Wrócili – po dwóch miesiącach przymusowej banicji. Grupa „niepokornych” publicystów Pawła Lisickiego odnalazła się na rynku tygodników opinii w błyskawicznym tempie, powołując do życia pismo „Do Rzeczy”. Jest tam, poza grupą skupioną wokół braci Karnowskich na łamach konkurencyjnego „W Sieci”, ten sam właściwie zestaw nazwisk, który zdecydował o sukcesie rozbitego niedawno rządowym atakiem zespołu „Uważam Rze”.
Czy nowy tygodnik ma szansę przejąć schedę po zaskakująco dobrze sprzedawanym dodatku „Rzeczpospolitej”? Na rynku prasowym, wskutek zawirowań wokół sprawy „niepokornych”, utworzyła się teraz zgoła odmienna sytuacja – od tej, w której zaczynali dziennikarze „URze”. Mamy na rynku nie jeden tygodnik o wyraziście opozycyjnym charakterze, ale trzy: „Do Rzeczy”, wychodzące już z czwartym numerem „W Sieci” – oraz samo „Uważam Rze” , pozostające jako pismo o charakterze łagodniejszym, lecz jednak pozwalające sobie na umiarkowaną krytykę obozu władzy. Zespoły redakcyjne i wydawcy tych czasopism będą musieli stoczyć walkę o tę samą grupę czytelników. Do konfitur, jakie pojawiły się na rynku medialnym wraz z poczytnością „Uważaka” stara się dobrać większa liczba chętnych smakoszy. Rozpoczyna się zatem kolejny etap gry politycznej, ale też rynkowej, bo oba aspekty zaistnienia nowej publicystyki, niepokornej wobec obozu władzy, należy traktować z jednakową uwagą…
Czy debiutant, w zasadzie hybryda starego tytułu pod nową nazwą, ma szansę w tej rynkowej batalii? Czas pokaże, ale czytelnik „Do Rzeczy” otrzymuje do swych rąk pismo chyba najbliższe charakterem do dawnego „URz”. Poprzedni zespół nie ma w składzie – z wiodących nazwisk – braci Karnowskich, Warzechy i Feusette’a. Wszyscy publikują „W Sieci”, co na przedostatniej stronie „DR” skomentował, w typowym dla siebie stylu, Waldemar Łysiak. „Nikt nie zdradza równie pięknie, jak przyjaciel” – cytuje samego siebie wielki pisarz wyjaśniając, że Karnowscy od dawna knuli dywersję na zespole Lisickiego, jeszcze za wspólnej kadencji szykując sobie lokal pod własną siedzibę. I planując rozłam jeszcze przed wypadkami z Gmyzem i Hajdarowiczem w rolach głównych… Kolejna sugestia „Wilka” wydaje się jednak karkołomna: Karnowscy działali jakoby na polecenie Kaczyńskiego, bo – cytuję – PiS chciał mieć drugi dobrze sprzedający się biuletyn partyjny. Może to i prawda, ale jak w takim razie postrzegać istnienie na łamach „Do Rzeczy” wyraźnie propisowskiej retoryki? To właśnie aspekt, który najwyraźniej łączy zawartość nowego tygodnika z jego poczytną, uprzednią wersją. Odrzućmy złudzenia, „Do Rzeczy” atakuje wprawdzie poczynania Tuskowej ekipy, ale wciąż z pozycji, zakładających ewidentne sprzyjanie największej partii opozycyjnej. Jest w numerze, na stronie 34, tekst prof. Zdzisława Krasnodębskiego z podtytułem: „”Co powinien zrobić PiS, aby odsunąć Donalda Tuska od władzy”… Jest też elaborat Piotra Semki, poświęcony zmarłej Jadwidze Kaczyńskiej, zakończony słowami: „Bez jej wpływu na synów nie byłoby tego, za co miliony Polaków szanują Jarosława i śp. Lecha Kaczyńskich”… Nie trzeba więc jaśniejszego dowodu na fakt, że pismo „Do Rzeczy” celuje swoją treścią do serc tych uczestników polsko – polskiej wojenki, którzy negują wprawdzie skuteczność działań Platformy Obywatelskiej, ale też wyraźnie domagają się powrotu do władzy Prawa i Sprawiedliwości.
Heroiczny bój o wolność słowa, toczony przez ekipę, zamykającą za sobą z dużym hukiem drzwi redakcji „Uważam Rze”, trzeba więc postrzegać dwojako. Istotnie, trzydziestka niepokornych padła ofiarą wręcz gangsterskiego napadu ze strony rządu i jego biznesowych sługusów. Stała się celem bezprzykładnego w dziejach wolnej Polski aktu wykastrowania tytułu, bijącego ze wszystkich sił w politykę obozu władzy. Ale Tusk, co widać wyraźnie po losach obecnej „Rzeczpospolitej” i przeczyszczonego „Uważam Rze”, zniszczył nie tyle gazetę antyrządową, co właśnie propisowską! Dla premiera najgroźniejsze było generowanie pod sztandarami poczytnego tygodnika tych samych emocji, które kierują częścią Narodu, wciąż wierzącą w zamach smoleński i modlącą się pod PiS-owskimi krzyżami. Osoby, które nie akceptują rządów PO, ale daleko im także do zachwytów nad PiS-owską opozycją, nie znajdą w „Do Rzeczy” (ani też zresztą w tekstach „W Sieci”) pełnej zgodności ze swoimi poglądami. Chcąc poczytać teksty, dowalające rządowi, muszą tam przedzierać się przez pro – kaczystowską retorykę. Czy faktycznie oznacza to pełną niezależność dziennikarską???
Podział niepokornej grupy na konkurencyjne ekipy sprawia, że na rynku prasowym zaczęły działać dwa tygodniki o bardzo podobnym charakterze. Mają identyczną objętość – i po kilka wiodących nazwisk po swojej stronie barykady. Pierwszy numer „Do Rzeczy” jest ostrzejszy, bardziej emocjonalny od czwartego „W Sieci”, które stara się wypłynąć na wody nieco spokojniejszej, wyważonej debaty. Choć w obu tytułach znaleźć można teksty – perełki. „Do Rzeczy” wciąga główną tematyką numeru, bo obok frapującej wypowiedzi Cezarego Gmyza, w której zamyka on temat prawdy w sprawie TNT, niezawodny Rafał A.Ziemkiewicz pisze o jawnej polityce niszczenia wolności mediów w III RP. Tamże – chłodny i precyzyjny jak zawsze Wildstein, Łysiak nie do ominięcia (na Boga, przestańcie się wreszcie kopać po kostkach z Ziemkiewiczem – gracie w tej samej drużynie!!!), czy Jacek Przybylski, autor świetnego tekstu o amerykańskich konserwatystach. Ale i „W Sieci” daje kilka smakowitych tekstów: pojawia się Tomasz Logan Tomaszewski z genialnym studium przemijania (łzy cisną się do oczu…). Jest udany komentarz Łukasza Warzechy o człowieku neosowieckim, Krzysztof Rybiński świetnie rozkłada na części pierwsze zjawisko gospodarczego upadku państwa… Ale obydwa pisma ruszają na łamach te same zagadnienia: jest tu i tam sprawa sędziego Tulei, dubluje się wspomnienie o Jadwidze Kaczyńskiej oraz odniesienie do relacji z „Gazetą Polską’ („DR” wyprzedza konkurentów wywiadem z red. Sakiewiczem). I tak dalej… Mimo drobnej różnicy w tonie wypowiedzi, zawartość obu tytułów uderza zbieżnością.
A to każe nam natychmiast stwierdzić, że walka o czytelnika na rynku prasowym będzie dla obydwu redakcji batalią o przetrwanie. Dochodzi wciąż aktywne „Uważam Rze”. Najbliższe miesiące pokażą więc, czy tytuły, które wypączkowały na „aferze cenzurowej”, nie będą zmuszone zwijać żagli… A to odbyłoby się z wyraźną szkodą dla równowagi debaty publicznej w Polsce! Wprawdzie mainstreamowi politycy dbają głównie o wpływy w telewizjach, ale jeśli nowe tygodniki nie przetrwają rywalizacji o czytelnicze słupki, sytuacja wróci do tej sprzed początku całej historii z trotylem. Zakładam przy tym, że wydawcy obu nowych gazet zachowają niezależność i odwagę w publikowaniu kontrowersyjnych treści… Mimo wszystko, prognozy w tak kształtujących się okolicznościach rynkowych nie mogą być zbyt różowe. A dla mnie osobiście ulubionym tygodnikiem opinii wciąż pozostaje „Najwyższy Czas!”. Czego i Państwu życzę.