O Budowlanych w pucharach, czyli wielka rodzina

Przez kilka lat zastępowałem sporadycznie kolegę by w końcu zostać na dłużej… Ani się człowiek obejrzał, aż tu minął drugi sezon na spikerce Budowlanych. Dziś jest szczególny dzień: siatkarki KS Budowlani Łódź wywalczyły piąte miejsce w Orlen Lidze. Najlepsze od czasów debiutu na najwyższym poziomie rozgrywek w latach 2009/10, gdy rozpędzony beniaminek zajął czwartą lokatę, wywalczył Puchar Polski i zagrał w europejskich pucharach. Obecnej drużynie zabrakło naprawdę niewiele, by tamten sukces powtórzyć – na drodze stanęły przede wszystkim kontuzje i pech, jak słynne zatrucie pokarmowe w jednym z hoteli w Bielsku, któremu uległa prawie cała ekipa… Nie ma co się jednak martwić. W obecnym, sportowo-finansowym układzie sił Orlen Ligi, właśnie o piątej lokacie jako możliwej do wywalczenia i zgodnej z oczekiwaniami, mówili eksperci. Zamiar się powiódł, a kibice Budowlanych są bardzo zadowoleni – ich ulubienice przez cały sezon walczyły niezwykle ambitnie, dając dowody swego przywiązania do barw drużyny, której kibice z meczu na mecz coraz piękniej nagradzali je swoim dopingiem.

Jak to jest być spikerem w sali o pojemności 13 tysięcy ludzi, która na mecze ligowe siatkówki kobiet zapełnia się w niewielkiej części? Trudno, gdy trzeba zachęcić do dopingu i zabawy dwa tysiące osób, w olbrzymiej przestrzeni Atlas Areny sprawiające wrażenie małej, rozproszonej grupy. Łatwiej, gdy grupa ta okazuje niezwykłą życzliwość wobec prowadzącego zawody. A tak właśnie jest na meczach Budowlanych. Fani są przychylni spikerowi, który czasem… trochę traci głowę. Cóż, jestem – jak oni – kibicem tej drużyny. Bywa, że wrzeszczę i wyję jak potępieniec, co z pewnością nie każdy kibic przyjmuje radośnie. Ale zdarzają się też chwile graniczące z magią. Gdy zespołowi nie idzie, traci punkty lub koncentrację i przydałby się dziewczynom jakiś pozytywny „kopniak” energetyczny, kibice dają się trzymającemu mikrofon spikerowi trochę poprowadzić. Udziela się im ten dziwny rodzaj przekonania, że na parkiet jakoś tam z trybun spływa energia, pozwalająca zespołowi rzucić się do walki. I to się sprawdza! Wiele razy było tak, że przy naszej zagrywce, przy zwiększającym się dopingu kibiców, dziewczyny zdobywały kilka punktów z rzędu, odrabiając potrzebne straty lub wychodząc na wygodne prowadzenie. Ja wiem, że siatkarki są skoncentrowane na grze, nie rozglądają się po trybunach w czasie rozgrywanej akcji – ale jednak atmosfera wsparcia MUSI być na parkiecie wyczuwalna. One same zresztą, ku wielkiemu zadowoleniu fanów, wciąż przypominają w wywiadach jak wielką pomocą są dla nich aktywni kibice.

Tak więc rośnie i pęcznieje ten pozytywny ruch kibicowski, w którym olbrzymią – i twórczą – rolę odgrywają ultrasi. Grupa najbardziej aktywnych kibiców na sektorze R stale się powiększa, są tam całe rodziny, chłopaki wciągają dziewczyny a rodzice- dzieci, a te są najcudowniejszymi kibicami. Dziś mała dziewczynka przyniosła wraz z mamą wielki, niebieski kwiat z napisem „Gabi”, oczywiście na cześć Gabrieli Polańskiej. Nasza środkowa (zresztą prywatnie cudowna, życzliwa dziewczyna), wzięła potem ten tekturowy znak uwielbienia, ściągnęła małą z trybun i razem pozowały do zdjęć po wygranym spotkaniu… Wzruszający moment, który dziecko zapamięta pewnie na całe życie. Ale grupa ultras Budowlanych to nie tylko powiększanie ekipy o kolejne pokolenia fanów. Kibice robią oprawy, organizują wyjazdy – a przede wszystkim, dbają by w prowadzony doping włączali się fani z pozostałych sektorów. To ultrasi wymyślili „rakietę”, do której dołączają się, wstając z miejsc, wszyscy ludzie w hali. Wygląda to i działa kapitalnie! Coraz lepiej wychodzi też skandowanie poszczególnych haseł metodą „na echo”, czyli z odpowiadaniem kibiców po drugiej stronie parkietu… Razem z prowadzącym oprawę muzyczną na meczach DJ’em, Jackiem Grzegorzewskim staramy się, by wszystko to razem było odpowiednio skoordynowane. Jeszcze nie zawsze się udaje. Ale jest z meczu na mecz coraz lepiej. A co najważniejsze, kibice zaakceptowali nasze wysiłki i postanowili chętnie współpracować z nami, by faktycznie doping stawał się jednorodny, obejmując wszystkich obecnych. To daje efekty, momentami naprawdę imponujące.

I tak właśnie tworzy się Wielka Rodzina Budowlanych. Ze świetnym zespołem na czele, bardzo udanie zbudowanym w tym sezonie dzięki wysiłkom prezesa Marcina Chudzika, charyzmatycznych trenerów: Jacka Pasińskiego i Błażeja Krzyształowicza oraz całego zespołu szkoleniowego. Tam każdy jest fajnym człowiekiem, wszystkie siatkarki (dobrane w zespół zbilansowany sportowo ale i charakterem) i każdy facet w tej ekipie. Nie czas tu na analizę gry Budowlanych, ale panie od początku sezonu bardzo się polubiły, miały też wspólny cel, jakim było wygrywanie. Niczego więcej w naszej kapeli nie trzeba. Oby jak najwięcej dobra z tego zespołu zostało na kolejny sezon!

O debiucie Talanta, czyli „ręczni” w dobrych rękach

Zwycięstwo 25:20 nad Macedonią, czyli pewne i niezagrożone, uspokoiło kibiców. W ten sposób debiut trenerski Talanta Dujszebajewa, nowego opiekuna reprezentacji Polski w piłce ręcznej wypadł niezwykle pozytywnie. Przed najważniejszą imprezą roku, po zawalonych Mistrzostwach Europy, trener Biało-Czerwonych miał zaledwie 9 dni na przygotowanie drużyny (tyle trwało zgrupowanie). A jeśli Polacy nie awansują do igrzysk olimpijskich po turnieju eliminacyjnym, rozgrywanym właśnie w Gdańsku, to lepiej nie myśleć, jaka będzie przyszłość naszego szczypiorniaka… Na szczęście początek został zrobiony fachowo: nie dalej jak w styczniu Polacy wygrali na Euro z tą samą Macedonią zaledwie jednym golem i po wielkiej nerwówce. Dziś od pierwszych minut nasi kontrolowali sytuację, rzucili kilka bramek – a co ważne, nie dali rywalom rozwinąć skrzydeł. Mieliśmy to, z czego słyniemy od zawsze. Sławka Szmala w bramce (znowu ponad 45% skuteczności, ja nie wiem, czy ktoś będzie w stanie go kiedyś zastąpić), solidną obronę i dobrych pół-rozgrywających. Michał Jurecki zrobił swoje, tak samo Karol Bielecki, który do rzutów z dystansu dołożył skuteczne karne.

Prawdziwe zaskoczenie czekało kibiców na środku rozegrania, z którym od długiego czasu nasza reprezentacja ma kłopot. Znów kontuzjowany jest Mariusz Jurkiewicz, Grzegorz Tkaczyk w telewizji komentuje mecze jako ekspert, Bartłomiej Jaszka i Tomasz Rosiński dawno gdzieś zniknęli. W tej sytuacji ujrzeliśmy na tej newralgicznej pozycji… Przemysława Krajewskiego. Tak, nie mylą się Państwo – to ten sam skrzydłowy, który jeszcze na styczniowym Euro rozgrywał po lewej stronie boiska życiowy mecz przeciwko Francji. Teraz Dujszebajew przestawił go na środek. Od razu powiedzmy, że było to kapitalne posunięcie! Talant odnalazł w tym graczu odpowiednie predyspozycje do gry płynnej, kombinacyjnej, taktycznej i odważnej. Bramki, asysty, gra jeden na jeden  – Krajewski to wszystko robił, ani przez chwilę nie powodując swoją grą obniżenia ofensywnej jakości zespołu. Prawdziwy walczak, w dodatku obdarzony umiejętnością dobrego analizowania gry i wszechstronnego widzenia. Dobry wybór! Oby Krajewski był tak samo przekonujący w meczach z Tunezją i Chile.

Czego brakuje? No, zwycięzców się nie sądzi, to pierwsza sprawa. Po drugie, nową koncepcję drużyny wprowadza się stopniowo i rękę trenera znać będzie dopiero po jakimś czasie. Ale z całą pewnością trzeba cały czas poprawiać bieganie do kontry. Nie rzuciliśmy kilku takich sam na sam, że wszystko bolało… Dziwnie mało rozgrywający wykorzystują też kołowego i skrzydłowych. Nadal główną bronią Polaków są rzuty z drugiej linii, ale przecież w końcówce kadencji Bieglera wariantów z kołowymi było już parę – i działały. Koniecznie trzeba rozwijać tę koncepcję, a skrzydłowi aż się momentami proszą o podanie. Może jednak taki sposób gry akurat na Macedonię był nieprzydatny: obrotowi mieli często na karku dwóch potężnych, środkowych obrońców tej drużyny. A przez to tworzyły się luki do rzutu z dystansu, co z kolei nasz zespół zawsze skwapliwie wykorzystuje. Piłka rzadko wędruje na skrzydło.

Nie ma jednak co narzekać. Turniej kwalifikacyjny, niewygodny rywal, nowy trener – a wygrana pewna. Jeden mecz z głowy, wygramy kolejny i jedziemy do Rio. I choć eksperci powtarzali zgodnie, że tych eliminacji po prostu nie mamy prawa przegrać, w sporcie nie takie rzeczy się zdarzały. A w naszej „szarpiącej nerwy” kadrze piłki ręcznej to już szczególnie. Oby Talant Dujszebajew dalej miał dobrą rękę, bo jeśli na olimpiadę pojedziemy, o wyniki tej drużyny będę znacznie spokojniejszy, niżbyśmy dotarli tam z Michaelem Bieglerem.