O historycznym triumfie, czyli jak Niemcy wreszcie przegrali…

Nie mieliśmy prawa tego meczu wygrać, a jednak – stało się. Oni tacy słabi czy Polacy dobrzy tacy? W historii naszej publicystyki sportowej chyba nie było wydarzenia, które zyskałoby aż tak wielki oddźwięk w komentarzach prasowych. Teraz mamy jeszcze internet, więc analizami można wręcz oddychać…

… warto jednak kilka chwil poświęcić na głębsze spojrzenie, bo ten historyczny mecz jest zadziwiającym splotem różnych zdarzeń i okoliczności, które następując, dały sensacyjny wynik.

Po pierwsze, forma i stan personalny drużyny niemieckiej. Spójrzmy: w ich składzie grało zaledwie czterech (Neuer, Hummels, Boateng i Mueller) graczy podstawowego składu drużyny mistrzowskiej z Brazylii. I trzech rezerwowych (Podolski, Gotze, Kroos), a takich każdy trener chciałby mieć na ławce. Jednakże, nawet biorąc pod uwagę świetny występ Karima Bellarabiego, który sam miał kilka okazji do zdobycia gola, nowi zawodnicy potrzebują czasu, żeby dobrze wkomponować się w drużynę. Swoje zrobiły kontuzje – z nieobecnymi w składzie zespół niemiecki miałby z pewnością o wiele większy potencjał bojowy. Wnioski są takie, że mieliśmy szczęście, bo rywal przyjechał nad Wisłę naprawdę w kiepskiej dla siebie chwili. A co ważne, Polacy to bezwzględnie wykorzystali. Trzeba pamiętać, że nie zawsze w walce z odwiecznymi rywalami udawało się nam wykorzystywać ich słabość (ile razy okładali nas „przetrzebieni kontuzjami” Anglicy?)…

Po drugie, znakomita forma kilku naszych graczy. To, że Wojtek Szczęsny lepiej gra pod ostrzałem, wiemy nie od dziś. Ale zdarzyło mu się w przeszłości kilka poważnych wpadek nawet, gdy rywale stwarzali dużą presję. Tym razem nie zawiódł, po każdej sytuacji Niemców nabierał większego luzu i pewności. Wybronił swoje, może drużyna przeciwnika nie stwarzała sobie typowych „patelni” (jedynie przy strzale Podolskiego w poprzeczkę Wojtek nie dałby rady nic zrobić, gdyby piłka poszła trochę niżej) – ale jeśli nasz bramkarz okazałby słabszą dyspozycję, byłoby krucho. Kamil Glik – dla mnie piłkarz meczu. W takiej dyspozycji biorą go do składu najlepsze drużyny globu, czyścił wszystko, wyrastał jak spod ziemi i psuł krew rywalom. Piszczek – znakomity w defensywie, no i te asysty: dostając piłkę na nos nawet Milik potrafi strzelić bramkę Neuerowi. Lewandowski, który zaskakując Niemców stał się naszym czołowym rozgrywającym… Krychowiak, ambitnie ułatwiający podejmowanie właściwych decyzji Glikowi i Szczęsnemu… Wymienieni zagrali wzorowo, inni solidnie: strzelcy bramek zaimponowali spokojem, pozostali nie popełniali rażących błędów. Jak mówią teraz komentatorzy, rodzi się wreszcie „team”, którego „spirit” jest czymś, czego wcześniej nie udało się wykrzesać – a teraz jest, przyszedł we właściwym momencie i może dać nam awans na upragnione Mistrzostwa Europy 2016.

Jaka w tym wszystkim rola trenera Nawałki? Pamiętajmy, jako szkoleniowiec Górnika Zabrze potrzebował długiego czasu na stworzenie bojowego zespołu z przeciętnego zlepku niezbyt widocznych w polskiej lidze średniaków. Ale udało mu się, ciężką pracą (ponoć jest bardzo wymagający na treningach) i konsekwentnym wpajaniem wizji strategicznej podległej sobie drużynie. Teraz mówi się, że ma taką wizję także na reprezentację. Wyniki zaczynają go bronić. Jeśli dołoży do tego choćby 1:0 ze Szkocją, zaczniemy mówić o realnych szansach awansu na Euro. Nie zapeszajmy, ale optymizm na pewno jest: trudno, by go nie było po tak spektakularnym zwycięstwie.

A zatem, wszystko jak na razie układa się po naszej myśli. Dla kibica narodowej drużyny jest to stan dość dziwny, ale istnieje cień nadziei, że ponury czas nieustających porażek ma szansę się zakończyć. Dlatego, choć noszę w sercu głęboką miłość do Szkocji, nie będę we wtorek śpiewał ani „Loch Lommond” ani „Scotland The Brave”. Życzę dzielnym Highlanderom  wielu sukcesów na boisku, lecz nie w potyczce z naszymi – coraz dzielniej poczynającymi sobie – Orłami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *