Wszyscy fani Hobbita czekali na premierę środkowej części trylogii. Zastanawia więc niska frekwencja na kinowej widowni w dniu premiery (być może spowodowana świątecznym obżarstwem lub lenistwem, może internetowym piractwem), ale przyjąć trzeba, że Peter Jackson rzetelnie wywiązuje się z obietnicy dostarczania widzom jednego filmu przed każdą gwiazdką. Czy biznes to czy potrzeba artystycznego ducha, nie ma sensu pytać: miłośnicy Tolkiena i kinowych ekranizacji z pewnością dotrą do kin także tym razem.
Czy ocena filmu ma zatem sens? Ma głęboki, bo tym razem radykalni tolkienowcy mogą być nieprzyjemnie zaskoczeni. Pustkowie Smauga to pierwsze z wielkich dzieł Jacksona tak poważnie odbiegające od litery książkowego pierwowzoru. Pozwólcie, że zacytuję pewnego znawcę tematu z portalu Salon24 (Grim Smirkof):
„Nie podoba mi się, że scenarzysta omija sceny znane z książki, takie jak np. przeprawa przez „Strumień Zapomnienia” w Mrocznej Puszczy, czy próby krasnoludów wbicia się „na sępa” na ucztę Elfów. Nieobecność tych scen jest po prostu dla mnie niezrozumiała. Nie ma żadnych technicznych powodów, by nie opowiedzieć tej historii tak, jak się należy. Krzywdą dla powieści było wycięcie sceny, kiedy Gandalf przyprowadzał po dwa krasnoludy do Beorna.”
Wierzę tym obserwacjom, bo sam przeczytałem Hobbita daaawno temu, jako nastolatek, nie pamiętam więc zbyt dokładnie, w jakim zakresie fabuła książki różni się od tej, jaką Peter Jackson wykreował w filmie. Pewne jest, że oprócz istotnej wyrwy, jaką przy okazji Władcy Pierścieni było pominięcie wizyty hobbitów u Bombadila, nigdy reżyser nie poważył się na znaczące odstępstwa od treści adaptowanych książek. Jednakże nie tylko pominięcia mogą w tym wypadku drażnić fanów. Z „zatrudnienia” na planie aktorki, która zagrała elficę Taurielę, Jackson tłumaczył się w wywiadach dość intensywnie – i dosyć naiwnie zarazem. Że niby aktorka wręcz idealnie nadawała się do roli elfki??? Wolne żarty: to zbyt słaby argument na rzecz wprowadzenia do filmu postaci, która u Tolkiena w ogóle nie występuje. Obawiam się, że twórcy obrazu (jak wielu przed nimi) ulegli przemożnej sile mitu o politycznej poprawności. W obawie przed zastrzeżeniami amerykańskich widzów i krytyki należało stworzyć na ekranie sztuczną równowagę płci. Mniejsza, że w tolkienowskiej historii kobiety – elfy nie odgrywają żadnej istotnej roli. Tu elfka zaistnieć musiała w obawie przed atakami silnego, feministycznego lobby, które przecież mogłoby zaszkodzić recepcji filmu – a zatem wymiernie ograniczyć płynące z niego zyski… Oddajmy raz jeszcze głos recenzentowi „Salonu24”:
„Na koniec – razi niezamierzony komizm scen „parytetowych”. Z parytetu dodano elfkę – bohaterkę, która jest przeciwwagą dla powieściowych wyłącznie męskich postaci. Ale najzabawniejsi są murzyni w Mieście na Jeziorze. Miasto pokazano w konwencji Rosji – Nowogrodu, co oczywiście pogłębia dysonans. Widocznie twórcy filmu przejęli się oskarżeniami o rasizm, bo orkowie byli z trylogii TLOTR przeważnie czarni, a Rohirrimowie i Gondorczycy – biali… A że w Rosji nie ma murzynów i że ich obecność kogoś może razić, to już z perspektywy Nowej Zelandii zapewne drobiazg.”
Nie chcę filozofować, wypowiadając się jednoznacznie za lub przeciw takiej interpretacji, być może tutaj idzie ona zbyt daleko. Jednakże wymyślenie Taurieli jest niewątpliwą skazą na „tolkienizmie” adaptacji, fani z pewnością zapewnią w związku z tym filmowi pokaźną dawkę szyderstwa. Zwłaszcza, że idei politycznej poprawności służy tutaj wątek miłości elfki (elfowie byli dużo wyżsi od ludzi) do „jednego z wyższych” krasnoludów, Kilego (krasnoludy byli od ludzi o połowę niżsi). Gdyby taki romans miał zdarzyć się na kartach powieści, Kili sięgałby Taurieli zapewne do bioder… Na pocieszenie trzeba dodać, że sceny bitewne z udziałem walecznej szefowej elfickiej straży należą do najbardziej atrakcyjnych w filmie, jeśli taka pociecha może fanom wystarczyć.
Co jeszcze o Pustkowiu Smauga? Jest w środkowej części rozwlekłe i nudnawe, dokładnie tak, jak Dwie Wieże. Można to tłumaczyć przebiegiem akcji w literackim pierwowzorze, ale bardziej potrzebą stworzenia trzygodzinnej opowieści na ekranie z materiału, który w książce zajmuje niewiele stron opisu. Zatem – znów przeważyły argumenty merkantylne. Film jest ponadto tak skrojony, że widzowie nie znający książki Tolkiena (o ile ktoś taki się uchował) mają mizerne szanse na zrozumienie jego sensu. Zaczyna się tam, gdzie skończyła pierwsza część Hobbita – kończy nagle, zapowiadając ostateczne rozstrzygnięcia akcji w części trzeciej. Może to być walor dla miłośników pierwowzoru, zresztą Władca Pierścieni był w swej ścisłej poetyce „serialowej” wymyślony identycznie. W konkluzji powiem, że Pustkowie Smauga nie ciągnie w dół dokonań Jacksona na tyle, by go radykalnie krytykować. Ale też z pewnością nie podnosi poprzeczki tak wysoko, by rozpływać się w pochwałach.