O absurdalnych wyburzeniach, czyli grunt więcej wart od zabytku…

Znów wyburzono w Łodzi piękną willę. Obiekt, przy wjeździe do miasta od strony północnej, padł ofiarą właściciela terenu – na tej ziemi ma stanąć okazały biurowiec. Niby człowiek zburzył coś, co do niego należało. Ale wszyscy się denerwują, a Minister Sprawiedliwości składa, jako senator Ziemi Łódzkiej, zawiadomienie o przestępstwie.

Pytanie pierwsze – jak regulować sprzedaż terenów miejskich, na których stoją zabytki? Określają to w Polsce odpowiednie przepisy – sęk w tym, że willę facet nabył przed ich wejściem w życie, więc ukaranie go byłoby działaniem prawa wstecz… (a może nie, bo zburzył ją w obecnej sytuacji prawnej, więc będzie kwestia interpretacji). Mimo to mamy odpowiednią ustawę, która mówi: kupiłeś ziemię z zabytkiem, pomieszczonym w stosownym rejestrze, nie możesz zrobić mu krzywdy. W świetle tego dokumentu właściciel złamał prawo, grozi mu proces karny. Nie mam natomiast pewności, czy willę tę inwestor kupił od miasta, czy od innego prywatnego właściciela.

Pytanie drugie – czemu tak jest, że inwestorom nadal opłaca się burzyć zabytki, bez względu na konsekwencje? Facet ewidentnie jest przekonany, że wymiga się z odsiadki, najwyżej dostanie „zawiasy”, postawi biurowiec i będzie kosił szmal. Ciekawostka, przy obecnych przepisach Powiatowy Inspektor Budowlany może mu nakazać odbudować tę willę, ale jeśli nawet postawi ją z powrotem, będzie to już rekonstrukcja, w świetle historycznym bezwartościowa.

Czy jako liberał zgadzam się na takie postrzeganie wolności? Otóż
wolność człowieka kończy się tam, gdzie następuje ograniczenie wolności
innych ludzi. Tutaj – wolności społeczeństwa od niszczycieli
zabytków lub – jak kto woli – do posiadania zabytkowych obiektów,
wzbogacających przestrzeń miasta. Sprawa jest trudna, bo zburzony obiekt mieścił się na terenie prywatnym, co natychmiast powinno ograniczać jurysdykcję urzędników wobec tego obiektu. Lecz z drugiej strony, jeśli wyprzedalibyśmy wszystkie zabytki bez pytania o ich przyszłość, natychmiast wszystko, co historycznie cenne zostałoby zburzone (bardziej opłaca się stawiać od nowa niż rewitalizować – chyba, że ktoś ma tyle pieniędzy, co Absys i wyremontuje nam w Łodzi następczynię Manufaktury).

Dlatego uważam, że mamy do czynienia z przypadkiem szczególnym – zabytki powinny być własnością społeczną w takim sensie, że nawet ich przebywanie w rękach prywatnych nie może wykluczać potrzeby zachowania ich dla przyszłych pokoleń. Podobna własność społeczna, w szczególnym choć innym sensie, to prywatne kluby sportowe. Choć mają właścicieli, one jakoś należą także do kibiców, którzy co tydzień płacą za bilet, by oglądać mecz. Nikt więc nie wpadnie na pomysł, by zburzyć stadion i stawiać tam inne obiekty

Inna sprawa, że Łódź jest miastem młodym, dziewiętnastowiecznym – i na pewno nie tkanka architektoniczna (czyli wartość obecnych tu zabytków) powinna być magnesem, przyciągającym turystów. Ale to materiał na zupełnie inne rozważania.