O meczu Legia – Widzew, czyli totalna żenada i antyfutbol

Widzew miał powalczyć w Warszawie o trzy punkty, Legia miała przerwać serię porażek. Gdyby nie – jak w tej rundzie stało się tradycją – jeden błąd w łódzkiej defensywie, padłby remis 0:0. Legia wygrała po żałosnym widowisku, meczu bez sytuacji bramkowych, pozbawionym strzałów, odważnej i ofensywnej gry z obu stron. Tak właśnie kolejny raz pada mit o ligowym klasyku.

Widzew, choć miał w składzie aż czterech nominalnych napastników (Oziębała i Nakoulma zostali ustawieni w roli skrzydłowych), grał bardzo ostrożnie i zachowawczo. Każdy zawodnik kurczowo trzymał się swojej pozycji, żaden z nich nie odważył się poderwać kolegów do walki, rozrywać obrony rywali nieszablonymi zagraniami. Jedynie Adrian Budka, w nietypowej roli prawego obrońcy, próbował ciągnąć z piłką do przodu. Skończyło się zadyszką – Adrian w 65 minucie nie zdążył za wbiegającym w pole karne Wawrzyniakiem i Widzew stracił bramkę. Dopiero wtedy zaczęły się chaotyczne ataki łódzkiej drużyny, kompletnie bez zamysłu i jakiejkolwiek taktyki.

W Widzewie jest całe mnóstwo różnych piłkarzy, ale nie wiadomo, kto jest najlepszy na danej pozycji. Trener Michniewicz od początku rundy stawia w środku na duet defensywnych pomocników – Panka i Broź. Efektem jest zerowy potencjał drużyny jeśli chodzi o konstruowanie akcji bramkowych z głębi pola. Obydwaj koncentrują się na rozbijaniu akcji rywali (Mindaugas, jeśli jest w formie, potrafi w ciągu meczu zagrać dwie, najwyżej trzy dobre piłki w stronę napastników), więc ciężar budowania ofensywy spoczywa na skrzydłowych. A tutaj panuje w drużynie kompletny bałagan. Jest kilku nominalnych bocznych pomocników, zdolnych do gry na obydwu flankach – Zigajevs, Ostrowski, Grzelak, Grischok, Budka… Z powodu kontuzji lub zaniku formy grają tam napastnicy, juniorzy (Radowicz), albo – jak Riski – piłkarze z predyspozycjami do gry w środku pola. Reprezentanta Finlandii, w narodowej drużynie rozdającego piłki, trener Widzewa w roli playmakera jeszcze nie sprawdził. Durić, Grzeszczyk, nawet Kuklis – plączą się gdzieś w rezerwach. Nie ma dobrego rozegrania, konstruowania gry, dobrych podań. No to nie ma też bramek, zwłaszcza gdy nałożymy na ogólną mizerię w drugiej linii kompletną zagładę formy Sernasa.

Jest to złożony problem, przez który (jak się wydaje) drużyna od początku rundy traci mnóstwo punktów,  przegrywa bądź remisuje niemal już wygrane spotkania. Gdyby zespół w ciągu meczu był w stanie wypracować wystarczającą ilość dogodnych sytuacji podbramkowych, to pewnie i bilans napastników wyglądałby znacznie lepiej. Z Legią Widzew nie stworzył ani jednej groźnej sytuacji. Za tydzień jedzie w atmosferze przygnębienia na mecz z Jagiellonią, żądną rewanżu za dotkliwe baty w Łodzi w rundzie jesiennej, nadto wciąż walczącą o tytuł mistrzowski. A Widzew, jeśli nie znajdzie w końcu recepty na własną niemoc pod bramką rywala, znów będzie musiał rozpaczliwie bronić się przed spadkiem z ligi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *