Ależ się porobiło w łódzkiej Radzie Miejskiej! Dominująca PO straciła na jednej sesji zarówno większość radnych, jak i fotel przewodniczącego. Choć, dywagując całkiem szczerze, podobny scenariusz wydarzeń zdawał się całkiem prawdopodobny… Może tylko nastąpił wcześniej, niż obstawiali uczestnicy politycznego życia miasta.
Głosami ugrupowania „florystów” (odłam radnych PO skupionych wokół Krzysztofa Kwiatkowskiego – odwrotnie wobec rządzącej Łodzią opcji prezydent Hanny Zdanowskiej, mocno związanej z frakcją Cezarego Grabarczyka) stanowisko stracił niedawno Tomasz Kacprzak, dotychczasowy przewodniczący Rady Miejskiej. Wybór nowego szefa samorządu był sprawą otwartą. Rolę opozycji pełni w łódzkiej Radzie dość egzotyczny układ PiS – SLD, zgodnie kontestujący uchwały obozu platformersko-prezydenckiego, choć zarzekający się, że o żadnej koalicji mowy być nie może… Wiadomo, oficjalnie nigdzie w Polsce nie funkcjonuje czarno-czerwone porozumienie: w Łodzi zgodność opozycyjnych radnych miała być ubocznym efektem wrogości wobec PO, choć prezentowanej z różnych pozycji. Uchwały pani prezydent i tak przechodziły: Platforma dysponowała większością na sali. Od wczoraj stabilny układ nie istnieje: zaczęło się od próby utrącenia z porządku obrad punktu o powołaniu nowego przewodniczącego Rady. Platformersi, jako najliczniejszy klub radnych, mieli zgodnie z politycznym obyczajem zaproponować swojego kandydata. Jednak, jak przewidywali zgłaszający punkt na sesji członkowie klubu radnych SLD, radni PO nie byli na to gotowi. W partii wciąż trwały dyskusje, choć od czasu odwołania Tomasza Kacprzaka minęły dwa miesiące… Platforma chciała zdjąć punkt z porządku obrad, czyli odroczyć wybory. Tu nastąpiła kulminacja zdarzeń – część radnych PO, właśnie grupa „florystów”, sprzeciwiła się w głosowaniu odroczeniu wyborów! Punkt został w porządku, a szef klubu Platformy Mateusz Walasek natychmiast poprosił o przerwę, w jej trakcie zwołał zebranie, gdzie niepokorną ósemkę wykluczono (za brak dyscypliny partyjnej) z szeregu klubu radnych. Faktem stało się to, co wisiało w powietrzu od dawna: „floryści”, czyli radni Kwiatkowskiego nie mogli dłużej udawać lojalności wobec partyjnych towarzyszy, jednocześnie – coraz bardziej jawnie – kontestując politykę Zdanowskiej i jej ludzi.
Dalej sprawy potoczyły się błyskawicznie: wykluczeni, już jako radni niezależni, zgłosili kandydaturę Joanny Kopcińskiej (jednej ze swego grona), na fotel przewodniczącego Rady. Klub PO solidarnie opuścił salę obrad. W tajnym głosowaniu pani Joanna (bardzo sympatyczna osoba, choć z niewielkim doświadczeniem politycznym) zdobyła wymaganą większość – i objęła funkcję szefowej łódzkiego samorządu. PO nie wróciło na salę przy wyborze wiceprzewodniczących, więc głosami opozycji w prezydium pozostali dwaj jej przedstawiciele: jeden z PiS, jeden z SLD. Opozycja „wzięła” większość w Radzie: warunkiem wykorzystania tej pozycji są oczywiście zgodne głosowania wszystkich tworzących ją ugrupowań… Jeśli opozycyjne kluby będą chciały wspólnie utrącać pomysły prezydent Zdanowskiej, wystarczy, że się w tej sprawie dogadają. Wówczas prezydent Łodzi będzie miała kłopoty z wcielaniem w życie własnych projektów, m.in. inwestycyjnych: a bardzo jej zależy na skuteczności, w perspektywie zbliżających się wielkimi krokami (jesień 2014) wyborów samorządowych. Czy Łodzi grozi zarówno pat decyzyjny w ważnych dla miasta sprawach (budowa Nowego Centrum Łodzi z ogromnym węzłem kolejowym, liczne inwestycje drogowe, budowlane) – jak i spowolnienie wszelkich mniejszych rozstrzygnięć ? Wiele na to wskazuje, choć pewnie wszystko zależy od porozumienia między radnymi.
Po wczorajszej akcji huczy w Łodzi od plotek i dywagacji. Na cóż była „florystom” ta jednoznaczna rejterada? – pytają niektórzy. Cała ósemka radnych, poza całkiem niezłymi pensjami w samorządzie, zarabia na etatach w spółkach miejskich. Jednocześnie wobec wszystkich toczą się „procesy” przed sądem koleżeńskim ich partii: jest raczej przesądzone, że renegaci wylecą z PO. A nawet jeśli nie, z pewnością zapłacą za swój wybryk usunięciem z list wyborczych przyszłorocznej elekcji. „Floryści” poszli na całość: pewnie byli przekonani, że sprawy zaszły za daleko, w Platformie szukać i tak nie mają czego… Jeśli więc chcą za rok utrzymać stan posiadania, muszą teraz stworzyć własne ugrupowanie – wierząc, że wywalczą dostateczną liczbę głosów – albo… No, właśnie. Przystąpić do politycznej konkurencji. Której? PiS frunie w sondażach do góry, jest chyba jedyną realną siłą zdolną dziś odebrać Platformie polityczną hegemonię. SLD? Trudno wyobrazić sobie ludzi Krzysztofa Kwiatkowskiego (który rzucał lata temu zgniłymi jajami w Kwaśniewskiego i Danutę Waniek), stających w jednym szeregu z towarzyszami czerwonej kom-partii… Cóż, jak uczy nas życie, w polityce wszystko jest możliwe. Jak choćby i to, że Krzysztof Kwiatkowski (już formalnie jako „bezpartyjny fachowiec” z NIK) załatwi jakoś swoimi wpływami, że Donald Tusk zlituje się nad grupą łódzkich renegatów, w partii ich zostawi, gwarantując miejsca na listach wyborczych. Wydaje się to dziś wprawdzie szokująco nierealne, lecz nie brakuje ludzi, którzy w taki scenariusz wydarzeń głęboko wierzą. Czas, jak zwykle, przyniesie kolejne odpowiedzi w zawilej fabule tej mydlanej opery. Byleśmy tylko my – łodzianie – mogli po tym wszystkim obudzić się w mieście dokończonych inwestycji, a nie wielkiej dziury, wykopanej w środku miasta i nie zasypanej z powodu mnożących się konfliktów politycznych.
Z OSTATNIEJ CHWILI: gruchnęła wieść, że „floryści” poprą Johna Godsona w walce o fotel prezydenta Łodzi! Może to zbyt wczesne dywagacje, ale jeśli Gowin zechce stworzyć z Godsonem republikańską partię (o czym już kilka miesięcy temu tutaj pisałem), utworzenie w Łodzi jej samorządowej podstawy jawi się już dziś jako bardzo logiczne działanie…
EDIT 2: „Floryści” wyrzuceni z PO przez Zarząd Krajowy partii! A zatem wiemy coraz więcej… Ciekawe, kiedy poleci Gowin, zgada się z Godsonem i kilkoma innymi w sprawie Republikanów. Jak dla mnie to kwestia tygodni.