O narkozie, czyli sen faktycznie uczy umierać człowieka…

Człowiek z wiekiem kolekcjonuje nowe doświadczenia. I mnie zdarzyło się w końcu wylądować w szpitalu… Z banalnego zabiegu zrobiła się poważna operacja – doktor ( na szczęście prawdziwy fachowiec), gdy już po kilku dniach wróciłem na kontrolę, ze szczegółami zrelacjonował przebieg nerwowych działań. Miałem podobno dużo szczęścia, że nie doszło do przetaczania krwi. Skończyło się dobrze, ale sam fakt poddania się uśpieniu skłania człowieka do refleksji.

Oto staje się ciemność, prawdziwy brak jakichkolwiek bodźców. Dawka dożylnego środka odcina stuprocentowo od doczesnego świata. Nie działa świadomość, pamięć przestaje zapisywać wspomnienia. Stan całkowitego niebytu, o tyle różny od snu, że nic się przyśnić nie ma prawa. Czy tak ma wyglądać śmierć? Człowiek boi się śmierci, kojarzy mu się ona z radykalnym zakończeniem życiowych przyjemności. No i z bólem, żalem, że niczego już na tym świecie nie doznamy. Narkoza wprawdzie nie pozwala cieszyć się życiem, ale odcina też smutne refleksje. Brak radości, bodźców przyjemnych  –  ale też brak doznań negatywnych. No i przede wszystkim nie ma świadomości życia. A ludzki lęk przed śmiercią to przede wszystkim świadomość, że jest ona nie do uniknięcia  –  zatem apologia życia jako takiego.

 Nie bójmy się śmierci, ona nie będzie boleć.

Wróciłem, a wrócił też  Łysiak. Nie do życia – do publicystyki. Tygodnik „Uważam Rze” triumfalnie obwieścił, że mistrz zgodził się zasiedlić felietonową rubrykę na przedostatniej stronie.  Czekałem na Wilka latek kilka… Nawet dłużej, niż wynosiła jego przerwa w pisaniu do jakichkolwiek tytułów (cztery lata), bo felietonów Łysiaka w „Gazecie Polskiej” nie czytywałem, podobnie jak całej GP. Teraz poczytam chętnie – w trzech pierwszych kolumnach dokładnie streścił, jaka jest dzisiaj Polska. Cały Waldemar Łysiak. Pisz dalej, Wilku. Nie wszyscy wiedzą, że prawda wcale nie leży pośrodku, tylko leży tam, gdzie leży.