„Istnieją małe kłamstwa, wielkie kłamstwa – i statystyki”. Oto ulubione powiedzenie wolnościowców, którzy z wielkim dystansem traktują obraz świata, kreowanego w mediach w oparciu o wszelkie możliwe sondaże. Jak pokazuje życie (także i młodej, nadwiślańskiej demokracji) wyniki politycznych wyborów mają się jedynie z grubsza do liczb, osiąganych w badaniach na rozmaitych „próbkach” respondentów. Nie tylko o sondaże zresztą chodzi: gdyby wierzyć badaczom/statystykom, działającym na innych polach, rzeczywistość nasza przypominałaby świat fantazji. No bo jak inaczej pojąć wiadomość, że statystycznie każdy Polak wypija w ciągu roku, na przykład, pięć litrów alkoholu? A taki pan Kowalski, który jest całkowitym abstynentem – też? A inny pan, powiedzmy – Nowak – który wypija litr spirytusu dziennie, także mieści się w normie statystycznego Polaka? Tak mniej więcej działają sondaże. Mogą nam dać obraz rzeczywistości jeśli nie całkowicie zafałszowanej, to na pewno nie do końca odpowiadającej prawdzie.
Badania sondażowe mogą być natomiast znakomitym sposobem wyborczej manipulacji. I z pewnością, jako socjotechniczne narzędzie wpływu na wyborców, są używane. Dlaczego twierdzę tak z pełnym przekonaniem? To proste: badania prowadzone wobec tych samych kandydatów, na innych grupach respondentów i przez różne instytucje badawcze, dają nam wyniki kompletnie od siebie odległe… Jednym z cytowanych często w necie przykładów jest ostatni sondaż Gazety Wyborczej, dający Hannie Zdanowskiej, kandydatce Platformy Obywatelskiej na prezydenta Łodzi, pięćdziesiąt procent poparcia wśród tutejszego elektoratu. Przy jednoczesnym wskazaniu zaledwie czternastu procent poparcia dla jej najgroźniejszej konkurentki, Joanny Kopcińskiej (niezależnej ze wsparciem PiS). Budzi zdumienie, że inne sondaże nie pokazują aż takiej różnicy – na przykład 38% do 28% w konkurencyjnych badaniach, prowadzonych przez firmę o dużym stopniu społecznej wiarygodności… Nie chodzi o to, jakie NAPRAWDĘ poparcie generują poszczególni kandydaci, ale o to, jak wielką nieprawdę pokazują nam tutaj sondaże. Bo przecież, zwróćmy uwagę, nie chodzi o różnice rzędu kilku procent, ale o zupełnie inne mapy społecznego poparcia!
Warto więc zachować rozsądek w stosunku do badań sondażowych, a przede wszystkim: nie dajmy się manipulować! Abstrahując już od tego, jak na wynik sondażu można wpływać podczas badań, oraz że wyniki te można po prostu sfałszować – prezentowane liczby mogą, najzwyczajniej w świecie, wpłynąć na zachowania wyborcze każdej grupy ludzi… Wśród nas jest bowiem wielu takich, którzy widzą sens oddania głosu na kandydata jedynie wówczas, gdy „ma on szansę na zwycięstwo”. W innym przypadku osoby takie uznałyby swój głos za zmarnowany. Czemu tak jest? Wiedzą zapewne socjologowie, ale nie dyskutujmy z faktami: wielu wyborców nie podchodzi do urn z jakąkolwiek znajomością politycznego programu kandydata. Liczy się coś zupełnie innego, a wśród innych „atrybutów” również ewentualna przewaga, jaką jeszcze przed elekcją nasz kandydat może wypracować sobie nad konkurentami. Lubimy stanąć po stronie wygranych! Dlatego sondaże są tak ważne: znając je z publikatorów masowych, ludność pracowicie przelicza procenty i wybiera sobie taką osobę, która – według przewidywań – ma dużą szansę na wygraną. Stąd powód, dla którego sondaże stały się groźną bronią w bezwzględnej, przedwyborczej walce. Pokazując „mizerne poparcie” dla reszty kandydatów, można wypromować jednego, na którego wiele osób odda swe głosy w przekonaniu, że ten zwycięży. Albo zniechęcić do stawienia się przy urnach tych, którzy planowali głosowanie na konkurencję…
Kłopot w tym, że nigdy nie ma jednego w pełni skutecznego wzoru prowadzenia badań sondażowych: właśnie dlatego żadnej z sond nie można do końca wierzyć. Ale publikacja wyniku idzie w świat, odbiorcy nie zastanawiają się, czy sondaż jest wiarygodny, tylko zapamiętują wysokość słupków. Bo ufają medium, które dany sondaż publikuje. I koło nam się zamyka – wykorzystując przychylne media można, przy odrobinie socjotechnicznej zaradności, poważnie wpłynąć na realny wynik wyborów. I to zgodnie z prawem, bez żadnych nieprzyjemnych konsekwencji.
Apeluję więc: nie patrzmy na sondaże, głosujmy zgodnie z własnymi poglądami, politycznym rozeznaniem i stanem posiadanej wiedzy. Mamy też prawo, by do wyborów nie iść. Jestem pewien, że dla wielu Polaków będzie to – niestety! – rozwiązanie najbardziej zgodne z własnym sumieniem czy wyznawanymi poglądami… Nie każdy lubi głosować na kandydata, z którym zgadzamy się „częściowo”, wybierając „mniejsze zło”. A i też niewielu jest takich, z którymi zgadzamy się w stu procentach. A jednak trzeba pamiętać o tym, że według obowiązującego prawa ktoś będzie tymi gminami, powiatami i regionami przez najbliższe cztery lata zarządzał – mamy wpływ na to, kto to będzie i co zrobi. A o zmianie ustroju na lepszy porozmawiamy przed wyborami parlamentarnymi.