Już czwarty raz rozstrzygnięto w Łodzi plebiscyt „Energia Kultury”. Wymyśliły go dwie szefowe łódzkich redakcji: Gazety Wyborczej i Telewizji TOYA. W pierwszej edycji, jako dziennikarz zespołu redakcyjnego TV TOYA zajmujący się m.in. sprawami kultury, zostałem zaproszony do konkursowej kapituły. Zgłasza ona kandydatów do nagrody za najlepsze wydarzenie kulturalne roku w Łodzi. Mam zaszczyt pracować w kapitule do dziś, a plebiscyt od czterech lat organizowany, stał się jedyną w mieście formą promocji kultury en bloc, bez podziału na „wyższą” i „masową”. Zaproponowana forma konkursu i głosowania publiczności (w tym roku swoje głosy na kandydatów finałowej dziewiątki oddało ponad dwa tysiące osób) przyjęła się wśród uczestników plebiscytu, nie tylko z Łodzi. Ale towarzyszą jej kontrowersje, które warto omówić z perspektywy osoby, tkwiącej niejako w środku procesu, wyłaniającego kandydatury do nagrody.
Otóż Kołyskę Newtona – symbol energii, jaka ma promieniować z nagrodzonego wydarzenia – dostają nie tylko imprezy z przeznaczeniem dla wytrawnych konsumentów, kulturalnej elity miasta czy regionu. Obok wystawy dwudziestowiecznych mistrzów sztuki współczesnej (Picasso, Klee, Kandinsky) nominację otrzymał w tym roku koncert Stinga. A gali operowej „Tytus Manliusz” Vivaldiego partnerowała nominacja dla zaułku OFF Piotrkowska – miejsca kultury alternatywnej w zrujnowanej fabryce. Otwartość plebiscytu jest jego cechą rozpoznawczą. O ile pojawiają się głosy krytyczne, że oto postponujemy wysoką kulturę, stawiając ją w jednym rzędzie z imprezami masowymi, odpowiadam: tak ma być. Takie jest postanowienie kapituły, która co rok stoi przed pytaniem o zasady głosowania. Nie ma żadnego regulaminu Energii Kultury, ale jeśli taki kiedyś powstanie, będzie zawierał klauzulę o otwartości przyjmowanych zgłoszeń. Bo, rzecz jasna, zgłoszenia zdarzeń pod wybór grupy finałowej, napływają od łódzkiej publiczności. Kapituła dokonuje ich selekcji, kłócąc się czasem zawzięcie o ostateczny kształt grupy nominowanych. Ale wyboru dokonać trzeba – i on właśnie jest znakiem pewnej elitarności naszego plebiscytu. Nie masowość niektórych nominatów, a właśnie fakt, że znaleźli się w tak nobliwym otoczeniu. Jak się wydaje, zasada taka zmiany się nie doczeka. W każdym razie kapituła woli takiej zmiany nie wyraża.
Druga sprawa to kryteria wyboru grupy finalistów pod kątem, rzekłbym, wagi tych wydarzeń. Nie masowości lub elitarności – ale właśnie wagi bez względu na zasięg. I tu kontrowersji jest najwięcej. No, bo jak wytłumaczyć nominację dla wzmiankowanej OFF Piotrkowskiej, czy klubu „Owoce i Warzywa” w jednej z poprzednich edycji? Miejsca, nie wydarzenia. Mało znane – dopiero na dorobku. Splendoru grupie finałowej raczej nie przynoszą. Jednakże, co ciekawe, z analizy finałowych obliczeń dowiadujemy się, że zyskują duże poparcie głosujących! W tym roku OFF Piotrkowska otarła się o zwycięstwo, przegrała nieznacznie, dopiero po zliczeniu sms-ów. A wygrała głosowanie internetowe, co starczyło do zajęcia drugiego miejsca. Dopiero lub aż drugiego, bo z wyraźną przewagą nad stawką pozostałych kandydatów.
Mówiąc szczerze, podczas obrad kapituły sam się zastanawiam, czy warto popierać takie nominacje… Wolałbym, jeśli plebiscyt pokazywałby jednoznacznie grupę takich aktów kulturalnych, które w przekroju roku nie budzą niczyich wątpliwości. Ale koledzy z szacownej kapituły przekonują mnie wtedy, że naszym celem jest również promocja kultury. O ile więc niektóre z nobliwych wydarzeń (bądź miejsc) w zasadzie bronią się same – nawet bez finałowej nominacji – inne trzeba nominować na zachętę, by trochę wesprzeć ich istnienie. Argumentacja słuszna, bo promocja dla kultury to źródło przetrwania, bez niej nikt nie znajdzie poszczególnych miejsc czy wydarzeń. Przypuszczam więc, że kolejne edycje Energii Kultury również będą zaskakiwać obserwatorów nominacjami nietypowymi, może lekko na wyrost, ale ze wskazaniem potencjału rozwojowego. Aczkolwiek wszystkie decyzje odnośnie finałowej grupy należy podejmować z rozwagą.
Brakuje mi, od początku istnienia plebiscytu, zgłoszeń filmowych i literackich. Owszem, są finałowe nominacje – dla poszczególnych filmów, książek z łódzkimi akcentami. Ale patrząc globalnie na ofertę poszczególnych sektorów łódzkiej kultury, najlepiej radzą sobie sztuki plastyczne, teatr i muzyka. Liczba proponowanych obrazów filmowych (biorąc pod uwagę tradycję tego miasta!) oraz – szczególnie – dzieł literackich, nigdy od czterech lat nie przekroczyła znikomej wielkości. Martwią się tym, jak usłyszałem w tegorocznych kuluarach, zwłaszcza sami twórcy. Środowisko literackie w Łodzi jest silne, to samo – bez żadnych wątpliwości – dotyczy także filmowców. Problem leży zapewne po stronie wagi, jakości dzieł. Trudno wartościować, lecz w takich plebiscytach ważne jest kryterium odbioru, szlachetnego rozgłosu. To on ma znaczenie dla kapituły, która nie waży się pełnić roli zbiorowego recenzenta, lecz chce jedynie wsłuchać się w głos publiczności. Ten często bywa dla łódzkiego filmu i literatury niezbyt przychylny.