O kibolach (znowu), czyli droga donikąd

Kibole się znów rozpanoszyli, zatem Rząd postanowił wydać im bezwzględną wojnę…

…która, jak zwykle, nie przyniesie żadnych pożądanych rezultatów – jej efektem będzie jedynie eskalacja konfliktu oraz kolejne rozróby. Oraz szereg negatywnych efektów ubocznych, zupełnie nie związanych z działalnością stadionowych grup przestępczych.

Premier Tusk pokazuje się w telewizji z ustami pełnymi frazesów – o tym, jak wszyscy mamy już dość terroru bandytów w szalikach i kominiarkach. Trzeba więc zamykać stadiony, najlepiej wszystkie naraz i na wszelki wypadek, żeby w zarodku zdusić kibolską agresję. Jest to zachowanie podwójnie złodziejskie i niegodziwe: mierzy w niczemu niewinnych kibiców piłkarskich, którzy nie zajmują się bandyterką oraz we właścicieli klubów, którzy tracą własne pieniądze, gdy stadion zostaje przymusowo zamknięty.

Rząd, oczywiście w ramach kampanii wyborczej (trzeba pokazać, że coś robimy), wylewa dziecko z kąpielą. Albo inaczej – odcina rękę, gdy boli palec. Zaczyna się rzecz jasna od zasady odpowiedzialności zbiorowej: karzemy wszystkich kibiców, choć awanturują się nieliczni. I konkretni: bojkówkarzy, dzięki już istniejącym kamerom stadionowego monitoringu, nawet w Polsce rozpoznać można bez trudu. A tych w kominiarkach pomagają rozpracowywać tzw. kontakty, czyli ludzie Policji, wprowadzeni w środowisko kibiców. Niestety, politycy nie mówią o bezwzględnym wyłapaniu i surowym ukaraniu ludzi, którzy dopuszczają się konkretnych czynów. Znacznie łatwiej – i bezpieczniej – jest zamykać stadiony.

Dlaczego bezpieczniej? Agresja kiboli nie bierze się znikąd. Są to najczęściej ludzie powiązani z konkretnymi środowiskami przestępczymi. Gangi narkotykowe, złodziejskie grupy wszelkiej maści mają na stadionach znakomite pole do działania. Wyłapać poszczególnych sprawców zadym – to znaczy zadrzeć z bandytami, w znaczeniu szerszym niż tylko chuligaństwo stadionowe. Boją się ich wszyscy, począwszy od  osób, zarządzających klubami przez Policję i PZPN (oraz Ekstraklasę S.A) do polityków, wydających decyzje administracyjne. Cóż, każdy chce żyć spokojnie i zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie…

I dlatego właśnie potrzebne są odważne działania systemowe. Jednoczesny atak na możliwie największą ilość „łbów hydry”. Prezesi klubów muszą wreszcie odważyć się i podjąć skuteczną walkę z odnogą środowiska szalikowców, która stale podejmuje się działań agresywnych. Bez obaw, przegonimy ich ze stadionu, to pojawią się na nim ludzie spokojni, których teraz bandyterka odstrasza. I też kupią bilety – a rozrabiać nie mają zamiaru. Politycy powinni wreszcie radykalnie zaostrzyć karę za stadionowe rozróby i ująć to w konkretnych przepisach. A Policja i sądy powinni zacząć konsekwentnie kary te egzekwować. I absolutna cisza w mediach, gdy tylko zadymy się pojawią! Tymi trzema drogami Margaret Thatcher zaprowadziła spokój na stadionach brytyjskich. Skutecznie.