O „florystach”, czyli jak się w Łodzi scena polityczna klaruje

O przewrocie „florystów” w łódzkiej Radzie Miejskiej pisałem tu:

http://remigiuszmielczarek.blog.pl/2013/08/29/o-lodzkich-przewrotach-czyli-jak-po-boi-sie-renegatow/

Sytuacja, niezwykle dynamiczna, zmienia się jak w politycznym kalejdoskopie. Ośmioro „radnych Kwiatkowskiego” spotkało się z dziennikarzami, by ujawnić zamiar starania się o powrót do Platformy Obywatelskiej. „Jesteśmy ludźmi Platformy” – mówili z zadęciem, dając potwierdzenie kolejnej prawdy o polskiej scenie politycznej. Prawdy takiej, że w PO coraz więcej osób nie może znieść wodzowskiej strategii premiera z grupą jego akolitów, chciałaby zaś powrotu tej partii jako formacji ideowej – zmieniającej Polskę, a nie walczącej o pozostanie własnych ludzi przy korycie. Uciekł Godson, na pozycjach renegatów ustawili się Gowin i Żalek, a Kwiatkowski zajął wygodną pozycję „bezpartyjnego fachowca”, która pozwala mu bezpiecznie (i cierpliwie)  obserwować sytuację na politycznej scenie. Jest oczywiste, że tak samo postępują obecnie jego ludzie w łódzkiej Radzie Miejskiej.

Albowiem nie bardzo jeszcze wiadomo, jakie „ruchy wewnętrzne” pojawią się w Platformie na skutek coraz bardziej widocznych, coraz głębszych podziałów w tej partii. Niektórzy jej członkowie z pewnością zastanawiają się, jaki ruch wykonać, by utrzymać stan posiadania (na przykład dobrze opłacane etaty w spółkach miejskich) – a nie pośpieszyć się z polityczną deklaracją, przekreślając w ten sposób szansę otrzymania wysokiej pozycji na listach wyborczych… Radni „Kwiatka” wyjścia specjalnie już nie mieli, ich postawa kontestacyjna stała się coraz bardziej widoczna. Oficjalnie „floryści” czekają na decyzję partyjnego sądu, chcą wykasować w ten sposób brutalne wywalenie ich z szeregów Platformy – ale niewątpliwie musieli zostać uspokojeni jakąś obietnicą patrona swojej frakcji. Jaką? Na przykład, że jeśli ich odwołanie skutku nie przyniesie, sprawy wewnątrz PO potoczą się raczej po myśli Tuska i jego stronnictwa – to wyrzucona grupa, tracąc możliwość powrotu  na listy wyborcze, zyska w zamian coś na kształt bezpiecznych synekur w okolicach NIK lub instytucji pokrewnych… Ja tu sobie oczywiście tylko fantazjuję (takie prawo felietonisty!) – ale czas i bieg politycznych zdarzeń pokażą, czy miałem rację. Wkrótce zresztą musi się to wszystko wyjaśnić, bo do cyklu wyborów na różnych szczeblach coraz bliżej, a PO – jeśli nie chce utracić resztek poparcia w sondażach – koniecznie powinna uspokoić wewnątrzpartyjne ruchy tektoniczne.

Tymczasem w łódzkim samorządzie potwierdza się z dawna spodziewana sytuacja: nie ma oficjalnej koalicji antyplatformerskiej, ale opozycję tworzy wspólnie większość radnych trzech opcji. Są to „floryści” oraz kluby SLD i PiS: wystarczy, że wszyscy się dogadają w sprawie konkretnej uchwały, a ona pada lub przechodzi. Ma to dla miasta znaczenie obosieczne. Jeśli prezydent Zdanowska wykorzystywała dotąd swoją „maszynkę do głosowania” w postaci radnych PO do tworzenia nowych struktur biurokratycznych w Magistracie, opozycja mogła się tylko bezradnie przyglądać cynicznemu nepotyzmowi partii rządzącej… Teraz tego nie będzie – i dobrze. Gorzej, jeśli nieformalna koalicja opozycyjna (sorry, jednak takiego słowa świadomie tu użyję) wpadnie na pomysł, żeby powstrzymywać będące w trakcie realizacji łódzkie inwestycje budowlane. Łódź jest całkowicie rozgrzebana, buduje się nowe centrum z dworcem kolejowym oraz (jednocześnie!) kilka ważnych arterii komunikacyjnych. Plus autostrada A1, między Strykowem i Tuszynem, której wszyscy kierowcy wyczekują jak powietrza… Jeśli to wszystko polegnie lub się opóźni przez personalne rozgrywki w Radzie (oprócz autostrady, która jest realizowana centralnie), Łódź znowu znajdzie się na pozycji „wielkiej dziury w najgłębszej czeluści dupy Polski”, jak to kiedyś malowniczo opisał mój kolega. I zdechnie, bo patrząc na amerykańskie Detroit jesteśmy w stanie uwierzyć, że syndrom umarłego miasta-widma jest możliwy nawet w kraju tak bogatym jak USA.

Cóż, „floryści”, jak też ich koledzy z łódzkiego PiS czy SLD zarzekają się, że „nie będą blokować inicjatyw korzystnych dla Łodzi”. Zobaczymy, kochani, zobaczymy. Z jednej strony strach przed wyborczą porażką musi zmusić ekipę Zdanowskiej do ustępstw wobec politycznych wrogów. Druga strona medalu jest zaś taka, że za poparcie trzeba im coś dać… My, łodzianie, chcemy mieć natomiast nowoczesne, sprawnie skomunikowane i odrodzone miasto. I życzymy sobie, by realizacja już rozpoczętych (za nasze pieniądze!) działań w tej sprawie przebiegała bez żadnych zakłóceń. Podajemy to pod rozwagę zarówno jednej jak i drugiej stronie sceny politycznej w Łodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *