O kolejnym pałacu ZUS, czyli „sami tego chcieliście”…

Trzydzieści milionów złotych kosztuje nowy pałac ZUS-u, który w ciągu dwudziestu miesięcy postawiony zostanie w Łodzi. Po co komu nowe gmaszysko, wystawione za pieniądze podatników – i to w gorącym okresie kłótni wokół OFE, podsycanej wciąż nowymi wiadomościami a propos wysokości przyszłych emerytur? Ano, cóż: sami tego chcieliście! Tak zdają się wołać do nas urzędnicy, tłumacząc się w mediach na okoliczność wbicia pierwszej łopaty pod znamienną inwestycję.

Trzeba jakoś uzasadnić koszta budowy, zatem mnożą się urzędnicze argumenty. Dwie dotychczasowe siedziby łódzkich oddziałów ZUS obsługują w sumie dwa tysiące klientów dziennie, najwięcej w Polsce. A przecież sami petenci wciąż skarżą się na kolejki! W „książce skarg i wniosków” mnożą się też uwagi na temat braku parkingów wokół budynków, no i – jakżeby inaczej – na fatalne warunki obsługi. A skoro klienci się skarżą, trzeba im wyjść naprzeciw. Zbudujemy nową siedzibę, która zresztą po piętnastu latach się zwróci: na czterech piętrach zmieszczą się przecież obszerne pomieszczenia biurowe, dotąd wynajmowane za spore kwoty od właścicieli tych budynków, gdzie ZUS swoje stare oddziały dotąd prowadzi…

Nie było chyba dotąd przypadku większej bezczelności urzędników. Nie dość, że za publiczne pieniądze stawia się kolejny pomnik złodziejskiej biurokracji, to jeszcze klasa panów –  posadzona w administracyjnych pieleszach, by ludziom służyć, pilnując wspólnych rachunków – wmawia światu, że winne kolejnego wyrzucenia pieniędzy w błoto jest samo szacowne grono beneficjentów przyszłych świadczeń emerytalnych. Nie ma też słów oburzenia, jakim reagować można wobec tak chamskiej, cynicznej bezczelności. Można jedynie bezsilnie zacisnąć pięści, zęby i jeszcze raz przekonać się, dlaczego w tym państwie nic nie wygląda tak, jak powinno. I czemu tysiącom ludzi nadal bardzo chce się zwiewać stąd jak najdalej.

Emerytury dzisiaj pracujących, czynnych zawodowo obywateli będą głodowe. O ile ktoś sam nie oszczędza „do skarpety”, nie może liczyć na godziwy ekwiwalent za ciężko przepracowane życie. ZUS jest bankrutem, przekazywane sobie z budżetu pieniądze marnotrawi na bieżącą działalność biurokratyczną, zamiast odkładać je na kontach emerytalnych poszczególnych obywateli. W ten sposób urzędnicy / politycy okradają swoje własne społeczeństwo. Jest to także argument za jak najszybszą likwidacją złodziejskiego ZUS-u. W to miejsce należy natychmiast wprowadzić wolny rynek dowolnych, prywatnych usług emerytalnych, zwalniając oczywiście Polaków od obowiązku opłacania tych składek. A sprzedane pałace z ZUS-owskich latyfundiów zamienić w kapitał, który odłożony na bankowych kontach posłuży do wypłaty świadczeń bieżących. Powiecie, że to absurd, że w innych krajach funkcjonują obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne? OK – to wytłumaczcie mi, dlaczego niemiecki emeryt, gdy osiągnie stosowny wiek, zaczyna jeździć po świecie, fundując sobie wczasy i wycieczki? A Polak, gdy tylko przechodzi na garnuszek krajowego ubezpieczyciela, nie może za swoją emeryturę wyżyć na poziomie najniższego nawet komfortu??? I głoduje, trwając w stanie permanentnej wegetacji??? Polska, kraj zmarnowanych szans cywilizacyjnych, nie dorobiła się przez dwadzieścia cztery lata wolności ani zrębu uczciwego systemu emerytalnego. Wszystko dlatego, że nikomu z rządzących polityków nie opłacało się porwać na wszechpotęgę ZUS-u. Oczywiście ze strachu przed utratą wyborczego poparcia emerytów, którym trudno wytłumaczyć jakąkolwiek zmianę, a już zwłaszcza taką, która bezpośrednio wiąże się z ich bytowaniem.

Oto internetowy wpis, jaki znalazłem na stronie TV TOYA pod newsem o nowym pałacu łódzkiego ZUS-u:

„Do ludzi w tym kraju nie dotarło jeszcze, jak bezczelnie i bezwzględnie państwo okrada obywateli. Większość utuczona na medialnej papce myśli że „tak trzeba”. Tymczasem rządzący tym krajem zdrajcy i nieudacznicy skrupułów nie mają żadnych. Emeryci i renciści, ludzie chorzy i potrzebujący żyją na granicy ubóstwa, dodatkowo upokarzani przez „socjal” i służbę zdrowia, która jest tylko służbą z nazwy. Młodzież widzi co się dzieje i dlatego panicznie zwiewa z tego śmietnika. A urzędnicza armia skorumpowanych cwaniaczków śmieje się ludziom w oczy i buduje kolejne pomniki tego chorego systemu.” (Autor – Oz, 28.11, g. 15:35)

Chyba nie trzeba mocniejszego przykładu na to, jak ludzie oceniają działanie tej podłej, zepsutej do cna przez komunistyczną biurokrację polskiej rzeczywistości.  I trzeba natychmiast odważyć się na radykalne zmiany systemowe, które sprawią wreszcie, że Polakom żyć się będzie normalnie. Oby nastąpiło to jak najszybciej!

O emeryturach, czyli problem był, jest i będzie

Umilkło wokół drażliwej sprawy OFE, ale problem pozostaje. Jakikolwiek materiał prasowy (zwłaszcza bolesny efekt daje to w telewizji) poświęcony jest aktualnym tematom drożyzny, łatwo dotrzeć reporterowi do płaczących emerytów. Ronią łzy od lat, nie bez powodu. Muszą często wybierać, między zakupem leków a jedzeniem. Żyją na granicy naturalnej egzystencji, po wielu latach ciężkiej pracy dla dobra socjalistycznej ojczyzny…
…tymczasem za Odrą, w tej samej Unii Europejskiej, osoby starsze wykorzystują sute emerytury do finansowania sobie podróży zagranicznych. Dopiero wtedy mają czas na zwiedzanie świata! Zamożni, szczęśliwi, z godnością odliczają ostatnie lata życia, spędając je w komforcie i dostatku. Wygodnie.

U nas system emerytalny (jak wszystko, co w sferze wydatków publicznych) gwarantuje beneficjentom trwałą biedę. Zmieniają się rządy, partie u władzy – a po roku 1989 żadna ekipa polityczna, spośród zarządzających tym krajem, nie jest w stanie poradzić sobie z tragedią polskich emerytów. No, chyba, że są to emerytowani funkcjonariusze byłych służb bezpieki, UB i SB. Ich los materialny na stare lata wydaje się niezagrożony.

To efekt działania dwóch czynników. Po pierwsze, pozostawienia systemu emerytur w formie praktycznie niezmienionej od czasów komunistycznych. Wprowadzenie kilku filarów i słynnych OFE to atrapa, udająca zmiany systemowe. W istocie rzeczy są to te same, państwowe emerytury, tylko nazywają się inaczej. Istotą oszczędzania na emeryturę jest zgromadzenie na własnym koncie, w czasie lat wydajnej pracy, takich pieniędzy, by można było spokojnie z nich korzystać po długim okresie „pączkowania” na bankowych kontach. U nas nikt nie ma – tak naprawdę – swojego, prywatnego konta emerytalnego, by od początku pracy zawodowej zadbać samodzielnie o emerytalne oszczędności. Zabiera się nam – przymusowo! – państwową składkę, dla pozoru rozkładaną później na poziomach kilku filarów. Jest banalną prawdą, że większa część tej składki przeznaczona jest na bieżące utrzymanie urzędników. Nie zaś, jak powinno być, na wieloletne, spokojne procentowanie dzięki wybranej ofercie bankowej.

Drugi czynnik to kompletny brak politycznej woli na zmianę istniejącej sytuacji. ZUS, w swej prawie militarnej potędze, jest nienaruszalny – jak państwo w państwie. Marnotrawi ogromne pieniądze bez żadnej kontroli, stawia pałace, zatrudnia tysiące ludzi, przekładających papierki z biurka na biurko. Czemu działa bezkarnie? Chodzi oczywiście o głosy w wyborach. Żaden polityk nie tknie ZUS-u, dopóki utrzymywani przez ten zakład emeryci stanowią ważną grupę potencjalnych wyborców. Rzeczywiście – trudno wytłumaczyć seniorom, że likwidacja instytucji, zapewniającej im comiesięczne dochody, miałaby pozytywny skutek dla nich wszystkich. Wolą klepać biedę, niż popierać ryzykowne gospodarczo zmiany – to przywilej wieku i związanej z tym potrzeby bezpieczeństwa, choćby minimalnego.

Tymczasem, jak zwykle w sprawach systemowych, rozwiązanie jest banalnie proste. Należy natychmiast zlikwidować ZUS i sprzedać na wolnym rynku cały jego majątek. Spieniężyć pałace i uzyskane dochody złożyć na korzystnie oprocentowanym koncie bankowym. Otrzymalibyśmy bazę finansową, potrzebną do wypłaty bieżących emerytur. Jednocześnie, w jednym momencie, trzeba oddać pracującym obecnie ludziom ich zgromadzoną składkę – i uwolnić rynek ubezpieczeń emerytalnych, w całości. Od tego momentu wszyscy pracownicy, sami wybierając prywatnego ubezpieczyciela, zaczęliby dbać o swoje emerytalne oszczędności. Bez pośrednictwa jakichkolwiek urzędasów. I bez złodziejstwa, jakie każdego miesiąca dokonywane jest przez „opiekuńcze” państwo na własnych obywatelach.

Pracuję w zawodzie szesnasty rok, z tego około dwóch lat przepracowałem jako pracownik etatowy. Od wielu lat zarabiam w ramach umowy o dzieło. Sam odkładam pieniądze na własną emeryturę, bez pośrednictwa żadnego ZUS-u i innych urzędów. A indywidualną składkę zdrowotną odzyskuję raz do roku dzięki skarbowym przepisom. Można, choć wydaje się to niemożliwe, działać i funkcjonować z ominięciem złodziejskiego aparatu państwowego. Polecam to Wam gorąco.