Szczepienia przeciw COVID-19 nie chronią przed zakażeniem. Można, będąc zaszczepionym, zarazić się od kogoś tym wirusem – lub, jeśli sami go już nosimy, zarazić innych. Dlatego sam fakt bycia zaszczepionym nie może być żadnym kryterium obecności osoby w życiu publicznym. Ale mimo to wszyscy powinniśmy być zaszczepieni!
Nawet jeśli się zaszczepimy, to i wtedy – będąc nosicielem – możemy, wchodząc w tłum ludzi (w ogóle w kontakt z ludźmi) szerzyć dalej epidemię. Jeśli nam zależy na tym, by powstrzymać zarazę, sam fakt ustanowienia jakichś „paszportów covidowych” w związku ze szczepieniem oraz zasad ich używania w sferze publicznej będzie dla nas bezużyteczny.
Wniosek: skazywanie ludzi na jakiekolwiek ograniczenia czy restrykcje w życiu publicznym w oparciu jedynie o bycie (lub nie) zaszczepionym jest nieuzasadnione. Stanowić może też naruszenie swobód obywatelskich, zapewnionych w różnych krajach przez ich ustawy zasadnicze, czyli konstytucje. U nas również.
Idąc dalej tym tropem, zarówno nakaz szczepienia się jak również zakazywanie udziału w życiu publicznym komukolwiek, kto nie przyjął szczepionki – byłyby bezprawiem i nie powinny mieć miejsca w cywilizowanym państwie.
Czy jednak słusznie domagamy się takiej wolności? I czy faktycznie postulaty masowych szczepień, wręcz ich przymusu – oraz ograniczeń dostępności życia publicznego dla osób niezaszczepionych – są zamachem na wolność osobistą obywateli?
Trzeba te dwie sprawy rozgraniczyć.
Nie znamy jeszcze żadnego lekarstwa na COVID, o którym wiemy, że jest chorobą śmiertelną. Mamy natomiast szczepionkę, obecnie jedyny sposób zabezpieczania się przed zgonem na „koronę”. Nie jest to metoda stuprocentowa, ale znacznie ograniczająca umieralność wśród chorujących. W dawnych latach wynalezienie szczepionki na śmiertelną chorobę traktowano jako zbawienie ludzkości – i szczepiono się powszechnie. Nie tyle przymusowo, co raczej masowo, bo ludzie chcieli żyć i dlatego sami wyciągali ręce po zbawienny zastrzyk.
Dziś szczepionka w wielu środowiskach traktowana jest jako zło i państwowy terror, gdy jeszcze nie tak dawno za coś zupełnie normalnego traktowano przymus szczepienia dzieci przeciwko dżumie, cholerze, gruźlicy czy tężcowi. Gdyby nie obowiązkowe szczepienia na te choroby, śmiertelność ludzkiej populacji byłaby dziś o wiele wyższa, o ile w ogóle przetrwalibyśmy na Ziemi jako gatunek.
Sam fakt przymusu szczepień na śmiertelną chorobę rozpatrywałbym więc raczej jako pomoc człowiekowi a nie zamach na jego wolność osobistą (sam cierpię na tzw. choroby współistniejące, jest więc raczej pewne, że gdybym się nie zaszczepił a potem zaraził – miałbym do czynienia z respiratorem).
Obecny stan zaszczepienia populacji europejskiej (ok. 60% w Polsce, ale np. w Hiszpanii ok. 90% zaszczepionych) sprawia, że można doraźnie odciążać niewydolne i wszędzie zatykające się systemy publicznej opieki zdrowotnej. Przed wynalezieniem szczepionek ludzie umierali już w skali hekatomby, zarówno z powodu COVID-19 jak i innych chorób, których leczenie było niemożliwe z powodu przepełnienia szpitali. Dziś oddziały covidowe znów zaczynają się wypełniać, by tworzą się mutacje wirusa, ale i tak jest znacznie lepiej niż wcześniej. Jak się zaszczepisz – nie trafisz pod respirator, nie zapełnisz łóżka szpitalnego. Czyli dasz szansę innemu na przeżycie.
Gdyby wszyscy się zaszczepili, nawet pod przymusem, problem przeciążenia szpitali zniknąłby automatycznie. Leczone tam byłyby sporadyczne przypadki groźnego przebiegu zachorowania na covid. I niepotrzebne byłyby żadne „paszporty covidowe” ani inne, bezsensowne formy kontroli biurokratycznej nad obywatelem. Przymusowe szczepienie w skali Europy zabrałoby bowiem urzędnikom pretekst do rozciągnięcia nad nami takiego nadzoru.
Czym innym jest bowiem etyczny wymiar niesienia pomocy ludzkości dzięki szczepionce, a zupełnie czym innym tworzenie państwowych restrykcji pod pretekstem walki z chorobą – w celu ubezwłasnowolnienia obywateli i sprawowania nad nimi nadmiernej kontroli, wbrew gwarantowanym swobodom obywatelskim.
Pewne jest oczywiście, że jeśli ktoś uważa, że jemu szczepionka nie pomoże, ma być natomiast narzędziem przymusu w rękach władzy, to ma prawo tak uważać. Ale czy ma prawo odmówić szczepienia w sytuacji, gdy byłoby obowiązkowe dla wszystkich?
Według doktryny libertariańskiej, twoja wolność osobista kończy się tam, gdzie zaczyna się moja twarz. To znaczy, że cywilizowanemu człowiekowi w jego państwie powinno być wolno wszystko, o ile nie narusza to wolności drugiej osoby lub innych obywateli. Dlatego nie wolno zabijać, kraść, napadać, oszukiwać etc.
Jeśli zatem przyjmiemy, że przymus szczepienia nie dotyczy wyłącznie wolności jednostki, natomiast wywiera znaczący wpływ na zdrowie całej populacji ludzkiej, to wówczas przymus ten wyrywa się z kanonu obywatelskich swobód indywidualnych. Tak, jak nakaz poruszania się samochodem mniejszą prędkością w określonym miejscu (np. tuż obok szkoły) wpływa na dobrostan osób trzecich, nie tylko kierującego pojazdem.
Jako libertarianin, czyli wolnościowiec, opowiadam się zatem za bezwzględnym przymusem szczepień przeciwko COVID-19, w całej Europie. Jednocześnie opowiadam się stanowczo przeciwko tzw. „paszportom covidowym” i wszelkim innym form reglamentowania oraz biurokratyzowania dostępu obywateli do przestrzeni publicznej. Albowiem fakt przymusowego zaszczepienia wszystkich zniósłby jednocześnie powód jakiejkolwiek „segregacji szczepionkowej”. Wszystkich obowiązywałoby takie samo prawo (jak kodeks drogowy), a wtedy państwowym urzędnikom pozostałoby jedynie skupić się na ustawowym zapewnieniu opieki medycznej nad tymi, którzy naprawdę jej potrzebują.