O „pełzanym” awansie, czyli Widzew w I lidze

Pomimo koszmaru, jakim było dla kibiców wznowienie rozgrywek, Widzew awansował do I ligi. Były napastnik łódzkiego klubu Andrzej Szulc napisał na FB, że to raczej GKS Katowice ten (bezpośredni) awans przegrał… Fakt, o dokończeniu rozgrywek po ich wznowieniu kibice Widzewa Łódź chcą jak najszybciej zapomnieć. Tego oglądać się nie dało i samo wyobrażenie jak niewiele brakło, by jednak sturlać się w przepaść po tej grani, mrozi krew w żyłach.

Warto jednak odsunąć emocje i – choć to trudne – dopuścić do głosu rozsądek. Na chwilę, by zastanowić się, jak do tego wszystkiego doszło. I co z tego można wyciągnąć.

Otóż awans do I ligi wywalczyli ci sami piłkarze, którzy przez cały sezon grali w tym zespole, przed pandemią. Różnicę in minus po przerwie na pewno zrobiła kontuzja Przemka Kity, ale nie przesadzajmy: teraz i wcześniej grała cała drużyna. Odrzucając wszystkie teorie spiskowe (że grali u buków, że nie chcieli awansować z obawy o ciepłe posadki, że klubem rządzą gangsterzy, chcący zarobku a nie awansu) to spoglądamy w oczy takiej prawdzie, że wcześniej punkty, wystarczające do dzisiejszej promocji wywalczyli ci sami ludzie. Dokładnie ci sami, którzy w ostatnich kolejkach na naszych oczach się kompromitowali. Zatem, zgodnie z logiką tego faktu – za osiągnięty sukces w przekroju całego sezonu należą im się gratulacje.

Kluczowe jest natomiast pytanie: co dalej. Bo dziś kibicom wypada od razu zrzucić z siebie posmak (wątpliwej) radości i zacząć się martwić. Jeśli Widzew chce cokolwiek w tej pierwszej lidze ugrać, utrzymać się tam – a zwłaszcza mówić głośno o zdobywanym „z biegu” awansie do Ekstraklasy – z taką grą o wszystkim można zapomnieć.

Jeśli prawdą jest to, do czego po cichu, w kuluarach przyznają się działacze: że jednak przerwa na epidemię została kompletnie odpuszczona, zlekceważona i nie zaplanowana, to pół biedy. Bo można przy tym awansie jakoś przełknąć fakt, że drużyna, w radosnym przekonaniu, że już tej wiosny grać się nie będzie, kompletnie zgubiła formę. Dała nam popalić, ale jednak cudem osiągnęła cel, odetchnęła – a teraz ma okazję wrzucić szósty bieg, wylać cysternę potu na jakimś letnim zgrupowaniu, a następnie zmazać swą winę po inauguracji sezonu w I lidze.

Znacznie gorzej natomiast, jeżeli:

a) którakolwiek z teorii spiskowych jest prawdziwa;

b) gra Widzewa sprzed pandemii to był splot szczęśliwych wypadków, a prawdziwe oblicze zespołu widać było w ostatnich tygodniach.

Jako kibice, którzy nie mają wstępu do szatni ani dostępu do pomieszczeń Zarządu, nie mamy bladego pojęcia, gdzie leży prawda. I prawdy tej znać nie będziemy, jak – nie przymierzając – jest ze Smoleńskiem.

Będziemy zatem drżeć ze strachu o Widzew do pierwszych kolejek tej nowej odsłony. Co nas może pocieszać? Raz, że to od czasów Reaktywacji najwyższa liga, w której Widzew zagra. Czyli jest postęp – jednak. Nie błyskawiczny, ale się dokonuje. Dwa, że za kilka tygodni na pewno mieć będziemy do dyspozycji dwa mocne ogniwa, oczywiście myślę o powrocie Przemka Kity i Krystiana Nowaka do normalnych treningów. Nawet, jeśli obaj będą potrzebowali będą dwie – trzy kolejki na „poczucie piłki”, to i tak rozmawiamy o dużym wzmocnieniu. Lider obrony i lider środka pola – to są takie dwie pozycje, których właściwa obsada była największym problemem Widzewa po powrocie do gry.

Po trzecie, moim zdaniem równie ważne dla drużyny: w I lidze nie ma już przymusu wystawiania młodzieżowców. Myśmy nie mieli wystarczająco dobrej młodzieży, by stanowiła wartość na boiskach drugiej ligi. Nie przeczę, to jest problem, bo Widzew powinien na wychowankach bazować, dbać o ich wyszkolenie oraz stopniowo wprowadzać do pierwszej drużyny. Ale tu wyjścia nie mamy: trzeba cierpliwie czekać, aż struktury szkolenia młodzieży zostaną w Widzewie po Reaktywacji doprowadzone do względnej normalności. Samo się nie zrobi, tutaj czas jest potrzebny. Oby był jak najkrótszy. Na razie, w pierwszej lidze, wpływ na postawę zespołu mieć nie powinien.

Czy popieram zmianę zarządu, trenera, wprowadzenie inwestora, budowę nowych struktur wewnątrz klubu? Hola hola, powoli. To ma być ewolucja, a nie kolejna rewolucja w klubie. Oczywiście rozpoczął się właśnie kluczowy, wręcz krytyczny dla p. Martyny Pajączek i Jej ludzi moment w klubie: sukces, mimo wszystko osiągnięty w pierwszym roku działania tej ekipy należy teraz zdyskontować poprzez dobrą grę o szczebel wyżej.

Co z tym Zarząd zrobi – aaa, to już Zarządu sprawa. Własnie teraz ma się wykazać. Kibice będą mogli oceniać tę robotę, obserwując jej efekty. Inna rzecz, że czasu na podjęcie właściwych ruchów jest wyjątkowo mało.Trzeba trafić za pierwszym razem, bo pudło może kosztować głowę.

W konkluzji: cieszmy się, bo jednak ten awans mamy. W klubie pracują ludzie odpowiedzialni za tę drużynę, od samej góry do samego dołu.Wiedzą, gdzie są, z czym się mierzą i jaki może być skutek oceny z egzaminu, który trzeba teraz zdać mimo trudności, jakie w ostatnich tygodniach spiętrzyły się przed kandydatem. Jako niepoprawny optymista wierzę, że ten egzamin dojrzałości będzie zdany. Wierzę w tę ekipę pomimo „szorstkiej przyjaźni”, jaka przez ostatnie fatalne wyniki łączy ich z kibicami.

I nie mogę już, podobnie jak inni kibice, doczekać się pierwszych występów – i zwycięstw – w I lidze. Tak już jest. Inaczej nigdy nie będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *