Mój znajomy, dawniej dziennikarz a dziś polityk (niedawno startował na fotel prezydenta swojego miasta) pełnił swego czasu funkcję dyrektora Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Zgierzu. Zdumiony, pytałem go jak tam się dostał ze swoim filologicznym wykształceniem, jest bowiem rusycystą. Zaczął się śmiać i rechocząc, odparł: „No widzisz, ktoś im musi doradzać!”
To właśnie mały, ale idealny model naszego ustroju państwowego. Oraz odpowiedź na pytanie, dlaczego przeciętny obywatel Polski nijak nie może stać się zamożniejszy.
Kapitalizm niby w Polsce jest, ale tyle już lat głosujemy za obaleniem komuny, a w kieszeni jakoś nie przybywa. Średnia krajowa rośnie, ale najubożsi rodacy nadal zarabiają znacznie poniżej poziomu godnej egzystencji. Natomiast wszyscy zarabiamy około czterech razy mniej niż nasi sąsiedzi na zachód od Odry. Czy wobec tego naprawdę ustrój Polski można nazwać kapitalistycznym?
Niestety, nie. Czysty, wolnorynkowy kapitalizm w swojej ekonomicznej definicji w ogóle na świecie nie występuje, najbliższy temu ustrojowi jest oczywiście system polityczno-gospodarczy Stanów Zjednoczonych. Chile za rządów Pinocheta miało podobny charakter, choć wprowadzenie tam kapitalizmu odbyło się metodą krwawego zamordyzmu w walce z czerwonymi przeciwnikami. U nas kapitalizmu nie ma – choć informują nas o jego istnieniu rozliczni politycy, którzy chcą, by określano ich mianem liberałów.
Jak u nas jest, wyjaśnił Rafał A. Ziemkiewicz w pierwszym felietonie z cyklu „Ziemkiewicz w Kisielu”. Znany pisarz i publicysta wystartował z autorską rubryką na łamach nowego tygodnika „Uważam Rze”, opiniotwórczej przybudówki „Rzeczpospolitej”. Bierzemy to z zadowoleniem, bo w kraju brakuje łamów, gdzie można by poczytać o interpretowaniu rzeczywistości na sposób gospodarczy – nie tylko przez pryzmat walki politycznej między aktualnie najpopularniejszymi partiami. Tygodnik jest oczywiście ewidentnie propisowski, ale Ziemkiewicz ma swoich czytelników nie tylko w gronie wyborców PiS. Otóż Rafał wyjaśnia, że to, co w Polsce przywykło się nazywać kapitalizmem jest w istocie współczesną formą feudalizmu, czyli (tu cytat dosłowny) systemu opartego na „garnięciu pod siebie, kierowaniu się dobrem swoim i swojej sitwy, a nie abstrakcyjnego ogółu”. Istnienie feudalizmu i socjalizmu, dwóch sprzecznych sobie a jednak jakoś podobnych systemów nazywa autor „głównym problemem współczesnego świata” ubolewając, że prawdziwy kapitalizm wymaga narzucenia reguł sztucznych, sprzecznych z ludzką naturą. Nie zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem, jak też i z konkluzją, że czystego kapitalizmu w związku z tym wprowadzić się nie da. Przynajmniej dziś, na etapie współczesnego rozwoju cywilizacji.
Kapitalizm, mówiąc najprościej, to system taki, w którym obywatel ma pieniądze na wypełnienie swoich własnych potrzeb a Państwo, w sensie struktury administracyjnej, dba o zabezpieczenie potrzeb ogółu swoich obywateli. Politycy, w których interesie jest mnożenie instytucji, urzędów i wszelkiego rodzaju tworów, utrzymywanych za publiczne pieniądze wmawiają nam, że takich potrzeb ogółu jest mnóstwo – i że politycy, mocą społecznego wyboru są po to, by te potrzeby zabezpieczać. Tymczasem wystarczy się zastanowić by dojść do wniosku, że tak naprawdę Państwo musi odpowiadać za: bezpieczeństwo zewnętrzne kraju, żeby nas wrogowie nie najeżdżali (czyli za armię), oraz bezpieczeństwo wewnętrzne obywateli (czyli za Policję, żebyśmy się nie pozabijali i za Sądy, żeby strzegły sprawiedliwości). Wszystko inne obywatel może zapewnić sobie sam, pod oczywistym warunkiem, że ma na to pieniądze. Mógłby się prywatnie leczyć, płacić za wykształcenie własne i swoich dzieci, zbierać sobie na emeryturę – gdyby miał każdego miesiąca odpowiednie dochody. Innymi słowy, ideą kapitalizmu jest stan rzeczy, w którym najuboższy obywatel ma taką pensję, która wystarcza mu na pokrycie elementarnych, ludzkich potrzeb, nie tylko czynszu i jedzenia.
Tymczasem w Polsce jest dokładnie odwrotnie. Państwowi urzędnicy, pod pretekstem obowiązku dbałości o ludzkie potrzeby, zabierają nam z dochodów grubą część pieniędzy (bezpośrednio w postaci podatków i obowiązkowych składek – oraz pośrednio, w postaci regulacji cen, np. źródeł energii). Tłumaczenie jest oczywiście bardzo szlachetne, głównie takie, że najsłabsi sobie nie poradzą – a jeśli ktoś nie umie zaoszczędzić sobie na emeryturę, to nie musi się bać, bo „dobre” Państwo dochód na starość mu zapewni. Ile wynosi teraz i jaka będzie w przyszłości zusowska emerytura nikomu wyjaśniać nie trzeba, ale chodzi o wniosek znacznie szerszy: taki mianowicie, że jedynie radykalna zmiana ustroju państwowego, nie zaś pozorne lub kosmetyczne zmiany istniejącego stanu rzeczy, mogą spowodować zwiększenie zamożności Polaków.
Mówiąc krótko trzeba sprywatyzować wszystko, poza Wojskiem, Policją i sądami – a normalnemu człowiekowi zostawić pieniądze w portfelu. Wraz z likwidacją szeregu instytucji, utrzymywanych z pieniędzy podatników, zniknęłyby korzenie ziemkiewiczowskiego feudalizmu: gdy znika „koryto”, nie ma pretekstu, by ssać od ludzi pieniądze „na wspólne cele społeczne”. Mnóstwo kosztownych tworów, od urzędów lokalnych przez różne zus-y, enefzety aż do poszczególnych ministerstw i agend rządowych, zniknęłoby również jako pretekst do okradania obywateli pod szyldem dobra społecznego. Przestałoby także opłacać się być politykiem, bo odcięcie władzy od pieniędzy zakończyłoby epokę socjotechnicznej walki partii politycznych o prawo do rozdawania publicznej składki. Niektóre kłopoty, związane z ustrojową przemianą (np. co zrobić z wielotysięczną armią obecnych emerytów po likwidacji zus-u) należałoby rozwiązać za pomocą rozsądnych, wolnorynkowych pomysłów gospodarczych (np. sprzedać zusowski majątek, wielkie pałace – a zarobione pieniądze złożyć na korzystnej lokacie bankowej, z której wypłacano by bieżące emerytury). Jednocześnie należałoby właściwymi aktami prawnymi zabezpieczyć wprowadzone zmiany, dbając w ten sposób o fiskalną swobodę prywatnych firm, które stałyby się naturalnym rynkiem pracy dla setek urzędników, zwalnianych na skutek likwidacji instytucji państwowych.
Mówią – to utopia. Nigdzie na świecie tak nie ma, żeby totalnie zlikwidować sektor administracji publicznej. To prawda, nigdzie tak nie ma, bo politycy nigdzie na świecie na to nie pozwolili. Byłoby to dla nich podcinanie własnej gałęzi. Ponadto bogate kraje zachodnie po drugiej wojnie światowej miały pieniądze na to (i nadal mają), by utrzymywać rozmaite biurokratyczne twory… Póki stać na to mieszkańców, system może trwać. My zaś mieliśmy przez sześć dekad przaśny komunizm. Polacy właśnie dlatego są biedni, że muszą utrzymywać ustrój, którego podobny typ w krajach unijnych jest utrzymywany przez bogatszych ludzi! Zresztą czasem się ta równowaga załamuje – spójrzmy na Grecję. Inna rzecz – kraje, uznawane za socjalistyczne, bo obciążające obywateli większymi podatkami, niż mamy dziś w Polsce (np. Szwecja) przeznaczają publiczną składkę na wspólne inwestycje, nie na biurokrację. W każdym szwedzkim mieście mamy jeden, a nie trzy ośrodki samorządowej władzy – Landstyrensen, a nie jak u nas Magistrat, Urząd Wojewódzki i Urząd Marszałkowski. Natomiast mieszkańcy każdego ze szwedzkich osiedli mieszkaniowych (luksusowych domków, nie ponurych blokhauzów) mają dostęp do sieci podziemnych parkingów, zbudowanych z publicznej składki – to tylko jeden przykład pożytecznego dysponowania wspólnym groszem…
Zatem czysty kapitalizm byłby możliwy, należy tylko znaleźć sposób na jego wprowadzenie. Oczywiście bezkrwawy, każdy przewrót polityczny, oparty na mordowaniu ludzi w imię lepszej idei jest niedopuszczalny. Ponieważ żyjemy w demokracji, należałoby przekonać ludzi, że radykalne odcięcie biurokratów od publicznych pieniędzy to jedyna szansa na dobrobyt owego bliżej niesprecyzowanego ogółu. Wtedy o zmianach ustrojowych zadecydowałyby głosy wyborców – na taką partię, która paradoksalnie zaproponowałaby system sprawiedliwy dla wszystkich, nie tylko dla swojej sitwy. Kto jest zainteresowany poszukiwaniem takiego ugrupowania w naszym krajobrazie politycznym, niech szuka… Wszak na tym blogu nie będzie wspierania żadnej konkretnej opcji politycznej.
Ciekawy tekst
Jestem na emeryturze ale denerwuje mnie, że młodzi i wykształceni ludzie nie mogą zarabiać zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Uprościć można już dzisiaj wypłaty emerytur prosto z Urzędów Skarbowych (wpłacając tam też jakieś obowiązkowe składki…) bo właśnie tam już są pełne dane nasze i naszych dzieci tworząc w komputerach dodatkowe zakładki przy każdym nazwisku. ZUS-y wówczas już można by „utylizować” i obecnie (no może 1/3 urzędników przeszła by do US ale może nie wszyscy…).
Jaka oszczędność już by była w skali kraju! Nikt nie chce się za to zabrać – ciekawe, dlaczego?… Pozdrawiam