkie ZOO od Magistratu zależy

Przy okazji regularnych ostatnio wizyt w łódzkim ZOO zwróciłem uwagę na specyficzny model finansowania tego miejsca. Ogród Zoologiczny jest utrzymywany przez Urząd Miasta, można powiedzieć, że jest miejskim zakładem. Utrzymuje się z dotacji, jakie Magistrat przeznacza dla ZOO każdego roku, uchwałą budżetową.

Jest to kwota, którą w rocznym budżecie rezerwują radni, a potem Prezydent Łodzi ma – jako władza wykonawcza – obowiązek utrzymywania swojego podmiotu. Łatwo się domyśleć, że pieniądze nie wystarczają na pokrycie wszystkich wydatków. To częsty przypadek, dana instytucja korzysta z finansowania urzędowego opiekuna, ale jej rachunek wydatków nijak się ma do otrzymywanej kwoty. Akurat ZOO radzi sobie dobrze: można w Ogrodzie zostać sponsorem wybranego zwierzaka, przeznaczać pieniądze na jego utrzymanie w zamian za tabliczkę z nazwiskiem (lub nazwą) donatora przy klatce bądź wybiegu. Ale inne, podobne „zakłady budżetowe” samorządowych opiekunów nie mają możliwości, by korzystać z opieki sponsorów. Ani rzeczywistej (nie mają czym „handlować”), ani prawnej.

Interesuje mnie jednak mechanizm innego rodzaju: czy wiecie, co dzieje się z pieniędzmi, które w kasie Ogrodu zostawiają zwiedzający? Otóż, Szanowni Czytelnicy, trafiają one nie do ogrodowej księgowości, tylko do Urzędu Miasta. Dokładnie – dochód ze sprzedaży biletów przejmuje Magistrat, konretnie Wydział Ochrony Środowiska, pieniądze służą następnie na pokrycie bliżej niesprecyzowanych wydatków Urzędu. Zaś ZOO nie ma z tego tytułu żadnych dochodów, to znaczy wpływy z kasy oddaje w całości, korzysta z kwoty przez radnych wyznaczonej, bez względu na ilość sprzedanych biletów.

Konkluzja jest precyzyjna: w utrzymaniu tak dużej instytucji jak Ogród Zoologiczny rachunek ekonomiczny nie ma żadnego znaczenia! Obowiązują czysto komunistyczne zasady podziału budżetowego tortu na poszczególne, urzędowo wyznaczone kawałki – a takie subtelności, jak przedsiębiorczość, marketing, starania o lepszą frekwencję w ogóle nie są w tym systemie brane pod uwagę.

Po co o tym mówię? Bo obserwujemy w ZOO mały przykład, jak w naszym kraju działa to, co nie jest prywatne. Strat i zysków przedsięwzięcia (jak zrobiłby każdy właściciel prywatnej firmy) nikt nie liczy, bo politycy /urzędnicy wymyślili sobie prawo, które na to pozwala. Zatem prawo to stosują, a prowadzone przez nich instytucje budżetowe produkują deficyt. Małe – jak ZOO – straty w skali lokalnej, duże – a takie utrzymuje budżet centralny, budują nam straty na poziomie krajowym.

I to jest odpowiedź, dlaczego naszym władzom ciągle brakuje pieniędzy na wydatki, potrzebne do utrzymania państwa. Po pierwsze, rozdęta biurokracja. Po drugie – procedury wydatkowania pieniędzy, które nic wspólnego nie mają z zasadami normalnej ekonomii.  Czy dziwić może w takim wypadku upadek socjalistycznej Grecji???

O porażce z Legią, czyli kryzys sportowy

Z Ruchem, ŁKS-em, teraz z Legią. Trzy kolejne porażki Widzewa bolą i martwią. Nie ma punktów, ale przede wszystkim jakość gry znacząco spadła w porównaniu z początkiem sezonu. Jest kryzys sportowy – ale być może na rzeczy jest też coś więcej…

Zacznijmy od tego, że znów są problemy z wypłatami dla piłkarzy. Nieoficjalne wieści jak zwykle muszą jakoś przecisnąć się na zewnątrz, choć klub bardzo pilnuje strategii informacyjno-wizerunkowej. No, ale skoro już nawet łódzkie gazety piszą o pomyśle „zamrożenia” pensji zawodnikom – to wiadomo, że dobrze nie jest. W tej sytuacji pojawia się czynnik poza-sportowy, który może (choć z pewnością nie musi) mieć wpływ na grę drużyny. Obawiałem się o jej motywację także pod koniec poprzedniej rundy, po haniebnie przegranym meczu w Zabrzu z Górnikiem. Dziś, niestety, temat powraca – i straszy kibiców.

Jeśli nie pieniądze (a raczej ich brak) decydują o nagłym obniżeniu formy zespołu, to co? Do znudzenia powtarzać można o problemach Widzewa w środku pola. Ładnie widać to podczas telewizyjnych transmisji, jak choćby z Łazienkowskiej, gdy realizator pokazywał boisko wzdłuż. Rzut oka na ustawienie Widzewiaków: blok obronny, tuż przed nim, kurczowo trzymający się własnego pola karnego defensywni pomocnicy. Między nimi a napastnikami i dwójką skrzydłowych – dziura. I tak właśnie grał Widzew z Legią w drugiej połowie: piłka z obrony do przodu „na aferę”, gdzie jak zwykle bezproduktywnie (czytaj: bez wsparcia z drugiej linii) grają młodzicy, Dzalamidze i Okachi. Pierwsza połowa wyglądała lepiej, bo za rozgrywanie piłki, co było sporym zaskoczeniem, wziął się Ben. Niestety został zdjęty, co poskutkowało wprowadzeniem chaosu do gry zespołu.

Zmiany trenera Mroczkowskiego sprawiają wrażenie wykoncypowanych wcześniej – bez żadnego związku z duchem bieżącej gry. Jakby plan o zdjęciu Bena był podjęty przed meczem i został zrealizowany bez związku z dobrą grą tego zawodnika… I to nie pierwszy przypadek, gdy dokonywane roszady w składzie budzą zdumienie osób postronnych. No, ale to trener Mroczkowski odpowiada za politykę kadrową zespołu. O ile można było chwalić go za udaną inaugurację pracy w Widzewie, teraz pozycja trenera zaczyna się delikatnie chwiać. Wyrzucanie Mroczkowskiego byłoby błędem, trzeba wziąć pod uwagę m.in. kadrowe kłopoty drużyny. Ale przydałyby się konsultacje z jakimś bardziej doświadczonym szkoleniowcem, bo doświadczenia chyba trochę trenerowi na ławce brakuje.

 

O pomyśle na podatek od dzieła, czyli kolejne złodziejstwo!

Dzisiejsza (19.10.2011) „Gazeta Wyborcza” daje na pierwszej stronie artykuł pt.: „Umowy mniej śmieciowe”. Mowa tam o pomyśle rządzących, a reprezentuje ich Minister Finansów Michał Boni, na obciążenie obowiązkową składką ZUS wszystkich, którzy zatrudniani są na umowę o dzieło. Według Ministra osoby te powinny płacić składki, bo za kilkanaście lat i tak wylądują na utrzymaniu państwa. Będą żyć z dopłat do emerytury minimalnej lub z opieki społecznej, pasożytując w ten sposób na polskim systemie socjalnym.

Bezczelność Pana Ministra jest tak potworna, że aż zatyka. Kolejny akt „legalnego” złodziejstwa ze stoickim spokojem zapowiada urzędnik systemu, w którym – bez żadnych konsekwencji – notuje się każdego roku 40 miliardów złotych BRAKU pieniędzy na emerytury! Przy obowiązkowej składce na ten cel!!!

Pracuję od lat na umowę o dzieło, więc zgodnie z dewizą Ministra Boniego, jestem złodziejem, oszukującym Skarb Państwa. Wprawdzie, chcąc jednak zaoszczędzić na emeryturę, odkładam sobie każdego miesiąca stosowną kwotę na prywatnych kontach. Zatem nie zamierzam w przyszłości żerować na polskim systemie socjalnym. Ale nic to, potencjalnym złodziejem i tak jestem… Lepiej więc mój złodziejski zamiar ukrócić, każąc mi płacić dodatkowy podatek. Nie łudźmy się, żadnej emerytury z tego nie będzie! Ale za to złupione ludziom pieniądze (a beneficjentów „umów śmieciowych” jest w Polsce około ośmiuset tysięcy) mogą znakomicie posłużyć na pokrycie kosztów rozdętego ponad miarę systemu biurokratycznej władzy urzędników państwowych. I corocznych strat, jakie każdego roku obciążają z tytułu biurokracji fundusz rzeczywistych wypłat emerytalnych.

Znów Rząd chce przerzucić koszta funkcjonowania państwa na nas, obywateli – w tym przypadku na część, utrzymujących się przy życiu dzięki umowom o dzieło. Światły Rząd nie ma jeszcze pomysłu, czy nowe składki ma płacić sam pracownik, czy jego pracodawca… Pięknie – ciekawe, ilu ludzi zwolnią właściciele firm, gdy dowiedzą się, że muszą ponosić dodatkowe koszta zatrudniania osób, za które dotąd nie płacili… Ciekawe, ilu ludzi radykalnie zbiednieje, jeśli ich dochody – z racji obowiązkowej składki – spadną o jakieś 20 procent! To wszystko Rządu w ogóle nie interesuje, ważne jest utrzymanie systemu, w którym lukratywne posady urzędnicze dzierżą krewni i znajomi polityków zwycięskich partii.

Tymczasem każdy pracodawca, gdy chce zatrudnić kogoś na etat w wysokości 2,5 tysiąca złotych, musi z tego tytułu płacić ZUS-owi 3,5 tys. dodatkowo! Gdyby miał płacić składkę za „śmieciówkę” tej samej wysokości – płaciłby „tylko” 2,7 tys. zł. I według Rządu wszystko jest OK, nic nie trzeba z tym robić! Właściciel firmy to przecież wredny kapitalista, kolejny złodziej, wysysający krew z „opiekuńczego” systemu socjalnego… Zobaczymy, jeśli nie daj Boże naszym władcom uda się ten podatek wprowadzić, ile firm się zwinie. Zobaczymy, jak wzrośnie bezrobocie. I przekonamy się też, jak znacząco zbiednieją ludzie. Ale to nieważne – Rząd przecież sam się wyżywi. Znów – niestety – naszym kosztem.

O przegranych derbach, czyli gorzka pigułka

Co za wstyd! Widzew przegrał derby – u siebie, przy swoich kibicach, w roli faworyta. Nastały ciężkie czasy dla trenera Mroczkowskiego i całej drużyny, bo fani łatwo nie wybaczą porażki z lokalnym rywalem.

Można gderać, że Widzew grał pół godziny w dziesiątkę, narzekać na sędziowanie i cwaniactwo trenera Probierza. Można płakać, że zmęczona obrona dopuściła Mięciela do stuprocentowej sytuacji. Ale przede wszystkim powiedzieć należy, że Widzew zagrał dramatycznie słabe spotkanie. To jest skandal, żeby w takim meczu, z takim rywalem i o taką stawkę nie stworzyć ani jednej klarownej sytuacji do zdobycia bramki!  Nie liczę raptem dwóch akcji z pierwszej połowy, gdy raz (fatalnie grający) Dżalamidze nie dogonił piłki, a drugi raz Adrian Budka po rzucie wolnym strzelił prosto w ręce bramkarza. ŁKS wymyślił idealną taktykę, nie pozwalając Widzewowi na rozwijanie akcji. Odcięli napastników od podań ze skrzydeł – i wystarczyło. Znów nie było zagrożenia ze strony środkowych pomocników Widzewa, nawet jedna piłka nie poszła z głębi pola do szybkich zawodników ofensywnych… Widzew sam jest sobie winien porażki, bo w momencie, gdy zdarzył się cyrk przy bocznej linii, zakończony eliminacją Grzelczaka, drużyna powinna już prowadzić 2:0. Wtedy nawet gol Mięciela nie zrobiłby gospodarzom żadnej krzywdy.

A tak – wynik zostaje, punkty przepadły, ŁKS całkiem zasłużenie będzie przechadzał się w glorii mistrza miasta. I wcale nie jest powiedziane, że tylko pół roku, bo u siebie w rundzie wiosennej podopieczni Michała Probierza będą jeszcze groźniejsi! Widzewiaków czeka więc poważny wstrząs, bo zachodzi obawa, że ich styl gry jest coraz bardziej czytelny dla kolejnych rywali.

Popatrzmy: z trzech byłych trenerów Widzewa (Fornalik, Michniewicz, Probierz) tylko szkoleniowiec Jagielloni nakazał swym zawodnikom otwartą grę w Łodzi – i zgubił punkty. Pozostali dwaj okazali się bezbłędnymi analitykami, ogrywając Widzew bez żadnych wątpliwości. Mam poważne obawy, jak długo jeszcze trenerowi Mroczkowskiemu uda się, przy obecnym stylu gry, zdobywać ligowe punkty.

O parytetach, czyli triumf durnokracji

Nie głosowałem. Spora w tym zasługa Rozalki, bo jej młody wiek każe tatusiowi siedzieć przy córce, ale były też powody inne, polityczno-ustrojowe.

Po pierwsze nie było kandydatów, których program wypełniałby także moją wizję Polski. Nie głosuję ani na mniejsze zło, ani z zatkanym nosem, tak już mam. Jeśli chciałbym, by mój kraj wyglądał tak a nie inaczej, nie będę głosował na tych, którzy mogą zrobić w Polsce „trochę” tak, jak chcę. Jajko nie może być częściowo nieświeże. Myślę, że wielu dorosłych Polaków robi podobnie – i jest to jeden z powodów zaledwie połowicznej frekwencji wyborczej w tym kraju

Po drugie, absurdy systemowe jak nasza ordynacja wyborcza (głosujesz na listę, nie na człowieka). Oraz parytet, absolutna i rewelacyjna nowość naszego systemu elekcyjnego. Komitety wyborcze musiały mieć na swoich listach określoną liczbę kobiet. Dziwię się, że Panie milczały, nie czując się urażone. Ja bym się wściekł, jeśli miałbym cokolwiek znaczyć ze względu na swoją płeć, a nie z powodu kompetencji. Pomyślmy tak: oto Komitet Wyborczy X ma obowiązek zawrzeć na listach określoną liczbę kobiet. Ma jednak w swoim gronie kandydatów merytorycznych (to znaczy fachowców w określonych dziedzinach) tylko płci męskiej, tak się akurat składa. Wolałby wystawić ekspertów, ale wystawia kobiety, bo innego wyjścia nie ma. Niestety, są to kobitki, które o wszystkim generalnie mają takie pojęcie, że wiedzą, kiedy trzeba wyłączyć zupę… A te dziewczyny potem wchodzą do Sejmu. To nie żarty, znam osobiście kilka z tych pań posłanek, które właśnie do Sejmu weszły, gwarantując nam wszystkim majestat władzy parytetowego debila. A raczej debilki, pilnujmy tu równości płci… I taki Sejm będzie rządził polskim narodem, ośmieszając wszelkie demokratyczne idee. Uwaga – gdyby parytet obowiązywał w drugą stronę, byłbym idealnie tak samo przeciwny jego wprowadzaniu!!! Ludzie, przede wszystkim, dzielą się na mądrych i głupich. A jest mi dokładnie obojętne, czy debil chodzi w spodniach czy w spódnicy. Na pewno nie powinien rządzić.

Jeśli jestem szefem firmy, to dbam o to, żeby zatrudniać pracowników kompetentnych – mądrych, pracowitych, uczciwych. A nie, żeby zatrudniać połowę kobiet, Żydów, murzynów, gejów czy marsjan –  bez względu na to, z jak kompetentnym  pracownikiem mam do czynienia. Pomijam, że byłby to ewidentny rasizm i bezprawie (zatrudnianie kobiet w parytetowej ilości jest ewidentnym rasizmem płciowym wobec mężczyzn), ale byłoby to przede wszystkim działanie samobójcze dla mojej firmy. Otóż państwo działa dokładnie tak samo, jest firmą, której funkcjonowanie (cele i związane z tym koszta) zabezpieczają finansowo wszyscy obywatele, będąc w tym sensie jego udziałowcami. W interesie nas wszystkich jest więc, żeby rządzili nami ludzie mądrzy, pracowici, uczciwi – a nie połowa kobiet lub połowa mężczyzn, bez względu na kompetencje.

Myślę, że wielu rodaków uważa podobnie – i to jest kolejny powód, dla którego 50% Polaków nie chodzi na wybory. Niektórym się nie chce, ale pozostali umieją myśleć logicznie.

O skandalu w biały dzień, czyli Korwin wypchnięty z wyborów

Klamka zapadła, Janusz Korwin – Mikke nie wystartuje w wyborach. Jego ugrupowanie, Kongres Nowej Prawicy, nie zostało całościowo zarejestrowane w Państwowej Komisji Wyborczej. Ta instytucja powołała się na fakt, że… nie zdążyła sprawdzić ważności złożonych podpisów! Pomimo, iż komitet wyborczy złożył podpisy w wymaganym terminie. Korwin się poskarżył, a Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie dziś protest odrzucił twierdząc, że… nie jest instancją właściwą do rozstrzygnięcia tego sporu!!! Odesłał sprawę z powrotem do PKW, która skargę rozpatrzy. Ale po wyborach. W nich zabraknie samego JKM a Kongres Nowej Prawicy wystawi swoje listy jedynie w tej części okręgów, które nie budziły zastrzeżeń światłej komisji.

To jest skandal, który stanowi jawną kpinę z prawa, przyzwoitości i całej instytucji tzw. państwa demokratycznego. To również biurokratyczny absurd, ale pokazujący całą bezczelną siłę politycznego układu, jaki rządzi Polską w nienaruszalnym, betonowym systemie władzy.

Albowiem Korwin, wraz ze swoim młodym zespołem prawicowych pretorian, jest jedynym politykiem tzw. krajowego establishmentu, który nie waha się system ten jawnie krytykować. Mówi o „bandzie czworga” (PO – PiS – PSL – SLD), która nigdy nie będzie zainteresowana zmianą systemu polityczno – gospodarczego Polski. Czyli jedynym sposobem na poprawę zamożności obywateli tego kraju. Biurokratyczny nowotwór, rozdymający się i rosnący na organizmie państwowej tkanki, wciąż kosztuje coraz więcej. Mnożą się urzędy, etaty, posady dla polityków wszystkich szczebli – swoich, tych, którzy dzielą między siebie smakowity tort budżetu, nieważne, z czarnym, czerwonym czy różowym sztandarem nad głową. „Banda” jednoznacznie pokazała, gdzie ma Korwina, katrupiąc jego polityczne ambicje u samego początku jakiejkolwiek działalności, która mogłaby stworzyć zręby upadku obecnego układu.

Wielu śmieje się z poglądów JKM, mówiąc o utopii i spiskowej teorii dziejów. Chyba nie trzeba wyraźniejszego dowodu, że spisek istnieje. Chodzi o utrzymanie się – za wszelką cenę! – przy pełnym korycie, dojenie ludzi w myśl szlachetnej idei „walki o lepszą Polskę” oraz uwalenie na starcie wszystkich, którzy mogliby w tym procesie jakkolwiek przeszkodzić.

Korwin nigdy nie sprawował władzy więc nie wiemy, czy zestaw jego radykalnych poglądów to jedynie czcza gadanina, czy też realny sposób na wypełnianie pustych kieszeni mieszkańców Polski. Ale teraz już na pewno się tego nie dowiemy, przynajmniej (znów) nie tym razem. Ciekawe, ile lat upłynie, zanim ludzie tu, nad Wisłą, zrozumieją wreszcie jak są bezczelnie okradani – w majestacie prawa i obowiązujących przepisów, oczywiście tworzonych przez ludzi, którzy potem sami z nich skwapliwie korzystają. Bo najbardziej w tym skandalicznym procederze martwi cisza – ze strony tych, którzy mogliby podnieść rejwach przeciwko istnieniu jawnego, wyborczego bezprawia. Nie polityków, którym an bloc uwalenie KNP jest na rękę. Ze strony zwykłych ludzi, którzy oddają swoje głosy, podobno w „państwie prawa” i w uczciwych, demokratycznych warunkach.

O pierwszej porażce Widzewa, czyli nijakość ukarana…

Dziwny to był mecz… Niby przyjacielski, ze wspólnym kibicowaniem na trybunach – ale jednak zagrany bez potrzebnej energii, jakby bez wiary w sukces. Widzew przegrał po raz pierwszy w sezonie, z Ruchem w Chorzowie. Przegrać nie musiał, ale drużyna z pewnością nie wzniosła się na wyżyny, by osiągnąć korzystny wynik.

Można zwalać wszystko na plagę kontuzji, bo ta istotnie komplikuje życie trenerowi. Sędzia w tym meczu również specjalnie się nie popisywał, ale umówmy się: wynik odzwierciedla stosunek sił obu stron, nagradzając zwycięstwem zespół wcale nie wybitny, choć solidny na warunki polskiej ligi.

Mam obawy, że styl gry Widzewa coraz łatwiej rozpracować. Dwie bramki Kupisza w wygranym meczu z Jagiellonią już były świadectwem istnienia słabych stron łódzkiej obrony. Widzewscy defensorzy są wysocy, silni, ale przez to mniej zwrotni. A to otwiera szansę zawodnikom drobniejszym, jak właśnie Tomasz Kupisz czy Arkadiusz Piech, który z satysfakcją strzelił bramkę kolegom z dawnej drużyny… Jeśli nie ma askuracji ze strony pomocników, zwłaszcza środkowych, łatwo dotrzeć pod naszą bramkę prostopadłymi podaniami. A o słabości Widzewskiego środka pola trąbię na tym blogu w zasadzie od początku…

W ogóle druga linia Widzewa zagrała w Chorzowie słabo, co przy gorszej dyspozycji Dzalamidze w ataku dało jedną z przyczyn źle działającej ofensywy. Odblokował się wprawdzie Piotrek Grzelczak, ale tuż po strzeleniu gola został zdjęty z boiska. To druga już taka decyzja trenera: wrzuca w końcówce meczu młodych graczy na plac, a oni nie są w stanie przesądzić o losach spotkania. Mroczkowski nie miał wprawdzie wielkiego wyboru, ale faktem jest, że wyglądało to jak rzucenie ręcznika na ring. A takich sytuacji kibice Widzewa nie lubią najbardziej.

Już za dwa tygodnie derby Łodzi, wielki, oczekiwane wydarzenie. Życzę zespołowi przełamania plagi urazów, a trenerowi Mroczkowskiemu samych trafnych decyzji. Do boju!!!

O Rozalii, czyli rodzicielstwo cudem natury :)

Trudno opisać rodzicielstwo. Można od razu się poddać, oddając głos filozofom, ontologom, psychologom, zoologom, księżom – i kto tam jeszcze zastanawia się nad fenomenem życia. Ale doświadczenia są tak osobliwe, że trudno je zlekceważyć. Wszak zbyt często rodzicem człowiek się nie staje, a skoro już nim jest, raczej koncentruje się na pracy dla dziecka, niż nad samym fenomenem przedłużenia gatunku…

Warto powiedzieć, że samo życie zadziwia zdolnością przetrwania. Wszystko jedno, jaka siła popchnęła zjawisko życia do istnienia na planecie Ziemia: sama przyroda czy jakaś pozaziemska (boska) istota sprawcza.  Fenomen samoobrony życia osadza się na przeogromnej, wręcz nieopisywalnej miłości człowieka do swojego potomstwa. Przyjście na świat dziecka zmienia wszystko – i nie jest to wytarty banał, tylko stan wyjątkowy, nieporównywalny z innym. Człowiek, stając się rodzicem, przestaje myśleć o sobie, stawiać siebie w centrum własnej uwagi. Za jakąś nie do końca pojętą przyczyną zaczyna działać na korzyść dziecka i sprawia mu to nieopisaną frajdę. I to jest właśnie mechanizm, który zapewnia ciągłość życia na Ziemi gatunku zwanego człowiekiem – i pewnie wszystkim innym gatunkom żywym, jeśli tylko nie zostaną wytępione przez czynniki zewnętrzne.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Rozalię, gdy wyjechała w inkubatorze z sali cięciowej, było tak, jakby w środku wyciągnięto człowiekowi zawleczkę z granatu. Eksplozja – i całkowita zmiana. Nabiera się nowych sił do życia, młodnieje się (tak!), wzrasta motywacja do wszelkiego działania. Oto elementy tego samego mechanizmu, obrony życia przed wyginięciem. Bardzo ciekawe, przyjemne, pozytywne doznanie – a pamiętajmy, że dzieci kochają rodziców miłością bezwzględną. Tylko za to, że oni SĄ.

Tak więc ojcostwo może przesłonić świat, ograniczając jego obserwację. A tam dzieją się ciekawe rzeczy! Nowa partia Korwin-Mikkego brutalnie powstrzymana przed startem w wyborach… Pierwsza porażka Widzewa w rozgrywkach ligowych, wreszcie kolejne doniesienia z obozu Electric Chair. Będzie o czym pisać w najbliższych dniach.