Ależ to był mecz! Polska w świetnym stylu rozprawiła się 3:0 z reprezentacją USA, aktualnym mistrzem olimpijskim oraz jedną z trzech najlepszych drużyn siatkarskich globu. I chyba wszyscy, nie tylko na żywo w łódzkiej Atlas Arenie ale i przed telewizorami, przecierali oczy ze zdumienia…
…bowiem kadra Polaków przechodzi okres totalnej rewolucji składowej. Dotychczasowe filary: Zagumny, Wlazły, Winiarski, Pliński, a z powołanych Bąkiewicz, Gruszka czy Jarosz to ludzie, którzy w piątek ani razu nie pojawili się na parkiecie. I ani przez moment nie było widać tej nieobecności!!!
Amerykanie też mają przebudowę. Jest nowy trener, a gwiazda zwycięskiego teamu z Pekinu, Lloyd Ball, postanowiła zawiesić na kołku reprezentacyjne buty. Genialnego rozgrywającego niełatwo zastąpić, przekonali się o tym w Łodzi zarówno Suxho jak i zmieniający go Thornton – ale są to, że tak powiem, niewiele dla nas znaczące kłopoty mistrzów olimpijskich.
O wiele ciekawsze rzeczy działy się w tym meczu po naszej stronie parkietu. Nie ma Zagumnego? Proszę bardzo: wracający w atmosferze skandalu rezerwowy Sisleya Treviso Łukasz Żygadło rozrzucał piłki jak natchniony, co chwila gubiąc wieżowce amerykańskiego bloku. A gdy się męczył, wchodził Paweł Woicki, chyba najbardziej niekonwencjonalny i zwariowany rozgrywający świata… Ważne, że po jego wystawach piłki wbijały się w amerykańskie boisko równie regularnie jak wtedy, gdy podawał je Żygadło. Totalnie odmłodzony blok, z Piotrem Nowakowskim (trzecia skuteczność meczu) i Radosławem Kosokiem na środku, momentami ośmieszał amerykańskich atakujących, zwłaszcza grą pasywną, osłabiając siłę atakujących piłek. Na libero imponujący spokojem (tak!) Krzysztof Ignaczak – a na przyjęciu, dla mnie największe zaskoczenie spotkania, Michał Ruciak. Cóż za przemiana! Z chwilami anemicznego, słabego psychicznie i nierównego grajka – w inteligentnego gracza, będącego w stanie zaproponować serią kilkanaście takich zagrywek, po których rywale nie mieli kompletnie pomysłu na skuteczne przyjęcie. I gubili punkty.
Najprzyjemniej jednak oglądało się skrzydłowych. To, co w tym meczu wyprawiali na zmianę: Bartosz Kurek (MVP spotkania), oraz – co trzeba mocno podkreślić – Zbigniew Bartman, ocierało się o skalę siatkarskiego geniuszu. Obydwaj atakowali fenomenalnie, co chwila zmieniając sposób działania – od atomowych, wbijanych prosto w parkiet „gwoździ” do sprytnych ominięć lub kontrolowanych ocierek, wyprowadzających w pole blok rywali…
Zaiste, był to mecz rewolucyjny. Pokazał drużynę z ogromnym charakterem, walczącą o każdą piłkę od pierwszej do ostatniej sekundy, potrafiącą w sam czas otrząsnąć się po serii własnych błędów, ani na chwilę nie gubiącą potrzebnej koncentracji. I wydaje się, że jest to przede wszystkim zasługa jednej osoby. Po raz pierwszy w meczu o realną stawkę prowadził drużynę włoski trener, Andrea Anastasi. Ileż było w nim spokoju, kompetencji, pewności tego, co chce osiągnąć! A może raczej nie w nim, a w zespole, który pod jego wodzą rozpoczyna właśnie bój o światową czołówkę. I niech walczą! Oby cały czas w takim stylu! Przed nami drugi mecz z USA w Łodzi. Jeśli tylko nasi wytrzymają kondycyjnie (pierwsze spotkanie Anastasi rozegrał praktycznie jednym składem) i spokojnie kontrolować będą statystykę własnych błędów, będzie to pierwszy od bardzo dawna tak wyraźny triumf Polaków nad rywalem ze ścisłej światowej czołówki. I być może naprawdę początek nowej siatkarskiej ery.