O internetowym hejcie, czyli śmierć crowdfundingowi!

W sieci internetowej, dokładnie jak w życiu realnym, ludzie są różni. Dzielą się – w mojej ocenie – tylko na dwa sposoby. Są mądrzy i głupi oraz dobrzy lub źli. Każdy inny podział nie ma najmniejszego sensu, ale ten podstawowy, dubeltowy, z dokładnością niemal stuprocentową opisuje istotę świata.

Zjawisko internetowego hejtu istnieje od zawsze i tworzone jest, bez żadnych wątpliwości, przez ludzi złych lub głupich. Najczęściej ludzie źli są również głupi, choć oczywiście wielki strumień nienawiści płynie od osób inteligentnych, w pełni świadomie korzystających ze swej wredoty, perfidii i podłości. Kretyni najczęściej powtarzają bezmyślnie przeczytane w sieci opinie, nie mając nawet krzty rozumu do tego,  by samodzielnie wyrobić sobie jakieś zdanie.

Tak czy inaczej, hejt istnieje, wzbudzając zażenowanie i wstyd ludzi poczciwych. Dotyczy również muzyki, a formę niezwykle agresywnej niechęci przyjmuje w środowisku internetowych fanów metalu. Tam, obok grona sympatycznych, choć złośliwych prześmiewców, uaktywnia się w dyskusjach także grono wyjątkowo podłych bydlaków, obdarzających nienawiścią – czy to zespoły, czy po prostu innych uczestników muzycznego życia tej niszy. Ofiarą hejterów padł ostatnio zespół, w którym gram: Triagonal, walczący o środki na nagranie drugiej płyty w kampanii crowdfundingowej.

Wywiad w tej sprawie przeprowadził ze mną Przemek Popiołek – stary, metalowy fachowiec, od szeregu lat wydający Infernal Death, jeden z najbardziej znaczących (i lubianych) zinów undergroundowych. Przemek nie jest fanem crowdfundingu, ale na pewno nie jest też ani hejterem, ani chamem. Pozwolił mi wykorzystać tutaj rozmowę, która opublikowana będzie w papierowej wersji najbliższego numeru Infernal Death Magazine, szykowanego do wydania jeszcze tej jesieni. Dziękuję Przemasowi za jej udostępnienie i mam nadzieję, że jest ona wystarczająco dosadną odpowiedzią wszystkim internetowym hejterom.

TRIAGONAL- REMO MIELCZAREK

Remo Mielczarek to osoba swego czasu poważnie udzielająca się w światku muzycznym, bo i Sacriversum i Metal Hammer. Dziś jakby go mniej, choć walczy dzielnie ze swoim Triagonal. Za sprawą akcji zbierania funduszy na kolejny album zrobiło się jakby głośniej i właśnie dlatego zamieniliśmy z Remigiuszem parę słów. Jarkowi też dziękujemy. 

-Remo – jak idzie akcja zbierania funduszy na kolejną płytę? Potrzeba było 6000 netto…

– Idzie dość powoli, ale konsekwentnie. Na dziś, niespełna miesiąc do końca projektu, udało nam się zebrać ponad 30% potrzebnej kwoty. Chcę w tym momencie przekazać słowa ogromnego podziękowania wszystkim, którzy nam zaufali i dokonują tej specyficznej przedpłaty na nową płytę. Używam świadomie słowa „przedpłata”, ponieważ akcja nasza nie jest żadną formą żebractwa, jak sugerują niektórzy wrogowie crowdfundingu netowego, tylko sprzedażą nowej płyty przed jej nagraniem. Od ludzi, którzy dokonują wpłat, wymaga to zaufania: kupują w ciemno wierząc, że materiał będzie tego wart. Opierają się jedynie na wiedzy, uzyskanej podczas słuchania naszego pierwszego albumu, „Dichotomy of Mind”. Udzielają nam kredytu zaufania, więc jesteśmy im ogromnie wdzięczni. Jeśli projekt się uda – a wierzę, że tak – zrobimy wszystko, by tych szlachetnych ludzi nie rozczarować.

-W informacji o was przy okazji tego zbierania wspomniano, że poprzedni album wydany w nakładzie 500 nie sprzedał się cały, bo gdyby tak było, znalazła by się kasa na kolejne studio. Skoro więc sprzedajecie np. około 300 sztuk płyty i żadna wytwórnia nie jest zainteresowana…to może czas odwiesić zbroję na wieszak?

– Zespół Triagonal powstał, gdy trzech bardzo doświadczonych grajków zechciało na starość dać sobie jeszcze trochę frajdy. Pokombinować z muzyką, spotykać się na próbach i – jeśli dobrze pójdzie – zarejestrować efekt tych działań, raczej w formie pamiątki dla siebie niż w celach promocyjnych. Zaczęliśmy robić utwory nadspodziewanie szybko i materiał na album mieliśmy po kilku miesiącach prób. Uznaliśmy, że pozbieramy wszystkie oszczędności i spróbujemy nagrać sobie płytę. Dzięki pomocy wielu życzliwych znajomych udało się to zrobić w miarę tanio. I dlatego wydaliśmy „Dichotomy of Mind”, nasz debiut, który do dziś próbujemy sprzedawać sami. Powtarzam: zupełnie sami, bez wsparcia żadnej firmy, oferującej promocję i kanały dystrybucyjne. Kto nie wie, co znaczy samodzielna sprzedaż jakiegokolwiek, zupełnie anonimowego produktu – polecam spróbować! Fajna lekcja pokory i doświadczenia. Na pewno z pomocą wyspecjalizowanej firmy dotarlibyśmy z płytą do szerszego grona odbiorców… Czy byłoby więcej kupujących ? Tego nie wiem i nikt tego nie wie. Ale dostęp do produktu stałby się większy, gdyby płyta była sprzedawana w jakimkolwiek sklepie. Oferujemy ją wyłącznie przez internet i na koncertach. W takich warunkach sprzedaliśmy około dwustu płyt, co i tak uważam za spory sukces. I tu pojawia się Twoje pytanie – czy czas odwiesić zbroję na wieszak? Odpowiadam: myśmy nie po to zaczęli grać, żeby osiągać sukcesy sprzedażowe. To nie jest muzyka komercyjna i może dlatego żadna wytwórnia nie jest nami zainteresowana. A skoro nie udało się dotrzeć do dużej ilości odbiorców naszemu debiutowi, to trudno zbadać, czy tak naprawdę jest to produkt, budzący zainteresowanie fanów. Nie wiemy, czy ta muzyka jest dobra, bo zbyt mało osób ją oceniło. Odpowiadam dalej: jeśli projekt na wspieram.to się nie uda, wszystkie dotychczas wpłacone tam pieniądze wrócą do darczyńców. My natomiast zostaniemy bez grosza na nową sesję, ponieważ sami nie mamy już oszczędności. Normalnie żyjemy – musimy zabezpieczać byt własnych dzieci, spłacamy kredyty, płacimy czynsze, musimy mieć na jedzenie. A zatem, w przypadku niepowodzenia, po prostu zostaniemy w naszej piwnicy i będziemy dalej grać muzykę dla siebie, sprawiając sobie frajdę. A jeśli w przyszłości znajdzie się jakiś sponsor, albo wydawca, gotów zainwestować w naszą drugą sesję nagraniową – będziemy gotowi. Na pewno nie zaprzestaniemy grania tylko dlatego, że jakaś grupa gówniarzy w internecie źle nam życzy. Jesteśmy na to za starzy, zbyt mądrzy – i już nic nie musimy. Robimy swoje i robić to będziemy dalej.

-Parę dni temu zahuczało na FB o kapeli Hetman, która też taką zbiórkę robi, ale tam minimum wpłaty to 100 pln – no i zrobiła się gównoburza. Wiadro słusznych, wg mnie, pomyj wylano na zespół. Nie sądzisz, że takie niewypały zniechęcą ludzi do takich akcji?

– Nie chcę wypowiadać się na temat akcji grupy Hetman, bo to jest ich sprawa. Robią, co uważają za słuszne. Mierzi mnie natomiast i obrzydza wszelka nienawiść, która towarzyszy crowdfundingowi, ogłoszonemu przez ten i inne zespoły. Nie widzę po prostu powodu do nienawiści, bowiem takie akcje nie niosą z sobą nic złego, nie krzywdzą nikogo. Po co ten hejt??? Mamy wolny rynek, żyjemy w wolnym kraju. Na zachodzie Europy, w USA, takie akcje są zupełnie normalne! Nikt niczego nie hejtuje: jest tyle kapel, którymi nie interesują się wytwórnie, że crowdfunding jest zjawiskiem powszechnym. Tam jakoś każdy rozumie, że skoro muzycy nie mają kasy na opłacenie sesji nagraniowej, to podejmują – legalne i uczciwe – próby zdobycia pieniędzy. Podkreślam: to nie jest żadne żebractwo. To jest zwykła przedsprzedaż, bo za wpłatę oferent dostaje konkretne przedmioty. U nas, w projekcie Triagonal, jest identycznie: wpłacasz dychę, to Ci dziękujemy. Ale od dwudziestu złotych w górę (czyli od kwoty, na którą po obliczeniu kosztów wyceniliśmy egzemplarz naszej płyty) każdy coś dostaje. Egzemplarz debiutanckiej płyty, nagranie cyfrowe drugiej – i tak dalej. Im wyższa wpłata, tym więcej za nią masz w zamian. Układ jest do bólu uczciwy, wymaga tylko zaufania wpłacających, że nagrana płyta będzie muzycznie udana. Ale identyczne ryzyko ponosi ten, który idzie do sklepu z płytami i bierze z półki nowy krążek ulubionej kapeli. Oczywiście pod warunkiem, że nie poznał wcześniej zawartości albumu, na przykład w sieci. Jednak ryzyko, że kupisz płytę, która Ci się nie spodoba, istnieje zawsze. Teraz – czy podobne „niewypały”, jak z Hetmanem, nie zniechęcają ludzi??? Tu znowu powraca kwestia wolności wyboru. Jeśli nie chcesz wpłacać, nie wpłacaj, nikt Cię nie zmusza. Ale obrażania, hejtu, nienawiści wobec kapel, które decydują się na crowfunding nie zrozumiem nigdy. Jest to zwykłe chamstwo, prymitywny brak dobrych manier i szacunku dla innych. Tym bardziej obrzydliwy, że dotyka zespołów, starających się przecież zadowolić słuchaczy. Jak im to wychodzi – to już inna kwestia, ale każdy band jakichś fanów ma. I hejt wobec zespołu w pewien sposób obraża również tych fanów…  Krótko mówiąc: jak ktoś chce pomóc, to pomoże i ja mu będę wdzięczny. Chamstwu w internecie pokazuję środkowy palec.

Tak w ogóle powiem Ci, że średnio mi się one podobają – wiem, że są tacy, którzy zbierają na wszystko, co chcą i to z nawiązką, ale ja siebie nie wyobrażam w takim proszeniu, nie trąci Ci to trochę żebraniem o kasę? Stało się to taką małą plagą, na której łatwo się jest wyłożyć i zostać, podobnie jak HETMAN, obśmianym. Patrz –  ja np. nigdy nawet tej nazwy nie znałem, teraz będzie mi się kojarzyła tylko z tym proszeniem się o kasę. Nie wyszło kapeli NORTHERN PLAGUE, nie udało się Leszkowi Sianożęckiemu z Thrashing Madness, ok – Jarkowi Szubrychtowi tak, z Gazetą Magnetofonową, ale to chyba już inna liga…

– Inna liga? Aha, czyli wśród „żebraków” w necie są lepsi i gorsi? To znaczy, że niektórym wypada to robić, bo są „kultowi”, a innym nie? Świetnie… w tym momencie powinienem w zasadzie zakończyć dyskusję. Ale powiem tak: nie obchodzi mnie, jak się udają akcje crowdfundingowe moich kolegów, albowiem każdemu z nich życzę powodzenia. Po prostu wiem, co ich popchnęło do takich decyzji. Chcesz grać, nagrywać, nie masz pieniędzy – to masz prosty wybór. Albo znajdziesz pieniądze, albo grasz do ściany lub się rozwiązujesz. Hejterzy w sieci wcale nie muszą nam o tym przypominać, każdy z nas dobrze ocenia własną sytuację. Rzecz w tym, że dla każdego z „proszących” muzyka jest pasją życia – i nie wyobrażamy sobie sytuacji, że brak kasy pozbawi nas możliwości jej tworzenia. Toteż staramy się, w sposób uczciwy, o te pieniądze walczyć wszelkimi sposobami. Jednym się udaje, innym nie, jak ze wszystkim w życiu. Ale mam prośbę: odwalcie się od crowdfundingu, wszyscy wy chamy i hejterzy, którzy kurwa nie macie pojęcia, co znaczy walczyć każdego miesiąca o chleb dla dzieciaków, wykrwawiać się w każdy weekend, żeby spłacić ratę kredytu mieszkaniowego, odmawiać sobie żarcia, żeby starczyło na nowe struny… Odpierdolcie się od nas po prostu, róbcie swoje, słuchajcie swoich kapel, jarajcie się swoimi kultowymi i prawdziwymi hordami, które są zbyt dumne, żeby żebrać o pieniądze. Ale zrozumcie też, wreszcie, że świat nie jest czarno-biały. Na szczęście są na nim też ludzie porządni.

Jako, że w ten przemiłej konwersacji pojawił się Jarek Szubrycht postanowiłem i jego zapytać o to, co sądzi o idei crowdfundingu i czy czuje się w tym lepszy od innych- oto jego riposta, cięta jak goździk na imieniny Brajanka:

Jarek Szubrycht: Crowdfunding to jest narzędzie. Jak telefon komórkowy – można robić sobie nim zdjęcia genitaliów i wysyłać na losowo wybrane numery, ale można też używać go do pracy lub kontaktu z rodziną podczas długich wyjazdów. Można też komórki nie mieć, wciąż są tacy ludzie i zdaje się, że nie cierpią z tego powodu. Crowdfunding również ma tylko taki sens, jaki mu nadasz – jeśli zbierasz na rzecz, która ludziom nie jest potrzebna, jeśli twój pomysł jest zły, albo nie umiesz o nim dobrze opowiedzieć, to nie zbierzesz. Jeśli natomiast robisz coś, co ludzie uznają za fajne, przydatne, ciekawe, to pójdą za tobą. Nie ma lepszego uzasadnienia sensowności projektu od tego, że ktoś zupełnie obcy powierza ci swoje pieniądze z nadzieją, że się uda. I to naprawdę wspaniałe uczucie, kiedy okazuje się, że masz 100% – nie tylko i nawet nie przede wszystkim dlatego, że kasa się zgadza. Na szczęście korzystanie z crowdfundingu nie jest obowiązkowe – więc można w ten sposób pieniędzy nie zbierać, można też nie wspierać. Oczywiście, można też recenzować każdą kolejną akcję crowdfundingową, jeśli ktoś czuje taką potrzebę. Ja mam na przykład potrzebę recenzowania na Facebooku telewizji śniadaniowej i talent shows, więc mam dużo wyrozumiałości dla tych, którzy muszą podnosić lament zawsze, gdy na PolakPotrafi pojawi się jakiś metalowy/rockowy band. Ale ja nie wiem, na co zbiera i co oferuje zespół Hetman, bo mnie zespół Hetman nie interesuje – jeśli jednak znajdą się ludzie, którzy zechcą to od zespołu Hetman dobrowolnie kupić, to co mi do tego? Nie czuję się od nikogo lepszy, choć rzeczywiście kiedy zbieraliśmy na „Gazetę Magnetofonową” gównoburzy w internecie nie było, albo była w miejscach, do których nie zaglądam. Jeśli nie było, to może dlatego, że umiem się brzydko odgryźć, a może dlatego, że projekt po prostu się spodobał? Ale najpewniej dlatego, że jestem lubiany, szanowany i ładnie pachnę.

– Nie chodzi że w żebractwie są lepsi lub gorsi, tylko że innym się udaje z palcem w dupie , innym nie – Jarek ma kontakty w całej branży muzycznej – stąd określenie inna liga

– No dobra, ale to jest akurat normalna sytuacja. Zespół Tides From Nebula zbierał niedawno na rozbudowę własnego studia muzycznego. Tam się dopiero rozlał hejt! Obsrywano ich od stóp do głów, oblewano jadem i szkalowano jak net długi i szeroki. A oni zebrali kasę, rozbudowali pomieszczenia studyjne, a teraz właśnie rozpoczynają trasę koncertową po całej Europie. Czy coś zrobili komuś, kurwa, złego? Otóż nic. Ale nienawiść ludzka jest bezgraniczna. Wystarczy, że innym się coś udaje, od razu warto tych „innych” zmieszać z błotem. Ale te przypadki – Gazeta Magnetofonowa, Tides From Nebula – są akurat wyjątkowe. Gdyby projekty crowdfundingowe się nie powiodły, pewnie łatwiej byłoby pozyskać dla nich źródła finansowania. Zdecydowana większość projektów dotyczy jednak kapel biednych, które decydują się na rozpoczęcie akcji zbierania, bo naprawdę nie mają skąd tych pieniędzy wziąć.

– No, ok – trzeba po niewiele ponad 200o na osobę, a wiesz co pomyślałem – że może lepszym pomysłem było by przez kilka miesięcy wstecz odkładać po 200, 300 złociszy i by się uzbierało, bo widzisz sam, jaki jest efekt – więcej złego niż dobrego, absmak w ustach i niezdrowe emocje – warte to tego?

– Wiesz co? Pewnie ludzi nic nie obchodzi moje życie prywatne. Ale wywołujesz mnie do odpowiedzi, to Ci powiem. Na etacie w agencji konsultingowej zarabiam netto 3200 zł. Każdego miesiąca muszę zapłacić podwójne alimenty (1100 zł), ratę kredytu mieszkaniowego (1100 zł), czynsz (490 zł), opłatę za telefon, internet i TV (300 zł), prąd i gaz (ok. 150 zł). A także ratę ubezpieczenia emerytalnego, bo w ZUS nie wierzę – 350 zł. To daje w sumie kwotę 3500 zł. To jest więcej, niż zarabiam. Muszę jeszcze kupić jedzenie i paliwo do auta. Powiedz mi, kurwa, z czego ja mam odłożyć 200 zł miesięcznie na płytę??? Żyję tylko dzięki karcie debetowej i fuchom, które jakoś szczęśliwie udaje mi się wyłapywać weekendami, o ile nie spotykam się wtedy z dziećmi… Nie jestem upoważniony, żeby relacjonować tu życie prywatne kolegów z zespołu, ale przyjmij do wiadomości, że sytuacja każdego z nas jest podobna. Nie mamy kasy na dodatkowe wydatki – i już. Ale hejterzy tego nie wiedzą. Łatwo jest wylewać wiadra gówna na głowy ludzi, o których nic się nie wie. Jeszcze jedno: pisałeś gdzieś w necie, że jakbyś nie miał kasy, to byś nie wydawał Infernala. To teraz powiedz szczerze: chciałbyś tego? Poświęciłbyś – ot, tak sobie – te wszystkie lata, kiedy wydawałeś zina, jeździłeś na koncerty, robiłeś wywiady i recki? Rzuciłbyś to bez żalu, pod przymusem finansowym, bo Ci zabrakło gotówki? Sorry, ale jeśli powiesz, że tak – to Ci po prostu nie uwierzę. Nie da się z tego wyjść zupełnie bez szwanku.

Ja wychodzę z założenia- nie stać mnie, nie robię/jadę/kupuję. W życiu bym nie zrobił zrzutki na kolejny numer jeśli nie miał bym na niego pieniędzy- pies jebał te wszystkie lata- liczy się tu i teraz- już prędzej ukradł bym lub zbierał złom. Miłego dnia wam życzę wszystkim. 

 

 

3 odpowiedzi na “O internetowym hejcie, czyli śmierć crowdfundingowi!”

  1. Remo, zarówno Przemek Popiołek, jak i Ty albo nie wiecie, albo zapominacie, kto stworzył tak naprawdę ideę muzycznego crowdfundingu. Tym pierwszym zespołem, który zbierał na płytę i trasę koncertową ją promującą nie był początkujący zespół bez dorobku. Pierwszą kampanię crowdfundingową w latach 90 ubiegłego wieku zrobił zespół mający na koncie około 10 studyjnych płyt, kilka albumów koncertowych, trasy po całym świecie, w tym kilka koncertów w Polsce.

    Tym zespołem, który rozpoczął crowdfunding muzyczny był… Marillion.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.