Marcin Kaczmarek strzelił w ostatnim meczu z Piastem Gliwice dwie bramki. To kuriozum, ale obie zaliczone są zupełnie innym zawodnikom. Doświadczony pomocnik Widzewa najpierw podał do swojego bramkarza, ale piłkę przejął zawodnik gości i strzelił piętą nie do obrony. Następnie Kaczmarek uderzył, trochę na wiwat, w poprzeczkę rywali – ale piłka wpadła do bramki, odbijając się od… głowy bramkarza gości. Niecodzienne, dość chaotyczne przygody ambitnego Widzewiaka są pięknym i dosłownym modelem gry całej drużyny w tym dramatycznym sezonie. A remis z Piastem nie zapowiada – niestety – utrzymania się w ekstraklasie.
Jak wielu, byłem optymistą po wynikach sparringowych meczów. Zima: nowy trener,transfery, pięciu „kupionych” graczy w wyjściowym składzie. I co? I nic, z wielkich zapowiedzi rodzą się tragiczne wyniki. Masakrycznie słaba gra w Bielsku, taka sama w pierwszej połowie z Piastem. I ledwie jeden punkt zamiast sześciu, jakie trzeba było zdobyć w tej inauguracji. Najbardziej boli gra drużyny, zwyczajnie. Może nie brakuje ambicji, ale z pewnością nie ma sytuacji bramkowych, nie mówiąc już o ich skutecznym wykorzystywaniu. Zespół jako tako pozbierał się w defensywie, ale zagrożenia pod bramką rywali nie stwarza praktycznie żadnego. A tu trzeba wygrywać i zdobywać punkty, inaczej spadnie się piętro niżej… Już pojawiają się głosy o nieudanych transferach, stawianie pierwszych krzyżyków, opuszczanie rąk. Trudno się dziwić kibicom: jak Widzew poleci, to Widzewa nie ma. Degradacja oznacza brak kasy na spłatę układowych wierzycieli, a w konsekwencji upadłość klubu. Co to znaczy dalej, warto unaocznić sobie, spoglądając po drodze na gruzowisko, jakie zostało po stadionie ŁKS-u. Tu żadnych słów nie trzeba: na stadionie przy alei Unii, co chętnie przypomnę radykałom, także Widzew rozgrywał w latach 80-tych swoje mecze w pucharach europejskich…
Inna sprawa, to owo tajemnicze kartkowanie… Oczywiście, czerwone kartki są efektem fauli, a nie sędziowskiej złośliwości. Lecz wystarczy przypomnieć sobie, że Sylwester Cacek rozpoczął swą obecność w Widzewie kilkoma równoległymi procesami z PZPN-em. Część z tych procesów jeszcze się toczy, skazując właściciela Widzewa na absurdalną sytuację: sądowej wojny z organizacją, w strukturach której prowadzi się swój biznes. Czy można się dziwić niechęci działaczy, z którymi wielu już szło na bezskuteczną wojnę, płacąc często za swą śmiałość nawet (dosłownie) najwyższą cenę??? Warto przypomnieć sobie, od czego rozpoczął się tragiczny epizod ostatnich miesięcy życia Ś.P. Jacka Dębskiego, ówczesnego ministra sportu. Od wojny z PZPN-em… Tu również nie trzeba zbędnych komentarzy. Wystarczy, że związkowa „elyta” działaczy szepnie słówko wobec własnego Kolegium Sędziów: „Wicie,koledzy, rozumicie – jak tam oni będą faulowali, to już tam czerwonych kartek nie żałujcie, wicie…”. Z każdego faulu można zrobić czerwoną kartkę, wystarczy odpowiednie nastawienie i skrupulatność panów w czerni. Resztę mówią fakty: osiem spotkań, które Widzew kończył w dziesiątkę.
Mają więc Widzewiacy spory problem, nie tylko z podejrzaną nadgorliwością arbitrów, ale też – przede wszystkim – z poziomem własnej gry. Sytuacja jest krytyczna: od meczu z Ruchem trzeba pokazać, że nie jest się zespołem zbyt słabym na ekstraklasę, choć obecnie wszystko na to wskazuje. Czy będzie to zryw desperacki? Czy na utrzymaniu klubu zależy grupie najemników, jaka (od większości zawodników przez team trenerski do działaczy) jest tylko formalnie, bez emocjonalnego wkładu, związana z Widzewskimi barwami? Te pytania trzeba postawić natychmiast, wraz z konkretnym tupnięciem w ziemię: żarty, Panowie, dawno się skończyły!!! Widzew jest na równi pochyłej. Tylko od Was zależy, czy Jego potężna historia, tradycja nie tylko sportowej Łodzi ale i całej Polski nie zostaną bezpowrotnie zamienione w zgliszcza. Takie, jakie oglądać możecie po drugiej stronie miasta.