O „sukcesach budowlanych”, czyli jak zapał wyborczy Łódź ogarnął…

Tuż przed wyborami samorządowymi trwa w Polsce twarda walka polityczna o obsadzanie stanowisk lokalnej władzy. Pewnie w każdym mieście, choć dla Łodzi będzie to elekcja szczególna: rządząca tu Platforma Obywatelska jeszcze wylizuje rany po utracie większości w Radzie Miejskiej. Łódź jest jednym z miejskich „utraconych przyczółków” PO. Trudno przewidzieć, kogo łodzianie wybiorą prezydentem, ani też jak będzie wyglądał skład nowej Rady. Najodważniejsi profeci nie wchodzą w żadne zakłady: zdarzyć się może wiele…

Ekipa prezydent Hanny Zdanowskiej nadziała się na bolesną kontrę „obozu renegatów”. Rajcy wykluczeni z szeregów PO stanęli dziś, niczym pod Grunwaldem, do walnej bitwy o  przejęcie tronu. Grupa radnych oficjalnie niezależnych stoi murem za Joanną Kopcińską, genialnym ruchem wciągniętą przez łódzki PiS do boju o fotel prezydenta miasta… Opozycja, początkowo zjednoczona, teraz rozłożyła swe siły planowo. PiS, dotąd w Łodzi personalnie słaby, będzie grał dobrymi statystykami ogólnopolskiego poparcia wzmocniony grupą radnych, zebranych wokół Kopcińskiej. Ma duże szanse na przejęcie władzy. SLD promuje swojego kandydata – Tomasza Trelę – i liczy na głosy „twardego” elektoratu, lewica w Łodzi wciąż nieźle się trzyma. Aktywny po wyborach do PE Kongres Nowej Prawicy wszedł w relację z Agnieszką Wojciechowską van Heukelom, niestrudzoną w społecznikowskim sporze z wszechwładzą spółdzielni mieszkaniowych. Mamy więc dwie blondynki, brunetkę i faceta z lewicy w realnej walce o władzę w mieście. Kandydatów będzie więcej, ale w zgodnej opinii wszystkich obserwatorów, prawdziwy bój rozegra się między czołową czwórką. I w przypadku drugiej tury, języczkiem u wagi stanie się poparcie, udzielone przez dotychczasową konkurencję jednej ze stron barykady.

Cóż ta misterna konstrukcja polityczna oznacza dla osób najbardziej zainteresowanych, czyli mieszkańców Łodzi? Otóż wielu spośród głosującego ogółu, jeśli w ewidentny sposób nie chce poprzeć Zdanowskiej i PO, będzie miało zapewne kłopot z ulokowaniem swoich wyborczych sympatii. Będzie trzeba pokierować się przy urnach jakimś sensownym kluczem, czyli konkretną argumentacją, dlaczego na Platformę Obywatelską głosować nie należy. A rządzący Łodzią obóz PO robi wszystko, by budować swój pozytywny wizerunek. Dosłownie każdy krok Hanny Zdanowskiej „sprzedawany” jest mediom jako wielki sukces pani prezydent w budowaniu nowego miasta. Hanna Zdanowska skrzętnie ukrywa fakt, że jest również przewodniczącą łódzkiej Platformy Obywatelskiej, chętnie za to podkreśla, że „chce budować Łódź” oraz – nader ochoczo – pokazuje się we wszystkich publikatorach masowych. Zwłaszcza w telewizji.

Media łódzkie są generalnie przychylne Zdanowskiej. Powód jest prozaiczny – bardzo często żyją z pieniędzy, przekazywanych przez Magistrat (jak i rządzony ręką PO Urząd Marszałkowski) na tzw. programy lub artykuły promocyjne, sławiące dokonania urzędników… W telewizjach, stacjach radiowych ale także w gazetach rzecz sprawdza się o tyle, że środki tak pozyskiwane stanowią duży procent dochodów redakcji. A o pieniądze z reklam coraz trudniej. Bywa, że najważniejsze – i decyzyjne –  stanowiska w łódzkich mediach zajmują osoby  wprost z Platformą powiązane. Efekt jest taki, że opozycji trudno jest globalnie przebić się z argumentacją, która niekoniecznie przemawiałaby na korzyść obecnej władzy. Tu opozycja wykazuje względne zjednoczenie: wszystkie jej partie muszą rywalizować z potężną dawką platformerskiej propagandy. Niełatwo im pokazać wyborcom, jakie są ich własne, indywidualne argumenty, mające skłonić ludzi do głosowania właśnie na tę opcję… Ale w krytykowaniu poszczególnych działań obecnej władzy są zgodne. Kłopot w tym, że obalanie mitów PO-wskiego sukcesu nie idzie im łatwo, właśnie z powodu braku życzliwości medialnych „przekaźników”.

Jak wobec tego opozycja sama wyjaśnia łódzkie sprawy, w publikatorach opisywane jako wielkie sukcesy Hanny Zdanowskiej i politycznego jej zaplecza? Zacznijmy od „wylewania betonu”, czyli ogromnej skali remontów, budów i rekonstrukcji miejskiej tkanki. Przypomnijmy – środki na budowę Nowego Centrum Łodzi z głównym dworcem, przebudowę Trasy W-Z i licznych dróg łódzkich, czy projektu remontowego „Mia100 kamienic” pochodzą z różnych źródeł. Ale wywalczone granty unijne trzeba zawsze wesprzeć własnym wkładem – i stąd ogromny dług, jaki rządząca łodzią PO zaciągnęła w swej kadencji pod pretekstem likwidacji cywilizacyjnych zapóźnień. Problem jest taki: czy ogromne (wielopokoleniowe!) zadłużenie jest odpowiednio uzasadnione… ? Mówi się głośno o tym, że choć zburzono stary dworzec Łódź Fabryczna – to nowy, poza wprowadzeniem pod ziemię, nadaniem pięknego wyglądu i nowoczesnej formy, w ogóle nie posłuży lepszemu kursowaniu pociągów! Mityczny tunel, łączący oba łódzkie dworce z przeznaczeniem na rozwój szybkiej kolei już dawno można włożyć między bajki. A bez tego podziemnego kanału (choć autorzy koncepcji zostawiają w pobliżu odpowiedni wylot do „ewentualnej dalszej realizacji”) nie ma co marzyć o usprawnieniu łódzkiej sieci kolejowej. Po zakończeniu bardzo długiej i kosztownej budowy dworca Łódź Fabryczna będzie on tak samo wydajny, jak przedtem. Może tylko (nie wiadomo, kiedy) pociągi do Warszawy jeździć będą trochę szybciej. W sensie praktycznym, dla pasażerów, zysk będzie znikomy. A dług zostanie.

Nowe Centrum Łodzi,  instalowana wokół dworca gigantyczna „wizytówka miasta”, jest dostrzegana przez światowych architektów jako jeden z największych współcześnie realizowanych  giga-projektów urbanistycznych. Będzie nowy układ ulic, eleganckie skwery i chodniki – a także EC1, odrestaurowana elektrownia z przeznaczeniem na centrum dydaktyczno-kulturalne. Zaczęło się jednak od wielomilionowej straty: nikt nie chce zbudować planowanego biurowca, słynnej „Bramy Miasta” według projektu Daniela Libeskinda. A niedoszłemu inwestorowi Miasto zwróciło dwanaście „dużych baniek” zaliczki pod wykup gruntu… Chodzą słuchy, że bardzo niejasny jest proces zatrudniania osób do obsługi etatów w EC1, które  ma w zamyśle konkurować z samym Centrum Nauki „Kopernik”. A skoro nie wiadomo, jak biegnie proces rekrutacyjny – rodzi się podejrzenie, że etaty są dla „swoich”.  Sprawa oddania inwestycji jest na razie zawieszona, do tematu obsadzania tam stanowisk niewątpliwie trzeba będzie kiedyś powrócić. I zapewne opozycja o tym nie zapomni.

Trasa WZ budzi gorące emocje od początku tej inwestycji. Wielomiesięczne zamknięcie głównej arterii miasta, pod pretekstem przebudowy pod usprawnienie komunikacji miejskiej i rowerów, natychmiast zrodziło irytację łódzkich kierowców. Zwłaszcza gdy wyszło na jaw, że droga po remoncie będzie węższa niż przed jego rozpoczęciem. Czyli dwuletnie prace nie wyeliminują korków – a drogę tramwaju przyspieszą, uwaga, o sześć sekund. Ponieważ inwestycja wstrząsana jest aferami, jej zamknięcie ma szansę się znacznie opóźnić…  Remont ulicy Piotrkowskiej, reprezentacyjnego deptaka Łodzi, zakończył się wprawdzie w przewidzianym terminie – ale jego sens do dziś podawany jest w wątpliwość. Skutkiem wizualnym wydania pięćdziesięciu milionów złotych jest zmiana koloru brukowej kostki z bordowego na szary. Tak samo brzydki i łatwo brudzący się, jak poprzedni. Ponoć wymieniono również przestarzałą infrastrukturę podziemną, co wszakże trudno nazwać uzasadnionym wydatkiem, skoro wcześniej w dokumentacji Inżynierii Miejskiej doniesienia o awariach w tym rejonie raczej się nie powtarzały…

Jest jeszcze kilka dużych powodów, dla których opozycja ma prawo sprzeczać się z rządzącą PO o racjonalność sprawowania władzy w Łodzi. Każdy robi to na swój sposób – i stosuje   różne metody zwiększenia dostępności własnych komunikatów. Jedno jest pewne, emocji w listopadowej elekcji brakować nie będzie. Stawką jest potężny tort urzędniczych etatów, setek dobrze opłacanych miejsc pracy dla ludzi „naszej ekipy”, walka więc dopiero się rozpoczyna. Zanim na dobre rozgorzeje, pamiętajmy, że w interesie samych mieszkańców Łodzi będzie znaczne ograniczenie wydatków miasta na biurokrację i koszta administracji. Ciekaw jestem, która z dominujących partii zgłosi ten postulat we własnym programie wyborczym.

O smutnym losie artysty, czyli coming-out Brylewskiego…

robert-brylewski-foto-2007

Wielu komentarzy i odnośnych tekstów doczekał się mocny apel Roberta Brylewskiego, kopiowany m.in. tutaj:

http://www.life4sound.pl/news-rock/1692-nie-idzcie-moim-sladem-znany-muzyk-ostrzega-mlodych-wykonawcow

Znakomity muzyk, wręcz legenda polskiej alternatywy skarży się, że dziś – po trzydziestu latach grania – ma kłopoty z utrzymaniem się na życiowej powierzchni. Brakuje mu nawet na jedzenie… Smutny los artysty, który w jednym z wywiadów przyznał, że onegdaj nie stało mu ochoty do rejestrowania własnych utworów w ZAiKS-ie, zainspirował dyskutantów. I dobrze, bo sprawa jest poważna: w niemal identycznej sytuacji znajduje się wielu współczesnych twórców i przedstawicieli wolnych zawodów (zapewne nie tylko w Polsce). Głównie takich, którym los poskąpił popularności, reprezentowanej następnie stosowną liczbą cyfr na kontach bankowych.

Niektórzy (np. Jarek Szubrycht) twierdzą, że nie ma mocnych – trzeba było się do ZAiKS-u zapisać, dziś nie byłoby problemu:

http://nblo.gs/109jZP

To spore uproszczenie. ZAiKS wypłaca twórcom tantiemy od sprzedaży płyt (zarejestrowanych tam, oficjalnie wydanych nośników ze zgłoszonym nagraniem) bądź ilości publikacji utworów w oficjalnych mediach, włączając w to zgłoszone odtwarzania publiczne w miejscach do tego uprawnionych. Problem zaczyna się wtedy, gdy ani sprzedaży, ani publikacji nie ma zbyt wiele. Wymyślmy przykład: mało znany zespół black metalowy chce iść tropem Behemotha, żyć z muzyki, zgłasza więc swoje utwory do ZAiKS-u. Wydaje płytę w podziemnej wytwórni (raczej: stajni muzycznej) i czeka na tantiemy. A tu okazuje się, że wypłaty są znikome lub nie ma ich wcale: sprzedaży ani publikacji nie zanotowano zbyt dużo… Zespół nie załamuje się, gra dalej, wydaje kolejny album z niszową muzyką. Sytuacja się powtarza: nadal „emisyjność” tego produktu jest zbyt niska, by gwarantowało to kapeli godziwe tantiemy, nie mówiąc już o regularnych środkach, gwarantujących materialne przetrwanie… I co dalej? Jak długo można to ciągnąć?

Może, gdyby Brylu regularnie przez lata zgłaszał kolejne swoje płyty w ZAiKS-ie, w sumie zebrałoby się wystarczająco dużo opłat tantiemowych. Ale co z innymi, którzy nie mają szans na masową słuchalność ich muzyki? A mimo to chcieliby żyć z tego, co kochają – czyli z grania?

Dość dawno, na własny użytek, wymyśliłem sobie teorię muzycznego życia w Polsce, którą przytaczam w takich sytuacjach, trzymając się jej schematu. Otóż – jak się zdaje – muzyków naszych (wykonawców, jak Brylewski – bądź kapele) można by z grubsza podzielić na dwa obozy. Jeden to artyści, którzy postawili wszystko na jedną kartę: rzucili szkoły, pracę, zrobili z kapeli firmę, a dochodzili do popularności latami, biorąc w międzyczasie kredyty na inwestycje w rozwój swojej marki. Tutaj znów Behemoth jest przykładem idealnym: Nergal poświęcił się w całości promocji własnej idei, od nastolatka wiedział, że wraz ze swym zespołem ma dojść na sam szczyt. Kto ryzykuje, w kozie nie siedzi: lata zajęło mu owo dochodzenie, pokonał w międzyczasie ciężką chorobę (szacun!) i jest, gdzie jest. Nie martwi się o tantiemy. Druga grupa to pasjonaci, którzy nie traktują kapeli jak firmy, z której trzeba żyć – lecz chcą po prostu grać. Inwestują siebie w samą muzykę, ale niekoniecznie w produkt rynkowy obawiając się, że poświęcenie będzie daremne – nie każdy, a jedynie wybrani, doświadczają światowej popularności.

Rzecz w tym, że nie ma trzeciej możliwości. Trzeba dokonać wyboru. Albo w całości, z kopytami pakujemy się w budowanie renomy kapeli – wierząc głęboko, że w końcu staniemy na szczycie – albo traktujemy całość jak hobby, zajęcie dodatkowe, dbając również o równoległą ścieżkę zawodowej kariery, dającą nam utrzymanie. A jak wypali z muzyką, to super. Nie da się ukryć, że wybór pierwszej drogi jest niezwykle ryzykowny. Należy wówczas bacznie obserwować reakcję świata na nasz przekaz – badać, czy zainteresowanie jest na tyle rozbudowane, że mogłoby przerodzić się w popularność. O ile zaś uda się wejść na ścieżkę, dającą nadzieję wzrostu naszego statusu, z pewnością już na jej początku trzeba rejestrować swoje artefakty w każdym możliwym miejscu, dającym nadzieję na przychody (ZAIKS, ale też STOMUR, STOART). I na pewno tutaj leżał błąd Brylewskiego… Ale jeśli rozmawiamy o tym, że teraz Robert przestrzega młodych artystów, uwagi do nich kierowane powinny bardziej dotyczyć samego wyboru metody na granie… Jak chcesz z kapeli żyć, owszem, dbaj o swoje formalności. Ale jeśli do końca nie wiesz, czy ci z kapelą „zażre” – zadbaj raczej o alternatywną drogę zarobkowania! Mądre powiedzenie mówi, że o sukcesie człowieka decyduje wiązka jego życiowych talentów. Mówiąc inaczej – inwestujmy w tym samym czasie w różne nasze „biznesy”. Jak z jednym nie wyjdzie, to może inny podreperuje sytuację.