O złodziejskim fiskusie, czyli Kilkujadek wiecznie żywy…

Pewna gdańszczanka dostała spadek. Kuzynka w Niemczech zapisała jej w testamencie mieszkanie i ponad dziewięćdziesiąt tysięcy euro. Po śmierci krewnej, pani zajęła się organizacją pogrzebu (co pochłonęło 10 tys. euro) oraz zapłaciła niemieckiej skarbówce podatek od spadku, czyli 20 tys. euro. W przekonaniu, że formalności się zakończyły, kobieta – w uczciwym zamiarze informowania krajowego fiskusa o wszelkich operacjach finansowych z jej udziałem – powiadomiła gdańską Izbę Skarbową o spadku i dokonanych w Niemczech płatnościach. Była pewna, że przejęcie majątku zmarłej kuzynki wyczerpuje w ten sposób wszelkie znamiona legalności.

Jakież było zdumienie uczciwej beneficjentki, gdy polska Izba Skarbowa (a był to rok 2008) zaczęła przysyłać pisma, wzywające do zapłacenia na rzecz polskiego fiskusa daniny od przyjętego w spadku majątku. Na nic zdały się wyjaśnienia o zapłaconym już, po niemieckiej stronie, stosownym podatku spadkowym. Okazało się, że „Polska nie podpisała z Niemcami umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania w sprawach spadkowych”, wskutek czego uczciwa obywatelka musi dwa razy płacić biurokracji za pozyskanie jednej korzyści majątkowej… Sprawa trafiła do sądu, po odwołaniach w kolejnych instancjach (po czterech latach!) zapadł prawomocny wyrok:  spadkobierczyni musi zapłacić polskiej skarbówce tyle, ile sobie ten urząd życzy. W sumie, z niemieckim podatkiem i kosztami pogrzebu, wyniosło to około 40-tu procent przejętej masy spadkowej…

Szczerze mówiąc nie wiem, czy bardziej wypada histerycznie śmiać się z tej upiornej przygody, czy też płakać nad losem ludzi, którzy otrzymują niemieckie spadki…  Sprawę opisuje bliżej „Rzeczpospolita” (nr z dnia 21.05.2012) – i nic nie wskazuje na to, by polska administracja publiczna zrobiła cokolwiek w sprawie ułatwienia spadkobiercom życia. Nic dziwnego – skoro można w majestacie prawa bezczelnie człowieka okradać (i to w nagrodę za uczciwość!), to po cóż rezygnować z przepisów, umożliwiających napychanie wora zawsze głodnej, marnotrawiącej miliony, biurokracji państwowej. Sądy, jak widać, niewiele w takich sprawach mogą pomóc.  I nic tu nie zmieniło ani bohaterskie wcielenie Polski do UE, ani usilne naprawianie prawnej rzeczywistości nad Wisłą przez kolejnych ministrów sprawiedliwości, wymieniających się u ekip spod różnych sztandarów partyjnych.

Polska nie jest krajem przyjaznym zwykłemu obywatelowi. Dobrze mają tu jedynie ci, którzy są u władzy, czyli ustanawiają prawa dobre dla siebie i swoich grup interesu. Szary człowiek żyje tu wciąż, jak za komuny, pod pręgierzem ucisku fiskalnego – oczywiście „na rzecz ogółu”, „dla dobra publicznego”. Nikt uczciwy, normalny nie jest tutaj w stanie odłożyć pieniędzy na godziwe życie, a jak szczęśliwym zrządzeniem losu, po śmierci krewnych dostanie mu się większy zastrzyk gotówki, już odpowiednie służby państwowe postarają się, żeby nie miał za dobrze. I znajdą paragraf, na mocy którego „wredny kapitalista” podzieli się swoim zyskiem z urzędnikami. A jak się nie chce podzielić, to my go tak długo będziemy prosić, aż on się w końcu podzieli… Jakby faktycznie upiorny wizerunek Nadszyszkownika Kilkujadka, pięknie portretujący dzięki Machulskiemu w „Kingsajzie” rzeczywistość czerwonej okupacji, ani o milimetr nie ustąpił z kraju nad Wisłą, a jedynie zmutował się w formy dopasowane do współczesnej nowomowy.

3 odpowiedzi na “O złodziejskim fiskusie, czyli Kilkujadek wiecznie żywy…”

  1. Kolego podpisuje się pod tym co piszesz! Jesteśmy brzydko mówiąc dym..ni przez państwo, którego powinniśmy być właścicielami a nie sługami … Grupa cwaniaków zagarnęła wysokie stanowiska, tworzy prawo dla siebie a nie dla nas, a nas ma w głębokim poważaniu.
    Jak w takich warunkach postępować zgodnie z prawem, jak szanować prawo, jak być patriotą ?!
    Obawiam się że NIC się nie zmieni, przynajmniej przez najbliższe …dziesiąt lat, niestety 🙁
    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.