O słuszności kontroli drogowych, czyli prezesa Najzera przygody…

„Jestem całkowitym przeciwnikiem prowadzenia auta pod wpływem alkoholu. Uważam, że kierowców, którzy spowodowali wypadek na podwójnym gazie należy sądzić jako morderców lub usiłujących popełnić morderstwo. Jednocześnie całkowicie sprzeciwiam się traktowaniu wszystkich kierowców jak potencjalnych przestępców i organizowaniu łapanek, które nie mają żadnej podstawy prawnej. Policja czyniąc to, łamie prawo, a z Was robi posłusznych niewolników!” Zaczynam od cytatu, bo taki wpis umieścił na swym Facebooku p. Piotr Najzer, bydgoski działacz Kongresu Nowej Prawicy. Zamieszczony nad wpisem film obiegł już internet, stał się nawet powodem reakcji mediów tradycyjnych – oczywiście jako źródło tzw. gównoburzy, czyli brutalnego sporu internautów w sprawie, związanej z prawem i przestrzenią publiczną.

Mógłbym powiedzieć, że całkowicie zgadzam się z Piotrem Najzerem i zakończyć temat, decydując się na blogową notatkę. Ale i na mojej „fejsbukowej ścianie”, po udostępnieniu rzeczonego filmu wraz z wpisem, zaroiło się od różnorakich opinii… Często, jak dziś stało się już normą, są to zwykłe obelgi, zastępujące normalną wymianę myśli (to znak czasów, w których agresja internetowego hejtu wypiera dyskusję, owocującą dobrymi pomysłami dla wszystkich). Warto więc pochylić się głębiej nad przypadkiem p. Najzera pytając, jakimi wnioskami dla wszystkich może on pro publico bono zaowocować.

Pokrótce – p. Najzer, zatrzymany przez policjanta do „kontroli trzeźwości” odmówił poddania się jej. Przywoławszy stosowne przepisy oświadczył funkcjonariuszowi, że ten ma prawo jedynie w uzasadnionych przypadkach zażądać od kierowcy dmuchania w alkomat. Policjant, nieco opieszały w swej świadomości (kwestia HR, obowiązującego w naszej Policji to odrębny temat, wart potraktowania kolejnym tekstem), zasłonił się rozporządzeniem własnego szefa, który kazał mu zatrzymywać kierowców „do dmuchania”. Pan Najzer powiedział, że prawo nie pozwala na takie traktowanie zatrzymanego do kontroli – i odjechał. Słuszność tych argumentów (w Polsce faktycznie Policja nie ma prawa zatrzymywać kierowców wyłącznie w celu sprawdzenia trzeźwości – ot, tak sobie) potwierdziły: niezależna opinia Rzecznika Praw Obywatelskich oraz kilku ekspertów, deliberujących w studio telewizyjnym nad wywołanym przypadkiem.

A przypadek ten, jako żywo, przypomina akcję łódzkiej Policji, zorganizowaną kilka lat temu na ulicach miasta. Funkcjonariusze, wcześnie rano, zatrzymując kierowców, jadących samochodem do pracy, ustawiali się z alkometrami w dość ruchliwych miejscach. Kazano dmuchać po kolei wszystkim – jak leci. Efekt tej akcji był taki, że tworzyły się gigantyczne korki, a zdenerwowani ludzie wrzeszczeli na Policję, że spóźnią się do roboty. Zajmowałem się dziennikarsko tematem, więc sprawdziłem: na skutek akcji namierzono i zatrzymano ZERO nietrzeźwych kierowców. Nikogo. Wkrótce kontroli zaprzestano (właśnie wtedy pojawiła się pierwsza opinia RPO w tej sprawie), ale zwolennicy pomysłu gardłowali gdzie się da, że prewencyjnie akcja odniosła wielki skutek. Nie szkodzi, że normalni ludzie nie wsiadają rano za kółko „na bani” (poza wszystkim, nikt do pracy pod gazem chodzić nie chce): propaganda trąbiła o wielkim sukcesie Policji, rzekomo poprawiającej swoimi działaniami stan bezpieczeństwa na łódzkich drogach.

Należy bowiem oddzielić dwie sprawy. Jedną jest rzeczywista troska o trzeźwość kierowców, a drugą skala uprawnień, jakie władza otrzymuje od nas w celu ochrony naszego bezpieczeństwa. Zwróćmy uwagę: pan Najzer nie kwestionuje potrzeby kontroli drogowych. Wiadomo, że są one niezbędne dla utrzymania w ryzach tych, którzy poważnie łamią prawo i zagrażają w ten sposób innym ludziom. Przedmiotem niechęci pana Najzera są, jak sam mówi, „łapanki”. Czyli takie działania stróżów prawa, które (jak się okazuje, wbrew przepisom) ograniczają wolność osobistą użytkowników dróg – a uzasadniane są, ma się rozumieć, troską o nasze bezpieczeństwo.  Jednym słowem – nie gódźmy się, żeby Policji wolno było za dużo, bo inaczej stajemy się niewolnikami opresyjnego systemu. Takiego, w którym władza posuwa się zbyt daleko wgłąb naszej prywatności.

Nie zgadzam się przeto z argumentem, że trzeba robić jak najwięcej wyrywkowych kontroli, bo wtedy złapiemy więcej nietrzeźwych kierujących. Łódzki przypadek wykazuje, że tak wcale być nie musi. Patrole Policji (w tym lotne, często nie oznakowane) obserwują zachowanie kierowców na drodze. Jeśli auto porusza się nietypowo, stwarza zagrożenie – z kierowcą raczej na pewno jest coś nie tak – wówczas zatrzymanie pojazdu do kontroli jest nie tylko wytłumaczalne. Jest niezbędne! Wtedy owe „uzasadnione przyczyny” kontroli nie budzą najmniejszych wątpliwości. Ustawianie patroli w miejscach niebezpiecznych, organizowanie akcji w okresach, gdy spożycie alkoholu wzrasta – to wszystko działania prewencyjne, których zasadności nikt nie podważa. Nie trzeba natomiast robić „łapanek”, które pożądanego efektu nie dają, a jedynie skazują obywateli na naruszanie ich niezbywalnego prawa do wolności. Mój samochód, moi w nim pasażerowie – zatem wara od nich, proszę Państwa, o ile nic złego nie zrobiłem. Lub o ile nie zachowuję się na drodze tak, że wzbudzam podejrzenie o wejście za kółko w stanie wskazującym na spożycie.

Ktoś w dyskusji postawił argument: jakby panu Najzerowi ktoś pijany zabił autem kogoś z rodziny, to śpiewałby inaczej… Proszę Państwa, świat jest okrutny: zdarzają się na drogach wypadki śmiertelne, z udziałem pijanych kierowców – i nie ma na świecie państwa, gdzie te wypadki się nie zdarzają. Nie da się całkowicie wyeliminować wypadków drogowych. Ale by zmniejszyć ich ilość nie trzeba wcale zwiększać uprawnień kontrolnych Policji. Wiadomo, że normalny (mądry) człowiek nie wsiada pijany za kierownicę. Tego, który jest głupi, najlepiej wystraszyć. Spróbujcie dyskutować z głupcem. Strach natomiast każdemu przemówi do rozsądku, zwłaszcza człowiek głupi musi się bać jakiejś kary, bo wtedy najlepiej zrozumie, czego nie powinien robić. Dlatego jedynie surowość kar za przestępstwa drogowe oraz skuteczność ich wykonywania będzie efektywnym sposobem walki z pijanymi kierowcami. Spróbujmy, jak radzi pan Najzer, sądzić sprawców wypadków drogowych jak morderców. Bezwzględnie egzekwujmy nałożone kary. Już nie mówię o metodach średniowiecznych, choć sam najchętniej zorganizowałbym w kilku największych miastach parę przykładowych egzekucji. Zabiłeś autem po pijaku matkę z dzieckiem, zostaniesz rozstrzelany. Publicznie, żeby podobni do ciebie dobrze się przestraszyli… Ale nawet dożywocie za spowodowanie po pijanemu wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym niosłoby ze sobą jakiś zalążek sprawiedliwości. I to byłaby, proszę Państwa, właściwa praca nad bezpieczeństwem naszych dróg. A nie jakieś łapanki, organizowane dla poprawienia statystyk lokalnej komendy Policji – lub, nie daj boże, wypełnienia dziury w gminnej kasie – w których odpowiedzialność za działania pijanych kretynów muszą ponosić ludzie uczciwi. I to wszystko jedno, w jakim kraju.

Można w tej sprawie dyskutować długo, m.in. nad sensownością przepisu o zapinaniu pasów. Policjant chce ustawić się na drodze z lornetką i wlepić mandat kierowcy, którego z paru kilometrów przyuważył na jeździe bez  pasa… Pytanie numer jeden: w jaki sposób zapięcie pasa kierowcy ma wpływ na bezpieczeństwo innych użytkowników drogi? Otóż nie ma żadnego. Jak nie zapnę sobie pasa, to najwyżej sam ucierpię z tego powodu w wypadku na drodze. To jest moje auto i moje pasy – i powinienem robić z nimi, co uważam za słuszne. No, ale, jak zauważył jeden z dyskutantów: dura lex sed lex. Ten przepis w Polsce obowiązuje, więc należy się do niego stosować. Choć generalna konkluzja jest taka: bezpieczeństwo na drodze TAK, naruszanie wolności NIE. I to wszystko jedno, przez jaką władzę.