Piąta edycja Mediafest, czyli szlachetnej inicjatywy dwóch pasjonatów świata mediów nowoczesnych, przeszła do historii jako jedna z bardziej udanych. Gośćmi byli znani w cyber-światku blogerzy (Krystian „MacKozer” Kozerawski, Maciej Budzich, Tomasz Skupieński), a dyskusję na tematy związane z blogowaniem poprzedziła projekcja filmu Jarka Rybusa, również obecnego na spotkaniu. Około stu osób na widowni Kina Charlie to wynik budzący szacunek – zwłaszcza, że informacje o zdarzeniu podawano niemal wyłącznie za pośrednictwem internetu.
Rozmowy o blogosferze są potrzebne, bo zjawisko jest nowe i ekspansywne: dziennikarze, jak sądzę, boją się blogerów. Autorzy niezależnych wypowiedzi internetowych łatwo gromadzą odbiorców, współtworzą odrębną kulturę, niektórzy osiągają wręcz status idoli. Mnożą się tam, wewnątrz sieci, akty uwielbienia – lub odwrotnie, szczerej pogardy… Jednak dla „tradycyjnych” pismaków blogosfera staje się powoli punktem zawodowego odniesienia, zwłaszcza od chwili, gdy goszczący w Polsce Barak Obama odesłał z kwitkiem wszystkich, proszących o wywiady. Przyjął tylko redaktora serwisu internetowego: to wprawdzie nie blog, ale czytelny sygnał o przewadze sieci nad mediami tradycyjnymi poszedł w świat, wzbudzając panikę wśród wydawców tradycyjnych tytułów.
Zatem dziennikarski światek nie ma prawa lekceważyć blogosfery. Profeci – katastrofiści wróżą rychły koniec mediów tradycyjnych, od gazet do telewizji, przyglądając się galopującemu rozwojowi sieci internetowej. Bądźmy ostrożni, teatr również miał upaść w kontakcie z filmem, a jakoś żyje… Niemniej już dziś wydawcy prasowi, którzy lekceważą siłę internetu, popełniają wielki błąd. A naprawdę ciekawie zaczyna się robić wtedy, gdy zaczynamy przyglądać się zjawiskom w obrębie samej blogosfery.
Od tego zaczęło się spotkanie na Mediafeście, którego miałem przyjemność być moderatorem. Zarzucano mi gadulstwo – pewnie słusznie – ale z obszernej rozmowy wynikło kilka ciekawych wniosków.
Po pierwsze: w ocenie samych internautów blogosfera nie jest zjawiskiem jednorodnym. Obok ludzi świadomych, piszących w zgodzie z zasadami polszczyzny i dziennikarskiej kultury słowa, działają tam przypadkowi „literaci” – owszem, zbierający zainteresowanie dzięki atrakcyjnej dla młodzieży formie, ale niezbyt kompetentni w zakresie przekazywanych treści. Ci drudzy obniżają poziom blogosfery i są zasadniczo mniej groźni dla zawodowych dziennikarzy oraz tradycyjnej prasy. Ci pierwsi – to w znacznym stopniu sami dziennikarze, korzystający z internetowej przestrzeni dla zdobycia dodatkowej poczytności, lub politycy, szukający tą drogą wyborczych głosów. Albo – niezależni, publikujący wyłącznie w sieci, autorzy z poparciem internetowych czytelników: to oni właśnie tworzą grupę, którą można nazwać alternatywną prasą internetową.
Po drugie: samo pojęcie niezależności jest w blogosferze pojęciem względnym. Czy biorąc pieniądze od reklamodawców na blogu można traktować siebie jak uczciwego, szczerego, niezależnego blogera, piewcy krystalicznie czystej krytyki wobec poszczególnych zjawisk realnego świata? W tej części dyskusji nie otrzymaliśmy jednoznacznej odpowiedzi, bo w gronie samych blogerów, również ich czytelników, poglądy są rozmaite… Powoli tworzy się więc, jak w każdej kulturze, nurt główny (mainstreamowy) i nurty poboczne, podziemne (undergroundowe) – a podział opiera się na zagadnieniu komercjalizacji blogowych wypowiedzi.
Rozmawialiśmy, pytaliśmy – a wydaje się, że zjawisko zostało zaledwie napoczęte w tej wielominutowej dyskusji. Czas dla internetu płynie bardzo szybko, zarówno w znaczeniu rozwoju technologii, jak też samych form sieciowej aktywności. Kolejne rewolucyjne pomysły, galopujące śladem sukcesu Facebooka, są zapewne kwestią najbliższych miesięcy… A jest przecież jeszcze cały, obszerny przecież, temat aktywności mikroblogowej! Jest o czym dyskutować, a dobrze się stanie, jeśli za bary z blogosferą wezmą się specjaliści w zakresie dziennikarstwa i komunikacji społecznej: już dziś świat blogów czeka na analizę w pracach magisterskich, rozprawach doktorskich, przewodach habilitacyjnych… W Kinie Charlie widziałem co najmniej kilkoro studentów dziennikarstwa UŁ. Czekamy zatem na publikacje – i kolejne Mediafesty.
Nie dość, że taki rozgadany, to na dodatek oko ma bystre 😉 Faktycznie, ktoś z UŁ był. Ba, nawet coś o Mediafest #5 naskrobał! Może autor się nie obrazi – zainteresowanych zapraszam – http://acek.blox.pl/2011/12/Mediafest-5-czyli-naszlo-sie-blogerstwa.html 🙂 Do zobaczenia ponownie!