O zabranym mandacie, czyli polskie absurdy wyborcze

Dariusz Barski i Bogdan Święczkowski, którzy w wyborach uzyskali mandaty parlamentarne, nie będą posłami. Wszystko dlatego, że obydwaj to prokuratorzy w stanie spoczynku. Obaj kandydowali z PiS, a ustępujący marszałek sejmu Grzegorz Schetyna (PO) uchylił im mandaty. Powód – nie można być jednocześnie posłem i prokuratorem, nawet w stanie spoczynku. Tak stanowi polskie prawo. Trudno też przypuszczać, że jakiś rodzaj międzypartyjnej rywalizacji nie miał w tej sprawie żadnego znaczenia.

Zatem wyborcy, którzy głosowali na konkretnych ludzi w Sejmie, swoich przedstawicieli mieć nie będą. Mają prawo czuć się oszukani: kto oddał głos przykładowo na Barskiego, a takich osób było 12 tysięcy, będzie musiał czuć się wyborcą innego parlamentarzysty. Tu akurat, najprawdopodobniej, Jarosława Jagiełły. Prywatnie bardzo Jarka lubię, to spokojny i kulturalny człowiek – lecz jeśli ktoś nie czuje do niego zaufania ani sympatii, musi żyć ze świadomością, że oddał głos nie temu, kogo widziałby w sejmowych ławach.

Ciśnie się na usta natychmiastowe pytanie: kto, na rany Chrystusa, decyduje o wpuszczaniu na listy wyborcze ludzi, którzy zgodnie z prawem nie mogą być posłami? Albo inne: kto uchwala tak absurdalne prawa, że później – zupełnie legalnie – cały proces wybierania ludzi traci sens?

Odpowiedź jest bardzo prosta: w Polsce nie wybieramy żadnych ludzi. Wybieramy partie. Oszustwo polega na tym, że oddany głos liczy się najpierw dla listy, potem dla określonej osoby. Najpierw zlicza się ogólną liczbę głosów na listę i dopiero później, z tejże listy, wybiera się osoby z największym poparciem. To po pierwsze, po drugie – nie ma żadnych jasnych procedur, określających możliwość zarejestrowania listy wyborczej (sprawa Kongresu Nowej Prawicy i Janusza Korwin – Mikkego) ani żadnych czytelnych zasad, zakazujących udziału w wyborach osobom w określonych warunkach jeszcze przed dniem elekcji (niniejsza sprawa Barskiego i Święczkowskiego).

Co ciekawe, są tacy, którzy obecny stan rzeczy nazywają wolnością. Nie należę do tych osób.

O parytetach, czyli triumf durnokracji

Nie głosowałem. Spora w tym zasługa Rozalki, bo jej młody wiek każe tatusiowi siedzieć przy córce, ale były też powody inne, polityczno-ustrojowe.

Po pierwsze nie było kandydatów, których program wypełniałby także moją wizję Polski. Nie głosuję ani na mniejsze zło, ani z zatkanym nosem, tak już mam. Jeśli chciałbym, by mój kraj wyglądał tak a nie inaczej, nie będę głosował na tych, którzy mogą zrobić w Polsce „trochę” tak, jak chcę. Jajko nie może być częściowo nieświeże. Myślę, że wielu dorosłych Polaków robi podobnie – i jest to jeden z powodów zaledwie połowicznej frekwencji wyborczej w tym kraju

Po drugie, absurdy systemowe jak nasza ordynacja wyborcza (głosujesz na listę, nie na człowieka). Oraz parytet, absolutna i rewelacyjna nowość naszego systemu elekcyjnego. Komitety wyborcze musiały mieć na swoich listach określoną liczbę kobiet. Dziwię się, że Panie milczały, nie czując się urażone. Ja bym się wściekł, jeśli miałbym cokolwiek znaczyć ze względu na swoją płeć, a nie z powodu kompetencji. Pomyślmy tak: oto Komitet Wyborczy X ma obowiązek zawrzeć na listach określoną liczbę kobiet. Ma jednak w swoim gronie kandydatów merytorycznych (to znaczy fachowców w określonych dziedzinach) tylko płci męskiej, tak się akurat składa. Wolałby wystawić ekspertów, ale wystawia kobiety, bo innego wyjścia nie ma. Niestety, są to kobitki, które o wszystkim generalnie mają takie pojęcie, że wiedzą, kiedy trzeba wyłączyć zupę… A te dziewczyny potem wchodzą do Sejmu. To nie żarty, znam osobiście kilka z tych pań posłanek, które właśnie do Sejmu weszły, gwarantując nam wszystkim majestat władzy parytetowego debila. A raczej debilki, pilnujmy tu równości płci… I taki Sejm będzie rządził polskim narodem, ośmieszając wszelkie demokratyczne idee. Uwaga – gdyby parytet obowiązywał w drugą stronę, byłbym idealnie tak samo przeciwny jego wprowadzaniu!!! Ludzie, przede wszystkim, dzielą się na mądrych i głupich. A jest mi dokładnie obojętne, czy debil chodzi w spodniach czy w spódnicy. Na pewno nie powinien rządzić.

Jeśli jestem szefem firmy, to dbam o to, żeby zatrudniać pracowników kompetentnych – mądrych, pracowitych, uczciwych. A nie, żeby zatrudniać połowę kobiet, Żydów, murzynów, gejów czy marsjan –  bez względu na to, z jak kompetentnym  pracownikiem mam do czynienia. Pomijam, że byłby to ewidentny rasizm i bezprawie (zatrudnianie kobiet w parytetowej ilości jest ewidentnym rasizmem płciowym wobec mężczyzn), ale byłoby to przede wszystkim działanie samobójcze dla mojej firmy. Otóż państwo działa dokładnie tak samo, jest firmą, której funkcjonowanie (cele i związane z tym koszta) zabezpieczają finansowo wszyscy obywatele, będąc w tym sensie jego udziałowcami. W interesie nas wszystkich jest więc, żeby rządzili nami ludzie mądrzy, pracowici, uczciwi – a nie połowa kobiet lub połowa mężczyzn, bez względu na kompetencje.

Myślę, że wielu rodaków uważa podobnie – i to jest kolejny powód, dla którego 50% Polaków nie chodzi na wybory. Niektórym się nie chce, ale pozostali umieją myśleć logicznie.