O prawie drogowym, czyli jak legalnie okradać ludzi…

Można odnieść wrażenie, że w Polsce posiadacze aut traktowani są niczym „prywaciarze” przez komunistów: na pewno dorobili się na ludzkiej krzywdzie, więc teraz będą płacić za swoje przewiny…

Bezmyślność (a może – przebiegłość) w ustawianiu znaków drogowych to jedno. Drugą sprawą, jaka powoduje, że Polska odwrócona jest do góry nogami wobec normalności, którą proponują swoim mieszkańcom kraje zachodnie są nasze przepisy prawa drogowego. Są one w dużej części pisane po to, aby umożliwić Policji wejście do auta kierowcy z kontrolą i pobrać opłatę w przypadku stwierdzenia uchybień wobec któregoś z przepisów. Tymczasem stwierdzić trzeba, że jeśli przepis drogowy zabrania kierowcy (lub nakazuje) czegoś, co w żaden sposób nie wpływa na bezpieczeństwo innych użytkowników dróg – jest nadużyciem władzy wobec obywatela i jego wolności.

Do takich właśnie nadużyć z pewnością należy przepis o obowiązkowym zapinaniu pasów w aucie. Żeby było jasne, sam jeżdżę w pasach i przekonany jestem o potrzebie ich zapinania. Gdybym nie musiał, też bym je zapinał – każdemu to polecam. Ale rzecz w tym, żeby Państwo nie mogło mi nakazać tego, co robię dla samego siebie we własnym samochodzie – i karać mnie, jeśli tego nie zrobię.  Ileż to razy widzieliśmy patrol drogówki, ustawiony na poboczu po to, by groźny funkcjonariusz mógł przez lornetkę wypatrywać kierowców bez zapiętych pasów? Ludzie, przecież to prawie faszyzm! Jeśli nie zapnę pasów, sam na tym ucierpię w razie zderzenia z innym autem, ja i tylko ja, nikt inny. To moja sprawa, czy chcę ponosić konsekwencję swojego zachowania, a Państwu wara od tego, może ja akurat mam ochotę się zabić. Pomijam już argumentację przeciwników zapinania pasów, takie osoby najczęściej widziały wypadek z pożarem auta, z którego nie mogła wydostać się przypięta ofiara: pasy często zacinają się po zderzeniu, nie chcąc wypuścić uwięzionej osoby…

Jak wspomniałem wyżej, nie chodzi tu o żadne pasy i o żadne bezpieczeństwo w ogóle. Chodzi o możliwość nakładania mandatów, a przez to zupełnie legalnego okradania kierowców, oczywiście pod pretekstem dbałości o ich życie i zdrowie. Można dyskutować o kolejnych paragrafach drogowych – przymusie wożenia apteczki i gaśnicy oraz zapalaniu świateł przez całą dobę – bo w jakiś sposób przepisy te mogą odnosić się do bezpieczeństwa osób trzecich, nie tylko kierowcy, na drodze. Ale z pewnością o  konstruowaniu prawa tak, by służyło ono administracji państwowej do zdzierania haraczy z obywateli, dyskutować się nie da. Przed takim działaniem urzędników kierowcy powinni bronić się jak najmocniej.