Dziwny to był mecz… Niby przyjacielski, ze wspólnym kibicowaniem na trybunach – ale jednak zagrany bez potrzebnej energii, jakby bez wiary w sukces. Widzew przegrał po raz pierwszy w sezonie, z Ruchem w Chorzowie. Przegrać nie musiał, ale drużyna z pewnością nie wzniosła się na wyżyny, by osiągnąć korzystny wynik.
Można zwalać wszystko na plagę kontuzji, bo ta istotnie komplikuje życie trenerowi. Sędzia w tym meczu również specjalnie się nie popisywał, ale umówmy się: wynik odzwierciedla stosunek sił obu stron, nagradzając zwycięstwem zespół wcale nie wybitny, choć solidny na warunki polskiej ligi.
Mam obawy, że styl gry Widzewa coraz łatwiej rozpracować. Dwie bramki Kupisza w wygranym meczu z Jagiellonią już były świadectwem istnienia słabych stron łódzkiej obrony. Widzewscy defensorzy są wysocy, silni, ale przez to mniej zwrotni. A to otwiera szansę zawodnikom drobniejszym, jak właśnie Tomasz Kupisz czy Arkadiusz Piech, który z satysfakcją strzelił bramkę kolegom z dawnej drużyny… Jeśli nie ma askuracji ze strony pomocników, zwłaszcza środkowych, łatwo dotrzeć pod naszą bramkę prostopadłymi podaniami. A o słabości Widzewskiego środka pola trąbię na tym blogu w zasadzie od początku…
W ogóle druga linia Widzewa zagrała w Chorzowie słabo, co przy gorszej dyspozycji Dzalamidze w ataku dało jedną z przyczyn źle działającej ofensywy. Odblokował się wprawdzie Piotrek Grzelczak, ale tuż po strzeleniu gola został zdjęty z boiska. To druga już taka decyzja trenera: wrzuca w końcówce meczu młodych graczy na plac, a oni nie są w stanie przesądzić o losach spotkania. Mroczkowski nie miał wprawdzie wielkiego wyboru, ale faktem jest, że wyglądało to jak rzucenie ręcznika na ring. A takich sytuacji kibice Widzewa nie lubią najbardziej.
Już za dwa tygodnie derby Łodzi, wielki, oczekiwane wydarzenie. Życzę zespołowi przełamania plagi urazów, a trenerowi Mroczkowskiemu samych trafnych decyzji. Do boju!!!