Piłkarze ŁKS godnie reprezentują Łódź w rozgrywkach ekstraklasy. Siatkarki ŁKS Commercecon znakomicie reprezentują Łódź a także Polskę w lidze i rozgrywkach Ligi Mistrzyń. Wraz z obiema drużynami oraz innymi sekcjami tego klubu (m.in. koszykówka, zapasy) reprezentują Łódź ich kibice. Co więc jest nie tak z używanym na sławnym już proporczyku oraz na koszulkach i transparentach ŁKS hasłem „Reprezentacja Łodzi”? To, że hasło wyklucza inne kluby z prawa do reprezentowania tego samego miasta. Wyklucza nie tylko Widzew, przeciwko któremu jest skierowane.
Nie ma co dyskutować z faktami, bo zarówno piłkarze jak i siatkarki ŁKS świetnie reprezentują sportową Łódź. Ale robią to także inni, zarówno piłkarze Widzewa jak i lekkoatleci RKS (medaliści olimpijscy!), żużlowcy Orła, piłkarze ręczni Anilany, nawet dwunastoletnie handbalistki CHKS, które za tydzień wyjeżdżają na ogólnopolski turniej do Giżycka, też stanowią Reprezentację Łodzi.
Używane przez jeden klub hasło, które w swojej najgłębszej wymowie ma poniżyć lokalnego rywala na futbolowym podwórku (rzekomo wykazując jego „nie-łódzkie” pochodzenie), krzywdzi każdą sportową jednostkę, która chce reprezentować barwy tego miasta. Hasło wyklucza wszystkich, poza ŁKS, z grona reprezentantów Łodzi – nie tylko Widzew, przeciwko któremu jest skierowane. I dlatego jest to hasło szowinistyczne. Nie powinno być używane. Tak, jak prawo zakazuje tzw. czarnego PR czy antyreklamy, stawiając podobne praktyki na równi z naruszaniem dóbr osobistych.
„Reprezentacja Łodzi” to hasło używane powszechnie przez kibiców ŁKS, którym nie podoba się, że Widzew do określenia swojego stadionu używa nazwy „Serce Łodzi”. Fakt: określenie to stara się mocno wyróżnić miejsce, nadając mu emocjonalny charakter, wskazując na centralne położenie (zarówno fizyczne obiektu, jak i mentalne – użytkującego go klubu) na sportowej mapie miasta. Ale czy hasło wyklucza lub poniża ŁKS, albo jakąkolwiek drużynę z Łodzi, w jakiejkolwiek dyscyplinie? Nie, absolutnie. Z pewnością nie jest hasłem wykluczającym.
Kibice ŁKS przychodzą w Łodzi na Stadion im. W. Króla, znakomitego niegdyś piłkarza. Potocznie mówi się: Stadion Króla. I można to rozumieć na dwa sposoby, jako skrót rzeczywistego imienia, albo jako ujęcie metaforyczne, oznaczające stadion „sportowego króla”, na przykład tego miasta. Czy hasło „Stadion Króla”, choć delikatnie zaczepne, wyklucza Widzew, lub inne kluby czy drużyny, z możliwości reprezentowania Łodzi? Oczywiście nie. Wyróżnia obiekt, ale dokładnie w takiej samej skali, jak „Serce Łodzi” wyróżnia Widzew: bez deprecjonowania ani poniżania rywali.
Czy kibice biało-czerwono-białych reprezentują Łódź w podobnym stopniu, co drużyny ŁKS w różnych dyscyplinach? Na pewno tak, jeśli tylko powstrzymują się od wulgarności i „antysemickich” okrzyków na trybunach, aplikowanych z nienawiścią wobec lokalnego rywala na piłkarskich trybunach. A ponieważ raczej się nie powstrzymują, jakość tego reprezentowania znacząco spada: żeby nie było wątpliwości, dokładnie tak samo zachowują się kibice po drugiej stronie Łodzi.
Nikt tu nie jest święty: nienawiść, agresja i chamstwo na ustach zwalczających się gangów, używających do swojego celu retoryki futbolowej oraz zasłaniających się barwami klubowymi, jest – niestety – stadionową powszechnością. Ta futbolowa gangsterka próbuje czasem przecierać sobie drogę na inne obiekty. Na przykład siatkarskie hale, gdy podający się za kibiców wielosekcyjnych klubów futbolowi szalikowcy wnoszą swą nienawiść na mecze innej dyscypliny.
Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, choćby wtedy, gdy na meczach Tauron Ligi zasiadający na trybunach w roli fanów ŁKS Commercecon kibice piłkarscy wznoszą obraźliwe okrzyki wobec Widzewa, który przecież… w ogóle nie ma drużyny siatkówki. Intencje są czytelne: każda arena dobra jest po to, by wykrzyczeć swoją wyższość nad lokalnym przeciwnikiem, gangiem z tego samego terenu.
Z taką mocną, zakorzenioną wzajemną nienawiścią walczyć jest piekielnie trudno. Rozsądne argumenty raczej do stron nie trafiają, a każdy incydent nakręca rządzę odwetu i spiralę wzajemnej nienawiści. A siły, które spoza kibolskiego grona mogłyby próbować ograniczyć wzajemną wrogość, nie przejawiają do tego specjalnej ochoty… Politykom, sprawującym na różnych poziomach władzę, nie opłaca się walczyć z gangami w szalikach. Lepiej walczyć o ich głosy wyborcze, więc się za bardzo nie narażać żadnej ze stron – w Łodzi, Krakowie, Trójmieście czy w Warszawie.
Dlatego sprawa kibolskich wojen dryfuje bezwładnie, przez lata tocząc się własnym nurtem i w swoim rytmie. Oczywiście nie tylko w Polsce, ale inne kraje, te bardziej cywilizowane, radzą sobie z problemem znacznie lepiej – najczęściej stosując odpowiedzialność indywidualną zamiast zbiorowej. Dopóki u nas będzie jak jest, będą się też mnożyć incydenty, jak ten z proporczykiem. Trzymajmy mocno kciuki, by eskalacja nienawiści wygasała tylko na takich przypadkach.