O skandalu, czyli smutnych losów ZOO ciąg dalszy

Minęło pięć miesięcy,  odkąd łódzkim ZOO zawiadują urzędnicy. Platformerskie władze miasta, nawet nie siląc się na jakiekolwiek udawanie, powołały Zarząd Zieleni Miejskiej. Każdy to wie –  z wdzięczności dla kilku swoich ludzi za pracę w kampanii wyborczej… Niektórzy nie otrzymali dotąd przyobiecanych synekur, należnych przecież po osiągnięciu elekcyjnej wiktorii.  Radni Łodzi przegłosowali stosowną uchwałę, bo większościowa PO miała narzuconą dyscyplinę głosowania: kto się chciał wyłamać, mógł wylecieć z partii.  Argumenty władz magistrackich, na czele z wiceprezydentem Łodzi Radosławem Stępniem? Oczywiście – trzeba zrobić oszczędności. Nie wiadomo jakim sposobem powołanie biurokratycznej „czapy” z urzędników nad (jednocześnie) ZOO, Ogrodem Botanicznym, Leśnictwem i Zielenią Miejską miało przynieść miastu spore zyski finansowe.

No właśnie, jak wyglądają działania oszczędnościowe mianowanych (za wysokie pensje) nowych urzędników miejskich? Tego dowiadujemy się z dramatycznego listu, skierowanego na ręce szefa ZZM Arkadiusza Jaksy przez Komisję Zakładową „Solidarności” w Zarządzie.  Otóż według związkowców władze Zarządu zwalniają kolejnych pracowników, ale na to miejsce zatrudniają nowych (urzędników) za większe wynagrodzenia. Młoda biurokracja rodzi zatrważający bałagan: nie wiadomo, kto za co odpowiada, załatwienie najprostszej sprawy pochłania całe dnie chodzenia po kolejnych pokojach i zbierania podpisów „na bumażkach”. Spóźniono się z przetargami na dostawy jedzenia dla zwierząt, przez co – w myśl sugestii autorów pisma – podopieczni ZOO głodują lub otrzymują karmę o niepełnej wartości. Brakuje lekarstw, co w połączeniu ze złym żywieniem tworzy ryzyko chorób… Nakładane są kary finansowe, ludzie są zastraszani. Kilku zrezygnowało z pracy, niektórzy uciekli na zwolnienia lekarskie – jak się dowiadujemy, uciekając przed mobbingiem. Związkowcy domagają się od władz ZZM „zdecydowanych działań w kierunku uzdrowienia sytuacji w Zarządzie Zieleni Miejskiej”.

Szef nowo utworzonej jednostki budżetowej Miasta, Arkadiusz Jaksa, jednoznacznie odpiera wszystkie zarzuty. Mówi, że zwierzęta nie głodują i są zdrowe, a szerzenie plotek na ten temat jest absurdem. Potwierdza: przetargi na dostawy karmy faktycznie się spóźniły, ale już są rozstrzygnięte, w przyszłym roku sytuacja się nie powtórzy. Ludzie? Cóż, niektóre zwolnienia, te w pionie administracji, były zaplanowane. Nowe etaty urzędnicze? Przyjęto tylko trzy osoby, których obecność jest niezbędna dla prawidłowego działania jednostki. Zastraszanie, mobbing? To żarty, nic się takiego nie dzieje… Kto odchodził, robił to na własne życzenie i do lepszej pracy. Jednym słowem – wszystko działa jak należy.

Pytamy – jeśli jest tak dobrze, to dlaczego (zdaniem „Solidarności”) jest tak źle? Skąd aż tak ostry protest, skierowany w formie listu do nowych władz? No i symptomy, widoczne gołym okiem, gdy tylko przejść się po ogrodzie… Baczne oko dostrzeże, jakie jedzenie i w jakiej ilości znajduje się w pomieszczeniach z kolejnymi zwierzakami. Zwłaszcza, gdy wiedziało się, co i ile te same zwierzęta jadły wcześniej: tu nie trzeba zaglądać w tzw. zlecenia paszowe, potwierdzające ilość dostarczanej karmy w poszczególnych dniach. Ludzie? Nie chcą rozmawiać z dziennikarzami, boją się o pracę. Ale nieoficjalnie, półgębkiem, dają się nakłonić na strzępy zwierzeń. Niektórzy ze łzami w oczach, bo poświęcają swojej pracy – wcale dobrze nie opłacanej – kolejne lata swego pracowitego życia. I wtedy wysłuchać można opowieści, które dają prawdziwy obraz zarządzanej przez „klasę panów” nowej jednostki miejskiej. Obraz bliski całkowitej degrengoladzie i upadkowi.

Jak bowiem, w przypadku choćby rocznego bilansu działania, będą przedstawiać swój niewątpliwy sukces urzędnicy? Ano, trzeba będzie udowodnić założoną tezę o oszczędnościach dla miejskiego budżetu. Jeśli zwolni się, lub doprowadzi do rezygnacji z pracy, pewną liczbę pracowników merytorycznych (choć szef ZZM zastrzega się, że tego nie robi) – jeśli dzięki bałaganowi i kreatywnej księgowości da się obciąć wydatki na jedzenie lub leki dla zwierząt, wtedy bilans na pewno wyjdzie na plus. I da się z pewnością jakoś zbilansować zakup nowego sprzętu komputerowego dla urzędniczej kadry Zarządu, remont pomieszczeń dla jego siedziby jak również zatrudnienie kolejnych „krewnych i znajomych” na etaty, opłacane sowicie z miejskiej kasy. Zawsze da się tak wyliczyć, żeby wyszło „na nasze”.  A wtedy wszelkie argumenty przeciwników nowego tworu można już jednoznacznie obalić. No, bo skoro oszczędzamy pieniądze łódzkich podatników – to znaczy, że jest OK.

Pytanie, jakim dzieje się to kosztem, pozostawiam bez odpowiedzi. Łódzki Ogród Zoologiczny, jak wiemy nieoficjalnie, staje się dzięki utracie samodzielności pośmiewiskiem krajowego środowiska hodowców. W innych ogrodach wieszczy się rychły upadek łódzkiej kolekcji, dotąd cenionej m.in. za rozmnażanie wielu gatunków ginących. Dzięki zarządzaniu urzędniczej sitwy wkrótce całkowicie zatraci swe walory, część gatunków powymiera, reszta zagubi zdolności rozrodcze. No, ale cóż – ważne, że urzędnicy (politycy) mają się dobrze. Upadek ZOO nie przeszkadza wiceprezydentowi Stępniowi snuć absurdalnych wizji rozbudowy ogrodu i połączenia go w jedną całość – systemem kładek! – z sąsiedzkimi obiektami rekreacyjnymi… Takich bredni urzędnicy miejscy w Łodzi opowiadali przez lata mnóstwo, nigdy z nich nic nie było i nie będzie. A dziś Magistrat może łatwo stracić nawet to, co zostało z ZOO a nie padło jeszcze dzięki uczciwej robocie poprzedników pana Jaksy i jego ekipy.

 

O strefie euro, czyli dlaczego powinniśmy wiać jak najdalej…

Grecja weszła na początku stulecia do strefy euro, w tym mniej więcej czasie, gdy odbywała się w Atenach milenijna olimpiada. Pod Akropolem trąbiono więc podwójny sukces: Hellada przypomina o sobie jako dumna kolebka europejskiej cywilizacji, a swą rolę w kontynentalnej wspólnocie podkreśla przyjęciem wspólnej waluty. Wszyscy się cieszyli, na czele z eurokratami i politykami lewicy, jak Unia długa i szeroka. Entuzjazm wzniósł się pod obłoki i nie opadał, przez długie miesiące…

Ale co z nowej monety mieli przeciętni Grecy? No właśnie, przed wejściem euro za wszystko płaciło się w drachmach. Grecka moneta, jak dziś złotówka, była wtedy warta mniej więcej jedną trzecią euro. Czyli – jedno euro można było kupić za około trzy drachmy.

Weszła nowa moneta – i uwaga, co się stało: wszystkie ceny zostały na swoim poziomie! To znaczy, że jak coś kosztowało pięć drachm, to w jednej chwili zaczęło kosztować pięć euro! Bez żadnego przeliczania wartości obu walut!  To znaczy, że wszystkie greckie ceny w jednej chwili wzrosły trzykrotnie!!! Tak właśnie odczuli to Grecy, bo oczywiście ich pensji z drachmy na euro nikt nie wyrównał. Tu przelicznik został skwapliwie zastosowany: kto ile zarabiał w drachmach, tyle dostał w euro. Czyli, jeśli zarabiałeś tysiąc drachm, wręczono ci około trzystu pięćdziesięciu euro. I to był najbardziej odczuwalny skutek denominacji w greckim państwie. Jak dzisiaj widzimy, skutek fatalny – choć nadal Grecy, w kraju ogarniętym rzekomo katastrofalnym kryzysem, zarabiają przeciętnie trzy razy więcej niż Polacy.

Grecki przykład trzeba natychmiast pokazywać u nas, bo jestem w stu procentach pewien, że po europejskiej denominacji zajdzie w Polsce identyczny mechanizm, jak w Grecji. Po to jest robiony taki „myk”, żeby wszyscy obywatele jednocześnie zapłacili haracz aparatowi władzy – za rzekome podwyższenie statusu cywilizacyjnego, jakie łączy się w kraju z wejściem do strefy państw bogatszych. Państwo ma być bardziej europejskie, ale za to ludzie w nim znacznie biedniejsi. A zysk, jaki biurokraci będą mieli z trzykrotnego przebicia złotówki przez euro, znakomicie przyda się do łatania wszelkich budżetowych dziur, jakie powstają na skutek uprawiania polityki rozszerzania biurokracji.

Jestem pewien – po wejściu do strefy euro wszyscy zbiedniejemy znacząco. Najbardziej odczują to oczywiście najubożsi Polacy, a – jak wiemy – tych niezbyt zamożnych jest najwięcej… Ci, których pensje miesięczne oscylują wokół piętnastu – dwudziestu tysięcy złotych lub więcej (czyli – politycy, urzędnicy wysokiego szczebla wybrani z politycznego klucza oraz zblatowani z nimi wielcy oligarchowie biznesu) oczywiście skutków denominacji nie odczują wcale. To dlatego walczą o nią zaciekle: ich portfelom nic nie grozi. Mogą natomiast zyskać, dzięki wprowadzeniu wspólnej monety, dostęp do kolejnej transzy lukratywnych posad urzędniczych w Brukseli. Tam już dziś zarabia się w euro, a w przyszłości – choć waluta będzie ta sama – unijne etaty wciąż będą opłacane trzy razy lepiej, niż te nadwiślańskie.

Dlatego każdy normalny obywatel Polski powinien opowiadać się za jednoznacznym utrzymaniem w kraju naszej waluty. Czy Anglicy wyszli źle na utrzymaniu funta? Czy Szwedom (przypomnę – socjalistom!) przeszkadza w portfelu ich własna korona? Bądźmy realistami, strefa euro bankrutuje. Do jej reanimacji potrzebne jest biurokratom rozszerzanie zasięgu wspólnej monety. Nie pozwólmy, by działo się to naszym kosztem.

O donkiszoterii, czyli jak położyć ważną imprezę

Łódzkie Triennale Tkaniny zapewne się nie odbędzie. Imprezę od kilkunastu lat (w trybie trzyletnim właśnie) organizuje grupa zapaleńców, skupionych wokół Centralnego Muzeum Włókiennictwa i Akademii Sztuk Pięknych. Środowisko tkaniny artystycznej uznaje tę konkursową wystawę za jedno z najważniejszych, światowych wydarzeń w branży. Z tej okazji zjeżdżali do Łodzi twórcy gobelinów z całego globu. Tym razem – jakżeby inaczej – brakuje pieniędzy. Z pięciuset pięćdziesięciu tysięcy złotych, potrzebnych w bilansie na zorganizowanie ekspozycji, Magistrat znalazł trzysta pięćdziesiąt. Dwustu tysięcy brakuje, a wydatki (choć wystawa startuje w maju) trzeba ponosić już teraz… Spore koszta generuje transport prac, często wielkopowierzchniowych i sprowadzanych z wielkich odległości. W tej sytuacji dyrektor muzeum Norbert Zawisza – główny animator przedsięwzięcia od początku jego istnienia, złożył na ręce urzędników miejskich dymisję. Została ona przyjęta i będzie rozpatrzona do końca kwietnia.

Nie pierwszy to raz, gdy miasto Łódź staje przed szansą pięknego pogrzebania imprezy kulturalnej o międzynarodowym prestiżu. Mimo całych kontrowersji wokół osoby Marka Żydowicza, festiwal operatorów filmowych Camerimage z dużym hukiem upadł w Łodzi, przenosząc się do Bydgoszczy. Choć Żydowicz obcesowo wyciągał rękę po publiczne fundusze, oferował przynajmniej towar wysokiej jakości: dzięki Camerimage pojawiały się w mieście takie osoby jak David Lynch, Martin Scorsese, Keanu Reaves, Viggo Mortensen, Laura Dern, Frank Gehry i wielu innych. Trudno zaprzeczyć, że bez tego pretekstu wszyscy oni mieliby wizytę w zapadłej części Europy głęboko gdzieś. Wprawdzie tkanina artystyczna to nie film, nie skupia powszechnie znanych gwiazd ekranu – ale do Łodzi na Triennale zawsze dojeżdżali artyści z Japonii, USA, Ameryki Południowej. Rywalizowali ze sobą, pokazywali się, tworzyli aurę artystycznego fermentu wokół swojej pasji – to dla nich festiwal tkaniny był od zawsze robiony, przyczyniając się do promocji Łodzi jako miasta przyjaznego gobelinom. W oparciu zresztą o wieloletnią tradycję i renomę łódzkiej szkoły plastycznej, wypuszczającej w świat pokolenia wybitnych specjalistów,  z zakresu tkaniny właśnie… Cała ta tradycja ma teraz szansę runąć i roztrzaskać się w kawałki, oczywiście przy cichym akompaniamencie zbiorowego milczenia łódzkiego środowiska kulturalnego.

Na sprawę zagrożonego Triennale gładko nakłada się wątek personalny.  Dyrektor Norbert Zawisza piastuje swą funkcję od trzydziestu jeden lat. Nieoficjalnie, w rozmowach prawie prywatnych, urzędnicy miejscy z pionu odpowiedzialnego za kulturę nazywają dyrektora „komunistycznym złogiem” – człowiekiem, z którym trudno się dogadać ze względu na wiecznie roszczeniową postawę. Ma też ponoć muzeum znaczne przerosty zatrudnieniowe na poziomie administracji, wskutek czego trudno dokonać tam jakże potrzebnych cięć budżetowych. Nie było jednak dotąd wyraźnego pretekstu, by zasłużonemu dyrektorowi wręczyć zwolnienie dyscyplinarne. Niczego nie zbroił, nikt na niego nie złożył oficjalnej skargi. Nie dokonał też jak dotąd żadnej finansowej malwersacji. Ma natomiast dorobek: stworzył i wypromował Triennale, organizuje ciekawe wystawy (ostatnio – Michał Batory, znany w świecie łódzki twórca plakatów i okładek), rozbudował siedzibę muzeum, otworzył skansen. Trudno mu zatem wytknąć nieefektywne działanie. No, ale cóż – Centralne Muzeum Włókiennictwa, choć nazwa sugeruje finansowy mecenat Ministerstwa Kultury, jest miejską placówką kulturalną. Znajduje się więc pod zarządem „platformerskich” urzędników łódzkiego Magistratu, którym jakoś nieporęcznie wychodzi polityka kadrowa w podległych placówkach… Jak już prezydent Hanna Zdanowska chce zdymisjonować jakiegoś dyrektora, na przeszkodzie stoi brak argumentów merytorycznych, za to odzywa się natychmiast chór podejrzeń o prywatę i chęć obsadzania lukratywnych stanowisk swoimi ludźmi.

Możliwe, że  muzeum istotnie potrzebuje przewietrzenia, odchudzenia etatów. Pewnie, gdyby się uprzeć, prezydent Łodzi i zastępująca ją w nadzorze spraw kultury wiceprezydent Agnieszka Nowak znalazłyby „coś” na dyrektora Zawiszę. Ale nie ma takiej konieczności, bo dyrektor sam złożył głowę na katowski pieniek. Jeśli nie ma skąd wziąć pieniędzy na Triennale, bo urzędnicy nie dali potrzebnej kwoty, nie można naruszać dyscypliny budżetowej placówki, pokrywając wydatki z imprezą związane. No, bo gdy się taką dyscyplinę naruszy, jest to już ewidentny powód do zwolnienia dyrektora za niegospodarność. Toteż, widząc  nieuchronność swego losu, dyrektor złożył dymisję nie czekając na przesądzający werdykt… Wiceprezydent Agnieszka Nowak przysłała mu pismo, w którym informuje o wdrożeniu procedury odwołania ze stanowiska, która ma zakończyć się w kwietniu. Tuż przed planowanym rozpoczęciem Triennale… Trzeba przyznać, że los podarował niechętnym Zawiszy urzędnikom okoliczność nader sprzyjającą. Wystarczyło tylko skorzystać z prezentu.

Nie mam pojęcia, czy rządząca Łodzią Platforma Obywatelska ma już swojego kandydata na stanowisko dyrektora Centralnego Muzeum Włókiennictwa. Cóż, gdy wakat już będzie, z pewnością odpowiedni człowiek, „fachowiec dużej klasy” znajdzie się w szeregach wiodącej partii – lub w ich pobliżu. Gdy zaś bardzo się chce znaleźć na kogoś bat, z reguły łatwo się go znajduje, wyszukując odpowiedni paragraf – w myśl dobrze sprawdzonej, śledczej regułki z czasów PRL. Ale spod, lekko cuchnącej, części personalnej całej sprawy, wybucha z całą mocą prawda znacznie dla Łodzi groźniejsza. Oto znów partykularny interes urzędniczej kasty, która akurat jest przy korycie i wykorzystuje swoje pięć minut władzy, przysłania ewidentną korzyść promocyjną, jaką miasto odnosi z odbywania się imprezy o zasięgu międzynarodowym. Jeśli bowiem lokalne władze poprzez wstrzymanie dotacji na Triennale ( a równolegle dwieście dodatkowych tysięcy otrzymała chałtura  o nazwie Łódź Dialogu Czterech Kultur!) odbierze Łodzi ważną imprezę, a potem zwolni dyrektora – bo przecież niby sam tego chciał – trudno będzie uciec nam od wniosku, że oto rządząca klika znów stosuje politykę TKM. I że partykularny interes partyjny, w którym chodzi o zabezpieczenie stołków swoim ludziom, znów wyrasta ponad ważny interes ogółu mieszkańców miasta.

Wolałbym oczywiście żyć w świecie, w którym prywatne instytucje zajmują się tworzeniem kultury – za pieniądze własne lub możnych mecenasów, jak w dobie renesansu. Chciałbym też, by Polacy – każdy z nich – mieli dość pieniędzy, by wydawać je na spełnianie swych kulturalnych potrzeb. Ale żyjemy w świecie zgoła odwrotnym: tu większość instytucji kultury utrzymuje się z publicznej składki. A o jej podziale decydują urzędnicy, dokonując rozdawnictwa według swoich własnych, opartych o własne widzimisię, kryteriów podziału.  Ten system jest biurokratyczny, pełen możliwości korupcyjnych i z gruntu niesprawiedliwy: o dotacji finansowej nie musi wcale decydować merytoryczna wartość produktu, ani też jego rynkowa atrakcyjność. Dopóki jednak system działa, to właśnie kasta urzędników, mianowanych dzięki oszukańczej ordynacji w kulawym systemie ochlokratycznym, będzie decydować, jaka kultura, na jakim poziomie i z jakimi ludźmi będzie w miastach realizowana… Oby nie stało się to przyczyną jej rychłego upadku.

EDIT:

Pani wiceprezydent Łodzi Agnieszka Nowak zamieszcza na swoim blogu komentarz do całej sprawy:

http://www.agnieszkanowak.pl/2013/02/07/zamieszanie-wokol-triennale-zupelnie-niepotrzebne/

Podaję adres, bo uczciwa polemika jest dowodem rzetelności publicystycznej. Ale wnioski wyciągną Państwo sami.