Od dawien dawna Polacy narzekają na sąsiadów. Cóż, skoro już jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i nic z tym nie zrobimy, warto pomyśleć o relacjach z sąsiadami. O Rosji profesor Zbigniew Brzeziński mówi, że bać się jej nie musimy, bo z powodów gospodarczych nie jest ona w stanie ryzykować poprawnych stosunków z Zachodem. I to zarówno, gdy chodzi o Amerykę jak i kraje Zachodniej Europy. W tym i Polskę, bo ze względu na nasze uwikłania NATO-wskie i (w mniejszym stopniu) unijne, kraj nad Wisłą uznawany jest przez sowiecką dyplomację za kraj zachodni.
Czy na pewno? „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica” – mówi stare, komunistyczne przysłowie i trudno oprzeć się wrażeniu, że nic nie straciło na dawno sprawdzonej aktualności. Związek Sowiecki przez sześć dekad skwapliwie korzystał z serwilistycznej postawy PRL-owskiej wierchuszki partyjnej. Może nie musiał wkładać wysiłku w budowanie rozległych struktur tajnej agentury – gdy oficjalne władze realizowały politykę „wielkiego brata”, wmawiając narodowi, że jest to postawa wyjątkowo pro-polska? Nawiasem, właśnie dlatego zawsze drażniły mnie, przez lata w mediach przeżuwane, wielkie dylematy – który z polskich komunistów był, a który nie był sowieckim agentem. Jakie to ma znaczenie, skoro taki np. Józef Oleksy, jako wysoki funkcjonariusz partyjny, zupełnie oficjalnie realizował politykę Sowietów w naszym kraju, jak zresztą wszyscy jego ideologiczni pobratymcy. Jest zupełnie nieistotne, czy przy okazji robił to w sposób utajniony – prawdziwej lustracji, zakazującej byłym funkcjonariuszom komunistycznego reżimu pełnienia funkcji publicznych nigdyśmy się w Polsce nie doczekali… A może jest zupełnie odwrotnie i rosyjska agentura, przewidując solidarnościową rewolucję włożyła mnóstwo pracy w rozbudowę sieci swych tajnych powiązań w Polsce, korzystając z istniejących już połączeń lokalnych, wypracowanych w ramach bratniej SB?
Jedno nie ulega wątpliwości, od 1989 roku interesy Sowietów i Polaków zbieżne być przestały. Skoro tak jest, w interesie Rosji nigdy nie będzie wzmacnianie pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Wszystko, co łączy się z rozchwianiem polskiej polityki wewnętrznej (np. obecna zimna wojna PO kontra PiS) oraz kompromitowaniem Polski w oczach świata jest dla Rosji korzystne – wszystko jedno, czy dajemy wiarę jej zapędom neoimperialnym. Zwykła zależność między słabością jednego państwa a wzrastaniem siły innego, konkurencyjnego przecież w relacjach handlowo-gospodarczych na rynku globalnym.
Ostatnie, tak burzliwe dyskusje wokół katastrofy smoleńskiej, muszą mieć źródło w obawie, że oto Rosja, śmiejąc się Polakom w kułak, wykorzystując usłużną politykę ich obecnego Rządu, daje na zewnątrz wyraźny pokaz siły. Putin nie ma żadnych skrupułów w przekonywaniu świata, że Rosja to wciąż qasi-imperialny gigant. Kagiebowski pazur niebezpiecznie balansuje nad czerwonym, nuklearnym przyciskiem, a jeśli „poliaczki” (lub inna swołocz) będą nadal drażnić moskiewskiego niedźwiedzia, bestia cały, z trudem po wojnie wypracowany ład światowy zmiażdży jednym machnięciem łapy…
Jeśli zatem, jak radzi prof. Brzeziński, bać się Rosji nie powinniśmy – czemu się jej tak boimy? Katastrofa smoleńska zdarzyła się dosłownie kilka dni potem, jak w rosyjskich gazetach po raz piewszy ukazały się teksty, uznające winę stalinowskiego reżimu w popełnieniu katyńskiej zbrodni. Była to reakcja na film o Katyniu, po raz pierwszy wyemitowany w jednej z ichniejszych telewizji. Dodajmy cały polityczny zamęt wokół rywalizacji Kaczyńskich z Tuskiem, walkę o władzę w Polsce – wyjdzie jak na dłoni cały krajobraz polityczny, wyjątkowo sprzyjający rosyjskiemu udziałowi w sprowadzeniu na ziemię samolotu, wiozącego nad Smoleńsk polską elitę. Czy ten udział był faktyczny, nigdy się nie dowiemy. Jakkolwiek ocenimy pracę naszej komisji (i szerzej, całej polskiej strony) nad wyjaśnieniem przyczyn tragedii, nie wskaże ona KGB jako sprawcy zamachu na prezydenta Kaczyńskiego. Tym bardziej oczywiste jest, że prace komisji rosyjskiej tego – ewentualnego – udziału nie potwierdzą. Jak z Gibraltarem, jesteśmy skazani na wieloletnie, być może dożywotnie, milczenie w tej sprawie.
Oczywiście, Rząd jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo polskich granic – ale są też granice politycznej usłużności. Nie tylko w sprawie Smoleńska, także w kwestii pozyskiwania źródeł energii jesteśmy wobec Rosji nazbyt podlegli i niewystarczająco niezależni. Żaden z „pokomunistycznych” Rządów w Polsce nic z tym nie zrobił. Dopóki to się nie zmieni, każdy prorosyjski krok obecnego gabinetu (lub jego następców) może być odczytywany jako skutek „robienia” przez Rosję nad Wisłą swojej polityki. Polska jest biednym, postkomunistycznym krajem, od lat szarpanym niewydolnością publicznych finansów i niestabilnością w polityce wewnętrznej. Musi swe bezpieczeństwo zewnętrzne opierać na udziale w zachodnich sojuszach wojskowych. Ale powinna raz na zawsze zapomnieć o służalczości wobec sowieckiego okupanta, bo w przeciwnym razie Rosja wciąż upominać się będzie nad Wisłą o „swoje”. A nikt przecież nie chce, by doprowadziło to w końcu u nas do wojny domowej.