Niezawodny Facebook donosi o incydencie w maleńkim, podlaskim Korycinie:
http://dziendobry.bialystok.pl/ekipa-artystki-chciala-wylaczyc-prad-dzieciom-podczas-koncertu/
Ekipa Sylwii Grzeszczak mocno podpadła organizatorom imprezy, chcąc zrzucić ze sceny śpiewające dzieciaki. Tło zajścia opisano dość dokładnie w cytowanej relacji, ale problem jest szerszy: jak bowiem czelność miała, wredna gwiazda, nie darować młodym artystom dziesięciu minut! Przecież to by jej nie zbawiło! Interwencja „techniki”, powstrzymana rejtanowskim gestem organizatorów, zabrała dzieciakom radość ze śpiewania. I dała surową lekcję okrutnego, polskiego szołbiznesu: pewnie młodziaki na zawsze zapamiętają, że scena jest tak naprawdę jaskinią drapieżników, w jej kulisach trwa bezwzględna walka na kły i pazury. Jak w dorosłym życiu, jego najbardziej przyziemnej – bo nie ze sztuką związanej – odsłonie…
Problem pod hasłem „kto gra po kim, o której i jak długo” jest odwieczną zmorą wszystkich muzycznych festiwali. Nie tylko w Polsce. Wiecie, jak Niemcy rozwiązują temat na monstrualnych: Wacken albo Summer Breeze? Zdziwicie się – jak nieomal zdarzyło się w Korycinie, naprawdę wyłączają prąd. Każdemu. Obojętnie, kim jesteś: super gwiazdą, totalnym bóstwem dla milionów fanów, jeśli przekroczyłeś swój czas, prądu nie ma. I nie ma też dyskusji. Regulamin jest jednakowy dla wszystkich, bez względu na status czy popularność. Skoro zaakceptowałeś warunki, w których wyraźnie określono długość twego występu, kolejność wykonawców na scenie oraz ramy czasowe, w których masz się zmieścić – sorry, kochany, bierzesz kasę to stosuj się do zasad. Ordnung muss sein. I co najważniejsze, powyższe reguły stosują się zarówno do zespołów, jak i organizatorów. Kierownik sceny (a w Niemczech czy Wielkiej Brytanii jest to bardzo poważnie traktowana estradowa profesja, trzeba mieć do niej konkretne kwalifikacje) ma być na miejscu pierwszym po Bogu, jak kapitan na statku. Jego decyzje są niepodważalne, on osobiście ma zagwarantować porządek zaplanowanej imprezy. Dlaczego to ważne? A, bo przyszli tutaj ludzie i zapłacili za bilety. Coś się nie będzie zgadzało, to drugi raz nie przyjdą: w takich Niemczech nikt nie narzeka na brak koncertowych ofert, pójdą na „sztukę” robioną przez inną firmę… Jednym słowem, w profesjonalnym biznesie estradowym na Zachodzie obowiązują zawodowe zasady działania, jak w każdej innej branży, podległej wolnorynkowym prawom gospodarczym. Tam, gdzie jest klient i pieniądze (czyli – widz i bilety), musi być porządek, fachowość i dobra jakość produktu scenicznego, łącznie z punktualnym wychodzeniem na scenę.
Moje Sacriversum rozgrzewało kiedyś publikę przed Tiamat i Pain, w warszawskiej Proximie. To fajne lokum koncertowe, z jedną wszakże wadą: po imprezach rockowych często organizowane są tam dyskoteki. Metalowa publika jest wypraszana po upływie ściśle określonej godziny, sorry, taki mamy klimat, klub zarabia na siebie. Zaakceptowaliście te warunki? Super, więc teraz proszę kończyć, bo zaraz limit czasu się wyczerpie… Przegięliśmy nasz występ o dosłownie pięć minut, jeden utwór. Myślałem, że kierownik ekipy szwedzkich kapel, „tour manager” rodem z Niemiec, dostanie szału i rozniesie nas na strzępy. Wydzierał się chamsko na cały klub a w ręku trzymał już wtyczkę wielkiej pyty… Nie zdążył wyłączyć jej z prądu, bo skończyliśmy. Nasze schodzenie ze sceny odbyło się przy akompaniamencie bluźnierstw niemieckiej ekipy technicznej, która wręcz zrzucała kolejne instrumenty na zaplecze. I w tej całej awanturze, podkreślam to dobitnie, my byliśmy winni. Złamaliśmy zasady i nieważne, że muzyk na scenie raczej zegarkiem się nie posługuje: trzeba było inaczej zaplanować występ. Tak, by dwa następne zespoły mogły w całości zagrać przygotowane sety.
Czemu po wszystkim przeprosiliśmy, zamiast się kłócić? Bo zrozumieliśmy na własnym błędzie profesjonalne zasady. Chcesz być szanowany, szanuj innych. Wtedy scena działać będzie jak należy, a widzowie – czyli klienci – będą zadowoleni. I takie przesłanie chciałbym tu zostawić organizatorom korycińskiej imprezy. To oczywiście bardzo brzydki gest – wtargnąć na scenę wykonawcy, zwłaszcza dzieciakom! Nie pochwalam zachowania techników gwiazdy festiwalu. Ale podstawowe pytanie brzmi: dlaczego te dzieci przedłużyły swój występ? Czemu nie przypilnowano, by harmonogram koncertu przebiegał planowo? A może ekipa Sylwii Grzeszczak miała zakontraktowany na ten dzień następny koncert, w kolejnej miejscowości? I aby zdążyć musiała wyjść punktualnie na scenie w Korycinie? Nikt nie pomyślał, że artystka i jej ekipa żyją z grania – muszą dbać o dyscyplinę własnej logistyki, bo inaczej tracić będą kolejne zaproszenia, a zatem środki utrzymania? Łatwo jest jeździć po gwiazdach jak po łysej kobyle, a jednocześnie nawet nie podjąć próby postawienia się w ich sytuacji. Całej otoczki sprawy organizatorzy nie wzięli pod uwagę, tłumacząc przy tym, że opóźnienie „nikogo nie zbawi”…
Bądźmy dla siebie grzeczni, nie zrzucajmy dzieciaków ze sceny – ale też dbajmy o porządek. Nie przedłużajmy czyjegoś występu, jeśli nie ma na to miejsca w festiwalowym harmonogramie. Sztuka, wbrew pozorom, bardzo potrzebuje ścisłych zasad organizacyjnych. Inaczej każdy występ zamieniłby się w trudny do ogarnięcia chaos – a wtedy naprawdę kły i pazury zaczęłyby rządzić zapleczem sceny. Najwyższy czas, by zrozumieli to również polscy organizatorzy.