Nastąpiła tzw. reorganizacja Urzędu Miasta Łodzi. Prezydent Hanna Zdanowska powołała siedmiu wysokich urzędników: dyrektorów nowych departamentów. Nie likwiduje się żadnego wydziału (to dla uspokojenia kadr pracowniczych Magistratu), niektórym komórkom organizacyjnym zmienia się tylko nazwy. To znaczy, że za pieniądze podatników znów zwiększa się wydatki na biurokrację. Wszystko w czasie, gdy media całego kraju trąbią o rosnącym kryzysie i jego skutkach…
Siedmiu dyrektorów z wysoką pensją, każdy (lub każda, bo są też panie) będzie miał sekretarkę, pewnie zaraz powołają asystentów… Komu się chce, niech policzy, ile to będzie miesięcznie kosztowało łódzkiego podatnika. Wszystko w imię zatrudnienia na lukratywnych etatach „swoich” ludzi, którym wcześniej obiecało się nagrodę za polityczne usługi lub inne formy udanej kooperacji.
Ktoś powie, że nie ma o co kruszyć kopii w skali lokalnej. Ale każdego roku, już w skali kraju, zwiększa się liczba osób, zatrudnianych na etatach w instytucjach publicznych. Pod światłym przewodnictwem Rządu, którego Premier promuje od wielu miesięcy politykę oszczędności państwowych. Oczywiście w teorii. Bo, ciąglę powtarzam tę smutną prawdę, od roku 1989 z każdym kolejnym aparatem władzy rosną w Polsce koszta biurokracji państwowej. Wszyscy tylko gadają, że trzeba ciąć wydatki państwa, a w praktyce ciągle je zwiększają, oczywiście w imię własnych, politycznych interesów.
I znów oczywista prawda – państwo działa jak każda, zwykła firma. Ma przychody (nasze podatki w różnych formach) i wydatki, m.in. w postaci wszelkich instytucji budżetowych, które utrzymujemy. Właściciel firmy pilnuje wydatków, żeby ich nie przekroczyć – bo się zadłuży i w końcu zbankrutuje. Rządzący naszym krajem mają gdzieś szacunek wobec bilansu dochodów i kosztów, bo za wszystko zapłacą polscy obywatele, w przymusowych obciążeniach podatkowych oraz w podatkach ukrytych, jak np. ceny nośników energii.
Dopóki wreszcie nie zrozumiemy, że trzeba radykalnie zmienić system gospodarczy, prywatyzując wszystko, poza wojskiem, policją i sądami, będziemy żyć coraz gorzej. I będziemy coraz biedniejsi, by w końcu przeżyć traumę w rodzaju argentyńskiej lub greckiej wersji wydarzeń. No, ale cóż, demokracja – „sami tego chcieliśmy”.