Jest w sportach zespołowych pewna, nieczęsto spotykana, cenna wartość, którą trudno wychwycić i opisać. Choć wymyka się definicjom, rzadko też bywa przedstawiana w medialnych relacjach, jej wpływ na osiągane przez zespół wyniki bywa przemożny. Chodzi o tzw. TEAM SPIRIT – duch drużyny. Byt, który niczym ludzka dusza, istnieje w teoretycznych rozważaniach – a zmierzyć go, zważyć i pokazać raczej się nie da. A jednak TEAM SPIRIT często przesądza o końcowym sukcesie. Gdy na sportowej arenie spotykają się godni siebie rywale, o podobnej sile czy jakości, wówczas działanie czynników poza-atletycznych (tak je nazwijmy), jak odporność psychiczna czy duch drużyny właśnie, przeważają szalę. Nie wystarczy bowiem dobrze przygotować się fizycznie, nauczyć się psychicznej twardości – trzeba mieć jeszcze to „coś”, które – w odpowiednim momencie uruchomione – wyciąga z zespołu, zmagazynowane gdzieś, dodatkowe pokłady energii.
Ów sympatyczny duszek zamieszkał i bardzo dobrze poczuł się w zespole siatkarek Grot Budowlani Łódź. A w obecnym sezonie warunki do wzrostu tej przedziwnej, frenetycznej istoty pojawiły się idealne. Zeszłoroczna drużyna, zajmując na koniec rozgrywek solidną, piątą lokatę, narobiła apetytu na sukces chyba wszystkim – działaczom, trenerom, a przede wszystkim kibicom. Dla tych pierwszych wyzwaniem stało się utrzymanie trzonu zespołu, powstrzymanie eksodusu najważniejszych zawodniczek oraz dokonanie transferów tak, by wartość ekipy podwyższyć, nie zaś utracić walory… Od strony sportowej zabieg udał się perfekcyjnie. W miejsce odchodzących siatkarek sprowadzono takie, których transfer do Łodzi był prawdziwą sportową sensacją (Paulina Maj-Erwardt) bądź też niewiadomą, ale z wielkimi nadziejami na dobry skutek (Kaja Grobelna). Zespół zbudowano tak, by na każdej pozycji znajdowały się zawodniczki o podobnych umiejętnościach. W trakcie sezonu niektórzy marudzili, że rezerwowe wchodzą z kwadratu zbyt rzadko, a trener grywa najczęściej jedną, sprawdzoną szóstką. Ale rezerwowe, gdy tylko pojawiały się na placu gry, dodawały zespołowi potrzebnej jakości, a zmiany często przesądzały o wyniku całych spotkań… Od strony sportowej zespół zbilansowano fachowo, w czym na pewno duża zasługa od lat świetnie znającego rynek transferowy prezesa Marcina Chudzika, oraz trenerów – papy i syna Krzyształowiczów – prowadzących ten sportowy rydwan w zgodnym, rodzinnym rytmie. Do nowoczesnych metod pracy syna, Błażeja, tata Tadeusz dołożył niezbędne doświadczenie, układając system dualności trenerskiej w sposób kompletny.
Ta sportowa staranność poskutkowała dobrym i fachowym przygotowaniem strony profesjonalnej w Budowlanych. Ale – właśnie wtedy, na początku sezonu – okazało się, że spod tej powierzchni wypływa coś jeszcze. Dziewczyny, które spotkały się w szatni, prawie natychmiast (i w komplecie) zostały przyjaciółkami. To nie jest trywialny żart, tylko fakty: okazało się, że skład tak bardzo odpowiada sobie personalnie, że każda za każdą dałaby się, w myśl przysłowia, zwyczajnie pokroić. Nie tylko na parkiecie! W wypowiedziach zawodniczek już na etapie przygotowań do sezonu pojawiły się wyraźne sygnały, jakoby klimat pracy treningowej był niezwykle pozytywny właśnie dzięki kapitalnym, prywatnym relacjom w zespole. Wkrótce wyjaśniło się coś jeszcze. To mianowicie, że każda z siatkarek (dosłownie, chodzi o wszystkie dziewczyny z „kapeli”, bez żadnych wyjątków personalnych) to osoba o niezwykle sympatycznym usposobieniu, życzliwości do świata i ludzi, pozytywna jednostka, miła i uśmiechnięta. Bez żadnych „hamulcowych”, psujących klimat tak, że widziałyby to osoby postronne… Krótko mówiąc: drużyna fajnych dziewczyn, gdzie indywidualne cechy zawodniczek przełożyły się na pozytywny charakter całości. Ową – niezwykle przyjazną – aurę wokół zespołu natychmiast odczuwać zaczęli zarówno kibice, jak i dziennikarze, wykonujący reporterską pracę przy Grot Budowlanych.
Tak właśnie magiczny TEAM SPIRIT ujawnił się po raz pierwszy. Potem, już w trakcie sezonu, pokazywał się w nadzwyczaj osobliwych formach… Na przykład jako złowrogi „potwór z Zielonej Góry”, w półfinale turnieju o Puchar Polski. Po dwóch wygranych setach rywalki z Impelu Wrocław miały dwa punkty do zwycięstwa i sześć przewagi, prawie wołając sprzątaczki i portiera z prośbą o zamknięcie hali… Tymczasem, nie wiadomo jakim cudem, łodzianki wywinęły się spod kosy i wygrały 3:2. Później, też bardzo niespodziewanie, tajemniczy „duchowy” pomocnik Budowlanych spętał nogi i ręce niepokonanym przez krajowego rywala dziewczętom z Polic. By wreszcie, z wielkim wdziękiem, ostatecznie pogrążyć w bezmiarze rozpaczy drużynę wrocławską, tym razem w walce o finał rozgrywek ligowych.
Ten sukces, medal mistrzostw Polski (dziś nie wiemy jeszcze, jakiego będzie koloru) to pierwszy od dwudziestu siedmiu lat krążek dla drużyny siatkówki kobiet z Łodzi. Pierwszy też, co oczywiste, w niedługiej historii ekstraklasowej samych Budowlanych, wieńczących piękny sezon finałem PP oraz niezwykle udanymi występami w europejskim Pucharze CEV. Jest efektem nie tylko doskonałej, profesjonalnej pracy całego sztabu sportowego Grot Budowlanych Łódź – ale też magicznej mocy nieuchwytnego duszka, który (uśmiechając się radośnie, jak każda z zawodniczek tej drużyny) chowa się gdzieś pod parkietem… W przeddzień finałowej batalii o złoto z Chemikiem Police uszczęśliwieni, wzruszeni łódzcy fani siatkówki swą wielką radość w zasadzie już przeżyli: ten zespół „zrobił swoje”, zapewniając kibicom emocje, jakich nie mieli wcześniej. Ewentualne złoto (hoho!) będzie tylko wartością dodaną, czymś na pewno cudownym, ale w żaden sposób nie wymaganym od dziewcząt z Budowlanych. One same zapracowały na to swoją wspaniałą postawą, na parkiecie i wobec otaczającego je świata. Dziś przyszedł czas, by serdecznie im za to podziękować.