Ktokolwiek, jadąc dziś do pracy, przyglądał się cenom paliwa na stacjach, widział cyfry zgodne z tymi, które były tam prezentowane przed Nowym Rokiem. Dobrze więc, że nie ma kolejek po benzynę…
… ale spokój jest pozorny, bo lada moment cena litra najpopularniejszej etyliny 95 ma podskoczyć o 20 groszy na litrze. To efekt wyższej akcyzy, którą wprowadza rząd dla ratowania budżetowych kłopotów, podobno na skutek tzw. kryzysu.
To znaczy, że do końca miesiąca życie przeciętnego Polaka znów w całości stanie się droższe. Wszystko trzeba dowieźć, zatem – to już banał i truizm – wszystko będzie kosztować więcej, przynajmniej o podwyżkę ceny paliwa. Polacy znów będą musieli zacisnąć pasa, a znoszą drożyznę ze stoickim spokojem, kolejni raz przekonani, że tak musi być. Rząd ma przecież zadania „strategiczne”, z których musi się wywiązywać, a na to potrzebne są pieniądze, których ciągle brakuje. Dziś – ma się rozumieć, na skutek kryzysu – brakuje ich szczególnie. Ale media ogólnopolskie raczej niechętnie przyglądają się owym „zadaniom strategicznym”, odrzucając pomysł analizy przyczyn problemu. Widocznie są (jak rząd) zdania, że wystarczy leczyć podwyżkami skutki choroby, gdy jej przyczyny i tak pozostaną nietknięte.
Tymczasem – jak zwykle – sprawa jest prosta do wyjaśnienia. Rząd tłumaczy ludziom, że cena benzyny w Polsce zależy od wartości baryłki ropy na rynkach światowych. Częściowo to prawda, jednak pamiętajmy, że cenę litra benzyny w naszym kraju rząd ustala własnoręcznie: według własnego widzimisię i niekoniecznie w związku z aktualną wartością baryłki ropy. Wystarczy, że spółki skarbu państwa (Orlen i Rafineria Gdańska) podyktują na swoich stacjach cenę litra paliwa, a już pozostała część rynku paliwowego musi zareagować na to działanie… Nie ma więc mowy o żadnym wolnym rynku paliw, są znane z komuny ceny urzędowe, dyktowane przez państwowych potentatów, zabezpieczających sprzedażą paliw „zadania strategiczne” biurokracji państwowej. Wiadomo, że swoje robi też akcyza, czyli podatek paliwowy, obowiązujący wszystkich sprzedawców: gdy rząd go podnosi, reagują skokiem w górę ceny na każdej stacji. Tym razem jest to bezpośrednia ingerencja rządzących polityków w rynek nośników energii (nie tylko paliwa płynne mają zabezpieczać rządowi jego zadania, tzw. branże strategicznie to cała energetyka). Czyli, co zrozumiałe, jest to brutalna ingerencja w poziom życia mieszkańców państwa.
Jak tego uniknąć? Odpowiedź również wydaje się banalna: trzeba zabrać państwu (czyli politykom i urzędnikom) te zadania „strategiczne”, na które rząd ściąga bezwzględnie haracz z obywateli. Do tego potrzebna jest jednak radykalna zmiana ustrojowa. Dopóki jej nie będzie, politycy mają wygodny pretekst do zabierania nam z kieszeni kolejnych złotówek, oczywiście w całkowitej zgodzie z prawem.
Następny problem, już nazywany kataklizmem, to noworoczny bałagan w służbie zdrowia… To jednak materiał na oddzielną refleksję.