O Dzalamidze, czyli jak się robi PR sportowy

Widzew nie zakontraktuje Niki Dzalamidze. Klub wycofał się z prawa pierwokupu utalentowanego napastnika, skorzysta zapewne Jagiellonia. W świat poszły informacje, jakoby reprezentant gruzińskiej młodzieżówki wykazywał się gwiazdorstwem, krnąbrnością i nie pasował charakterem do drużyny.

W tym samym czasie menedżer piłkarza ujawnił dziennikarzom fakt, iż jego podopieczny od pięciu miesięcy czeka w klubie na wypłatę pensji. Nieoficjalnie, w rozmowach prywatnych, do zaległości przyznają się inni zawodnicy.  Chodzą plotki, jakoby z powodów finansowych zarząd klubu szykował do sprzedania kolejnych zawodników z pierwszego składu (Madera, Dudu) oraz na temat niepokojących działań handlowych podobnego rodzaju, jak choćby sprzedaż gruntów pod planowaną niegdyś budowę osiedla mieszkań dla piłkarzy.

To wszystko razem pokazuje, jak skutecznie działa sekcja PR Widzewa Łódź. W sytuacji, gdy fakty ewidentnie pokazują finansową mizerię, gdy wszystkie działania dokumentują zwijanie sportowego interesu i okrajanie mocarstwowych planów – w oficjalnym stanowisku władz klubu nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku i firma funkcjonuje bez zakłóceń.

Rozumiem politykę Widzewskich działaczy. Żadna firma nie powinna chwalić się kłopotami, zwłaszcza finansowymi, to nie jest powód do dumy – a zdarzyć się może, w końcu kryzys dotyka wielu inwestorów, nie tylko w świecie sportu. Niemniej czym innym jest dbałość o dobry wizerunek przedsiębiorstwa, a czym innym zwykłe mydlenie oczu – kibicom, opinii publicznej, środowisku. Można odnieść wrażenie, że od pewnego czasu Widzew ma potężne kłopoty egzystencjalne, zaś klubowi działacze zachowują się, jakby reprezentowali co najmniej światowego potentata w rodzaju Barcy czy Realu Madryt…

Ludzie obserwują fakty i wyciągają wnioski. Stąd konflikt działaczy z kibicami, którzy widzą, co się dzieje – i życzą sobie prawdy. Nie chcą pokątnie przekonywać się, że król jest nagi. Lepsza w takich warunkach wydaje się polityka szczerości, określenia realnych celów egzystencjalnych czy sportowych i wyłożenie ich ludziom zainteresowanym. Czyli po prostu kibicom, którzy ze swej natury są najwierniejszymi klientami marki Widzew.

Rozumiem, że planowana inwestycja w budowę stadionu Widzewa przechodzi ciężkie chwile w Magistracie. Nie ma stadionu więc nie ma dochodowej infrastruktury… To jednak zarząd klubu powinien zadbać o to, by prezydenci Miasta nie postrzegali ich działań jako próby zbudowania hipermarketu pod klubowym sztandarem – a widać gołym okiem, że urzędnicy mają takie właśnie przekonanie. Kibice nie ponoszą za to winy, płacą za widowisko sportowe, oczekując określonego poziomu. Czekamy na dzień, w którym uda się pogodzić wszystkie interesy – właścicieli, którzy chcą wreszcie zacząć czerpać zyski z prowadzonej działalności. Piłkarzy, którzy chcą godnie zarabiać na życie. Kibiców, którzy chcą, by Widzew grał na miarę dawnych sukcesów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.