Niektórzy pytają, skąd wzięła się w antyrządowych demonstracjach żółta flaga z wizerunkiem ostrzegawczo prostującego się grzechotnika i napisem „Don’t tread on me!” (w wolnym tłumaczeniu – „wara ode mnie!”, w bardziej dosłownym – „nie depcz po mnie!”). Młodzi ludzie flagę taką niosący spotkali się Krakowie z agresywnym atakiem Antify. „Nie pasujecie tutaj” – mieli usłyszeć poszkodowani, a ich flaga Gadsdena, symbol amerykańskich wolnościowców, podeptana znalazła się na ziemi.
Bo też mają wielki problem z Libertarianami (tak, ich właśnie rzecz dotyczy) lewicowi bojówkarze. Wolnościowcy (od francuskiego „Liberte”) nie mają bowiem nic wspólnego z lewicą. W sensie gospodarczym opowiadają się za kapitalizmem, w tym za poważnym ograniczeniem roli państwa w gospodarce. Chcą obniżki podatków, deregulacji, a także decentralizacji państwa. Mają przez to coś wspólnego z wolnorynkową frakcją Konfederacji, ale – stop – Libertarianie, głównie przez światopoglądowy program, wyraźnie odcinają się też od polskiej prawicy (nazywanej tak przecież z racji na głoszony konserwatyzm obyczajowy i związki z kościołem).
Program obyczajowy Libertarian to kwintesencja słynnego, zwalczanego przez katolickich duchownych „Róbta, co chceta”. Ich hasłem jest swoboda obyczajowa. „Uznajemy, że moralność nie może podlegać obiektywnej ocenie ani regulacjom państwa. Tak długo, jak długo swoim postępowaniem nie naruszasz wolności drugiego człowieka, nie będziemy wchodzić do Twojego talerza, łóżka czy Twoich tradycji” – głoszą wolnościowcy na swej stronie internetowej www.partialibertarianie.pl . Chcą też zastąpić państwowe małżeństwa umowami cywilno-prawnymi, zalegalizować marihuanę i inne substancje psychoaktywne (pod szczególnymi warunkami). Mówią też o równouprawnieniu związków wyznaniowych.
Co zrobić z takimi cudakami, zastanawiałby się obserwator polskiej sceny politycznej. Libertarianie idą bowiem w poprzek tradycyjnemu podziałowi, ustawiającemu lewicę po jednej stronie z „późnymi wnukami” komuny, a prawicą nazywając tych, którzy jako „czarni” usadawiają się w kościelnej krypcie. Otóż wygląda na to, że ów przaśny podział (jak mówią, dawny PPR wciąż walczy z dawnym PPS-em), ustanowiony w roku 1989 i zakonserwowany okrągłostołowym układem w Magdalence właśnie ma szansę się zakończyć.
Młodzi ludzi dostrzegli bowiem, że świat wcale nie jest czarno-biały, a raczej: czarno-czerwony i chyba czas już najwyższy zerwać z dwubiegunowym jego widzeniem, wmawianym ciągle Polakom w imię ponoć lepszej (dla kogo?) sprawy. Jednak nie tak łatwo jest skopiować polityczną rzeczywistość USA, gdzie walka o władzę rozgrywa się jedynie między Demokratami a Konserwatystami (spośród których to stronnictw żadne nie promuje socjalizmu) – na grunt polski, gdzie mają utrwalić się wyłącznie „lewacy” (wszystko jedno, komunistyczni, czy PO lub KO-derscy), walczący z „prawakami”. Bo u nas, dla odmiany, obie strony tak samo promują socjalizm. I to właśnie zauważyli (wreszcie!) Libertarianie.
Piszą dalej na swej stronie tak: „Odrzucamy powszechny podział na prawicę i lewicę, z których pierwsi postulują wolną gospodarkę kosztem regulacji, dotyczących naszego życia, a drudzy wprawdzie zostawiają nam wolną rękę jeśli chodzi o nasze zachowania, ale wyrażają wielką chęć do odbierania nam wypracowanego kapitału.” Trzeba tu oczywiście natychmiast sprostować, że taki na przykład rządzący (a podobno prawicowy) PiS nie postuluje żadnej wolnej gospodarki, mając w swym programie socjalizm często bardziej okrutny niż mieli komuniści. Ale mniejsza już o precyzję: pojawił się wreszcie ktoś, kto postuluje nam w Polsce bezwarunkowe i kompleksowe zmiany, radykalną czyli ustrojową przebudowę warunków życia w kraju nad Wisłą, opartą na fundamentach wolności osobistej. Zarówno materialnej jak i „duchowej” (światopoglądowej). Na wzór najbogatszych państw tego globu. Oczywiście, w największym stopniu, przetestowany w Stanach Zjednoczonych.
Nie widzę jednak w programie Partii Libertariańskiej, istniejącej legalnie w Polsce od początku 2020 roku, żadnego punktu, mówiącego o zwalczaniu biurokracji. Warto przypomnieć wolnościowcom, że dzisiejsza polska bieda ma swoje korzenie głównie w pozostawieniu, właściwie bez tknięcia, komunistycznych przepisów administracyjnych. Niektóre ustawy i przepisy, opisujące zarządzanie państwem, pochodzą żywcem jeszcze z czasów stalinowskich. Wierzę, że libertariańskie postulaty podatkowe idą w parze z jednoczesnym zmniejszaniem biurokracji oraz etatyzmu. To jest warunek ustrojowego paradygmatu wolnościowego.
Oczywiście były już w Polsce ugrupowania wolnorynkowe. Jak w latach 90-tych UPR. Ich przywódca, Janusz Korwin-Mikke, po trwających dwie dekady rozłamach, zmianach nazw, „aferach agenturalnych”, postanowił wyzwolić się spod odium partii kanapowej i zawarł sojusz konserwatywny z narodowcami. Później przepraszał Libertarian za kandydaturę Krzysztofa Bosaka, którego zjednoczona Konfederacja wystawiła na prezydenta – by w końcu wyzywać wolnościowców od najgorszych, tak samo jak innych, którzy poszli w demonstracjach antyrządowych. Trudno dziwić się, że z libertariańskiej perspektywy Korwin nie jest dzisiaj żadnym wolnościowcem – a na pewno nie jest dziś jedynym, głoszącym postulaty wolnej gospodarki.
Libertarianom nie przychodzi (na razie) do głowy żaden sojusz polityczny z ideowymi przeciwnikami. I bardzo dobrze: niech nauką dla nich będzie totalny chaos w wypowiedziach liderów Konfederacji, co chwila zaprzeczających samym sobie, by zachować choć cień politycznej wiarygodności. Gdy zaś dodamy pojawiające się ostatnio informacje o tajemniczych rozliczeniach w obozie tej partii (nie pierwsze to już w ciągu lat zawirowania z funduszami partyjnymi z udziałem Korwina) – wyjdzie nam, że Libertarianie to także jedyne obecnie w Polsce ugrupowanie czyste ideologicznie. To znaczy takie, które nie zawiera paktów z innymi tylko po to, by zdobyć władzę. Oby ten wizerunek pozostał nienaruszony jak najdłużej!
Wolnościowy elektorat jest bowiem szczególnie wrażliwy na punkcie szczerości, wyznając słusznie, że jajeczko nie może być częściowo nieświeże. Mniejsza jednak zresztą o polityczną konkurencję. Dziś, gdy na czele protestujących manifestacji antyrządowych już zjawili się lewicowi liderzy – wiadomo, że jedynym wartościowym skutkiem tego zrywu będzie prezentacja alternatywy dla zapieczonej od lat, dwubiegunowej sceny. I że alternatywę taką tworzą właśnie Libertarianie. Życzę im jak najlepiej. Niech przekonują tych, którzy obecnie czują się zdezorientowani, zagubieni lub oszukani. Niech systematycznie budują swoją pozycję w naszym politycznym krajobrazie – po to, by jak najszybciej wystawiać swoich kandydatów w kolejnych wyborach, na wszystkich poziomach. Bo tylko radykalna zmiana może tę naszą Polskę wyrwać wreszcie z komunistycznego bagniska.