O Triagonal, czyli jak na starość muzyczną formę zachować

Zdarza się, że fani sprzed lat pytają mnie o powrót Sacriversum. To miłe, bo znaczy, że o starej załodze jeszcze ludzie nie zapomnieli. Tymczasem reaktywacja „Smarków”, orkiestry licznej składem i zawiłej, gdy chodzi o personalne losy grajków, nie jest prostym zadaniem. Emigracja, praca, rodziny, dzieciaki… Wreszcie, co tu ukrywać, mijające lata – to wszystko sprawia, że zebranie pełnego składu kapeli choćby na jedną próbę jest jak dotąd niewykonalne. A co tu mówić o przypomnieniu sobie utworów, ponownym zgraniu się, wyrobieniu odpowiedniej formy koncertowej, pracy nad nowym repertuarem… Pomysł na dziś wydaje się karkołomny, choć MacKozer niezmiennie powtarza: póki Remo żyje, Sacriversum istnieje. Bardzo to przyjemne, choć przecież Krystian sam pokaźną cegłę do losów zespołu dołożył!

Traf chciał, że niemal idealnie w dziesiątą rocznicę wydania DVD „Saevitia Draconis”, które w praktyce zakończyło działalność Sacriversum, mnie samemu udało się wkroczyć na ścieżkę nowej, muzycznej przygody. Złożyło się na to kilka realnych przyczyn. Rozalka trochę dorosła i nie wymaga już dziś aż tak bezpośredniej opieki. Tata mógł więc, po czterech latach przerwy, wyciągnąć spod łóżka zakurzony futerał i przypomnieć sobie, jak trzyma się w rękach gitarę. Zmiana pracy – wpłynięcie na spokojniejsze wody – to też zwyczajowy powód lekkiego powiększenia swobody poza gorsetem regulaminowych ośmiu godzin. Od muzyki nie da się dożywotnio odstąpić, a życie rockowego grajka nie znosi próżni. Remo, gdy tylko nadarzyła się okazja, zaczął rozglądać się za powrotem do sali prób. Pojawiło się pytanie, z kim i co grać „od zera”.

Wtedy właśnie odezwał się do mnie Jacek Sikora. Człowiek w łódzkim środowisku rockowców dobrze znany. Grał na gitarze w jednej z pierwszych, wręcz legendarnych tu kapel – Charon, pod koniec lat 80-tych startującej w eliminacjach „Metalmanii”, grającej na owe czasy muzykę rewolucyjną, gatunkowo i technicznie. Był właścicielem pierwszego w Łodzi sklepu z płytami CD, gdzie wcześniej, na kasetach jeszcze, kupowało się z wypiekami na twarzy debiutanckie wydania demówek Vadera czy Armagedon… Okazało się, a był to kwiecień 2015, że Jacek nie odłożył gitary na półkę, przez lata rozwijał swe umiejętności i zbierał pomysły – być może po to, by kiedyś dopracować je w zespole. Zaproponował mi współpracę twierdząc, że ma też perkusistę, który gwarantuje odpowiedni poziom artystyczny tworzonego projektu.

Między mną a Jackiem istnieje pewna różnica gustów muzycznych. On jest bardzo osłuchany, to audiofil, posiadający w domu tysiące płyt, dziś ponadto niezbyt często zainteresowany dźwiękami metalowymi. Zapytajcie Go natomiast o sprawy jazzowe czy folkowe, na pewno będzie miał o czym podyskutować… Przypuszczał, że choć Jego wytrawny gust muzyczny musi jakoś zetknąć się z moim, znacznie „słodszym” i pikantnym, możemy pokusić się wspólnie o wytworzenie nowej, muzycznej wartości.

Perkusistą z „papierami” okazał się Wojciech Konicki. Profesor, weteran, legenda łódzkiej sceny. Dziś sam mówi, że nie pamięta wszystkich składów, z którymi występował. W 64-tym roku życia ma za sobą bagaż grania w każdym z możliwych stylów, nie jest wszakże pałkerem metalowym. I to było kolejne wyzwanie, z którym musieliśmy się wspólnie zmierzyć. Powiem szczerze, wątpiłem, czy proponowane przez Jacka riffy można w sekcji rytmicznej uzupełnić bez stosowania choćby techniki gry na dwie stopy… Na szczęście obawy okazały się płonne: Wojtek gra gęsto, aktywnie, a przy tym minimalistycznie, jakby nie wyciągając bębna zbyt mocno na plan pierwszy. Doświadczeniem i świadomością gry całkowicie nadrabia ewentualne braki, jakie w tym gatunku mogłyby pojawić się na skutek nie używania technik metalowych. Mnie w każdym razie niczego w bębnie nie brakuje.

Z tych trzech, bardzo różnych źródeł powstał Triagonal. Czyli geometryczna forma, której sensem jest właśnie połączenie trzech różnych płaszczyzn. Praca idzie szybko, bo Jacek przynosi pomysły, które wspólnie aranżujemy. Często są to już gotowe ciągi riffów, ich ułożenie w całość utworu jest już zadaniem całego tercetu. Nastawiamy się na proste kompozycje – w prostocie siła! Jak często bywa, wokale i teksty powstają na końcu. Piszę te głosy trochę jak malarz-impresjonista, opierając się na skojarzeniach, związanych z doświadczeniami przeszłości. Teksty dojrzałego kolesia, który niejedno już przeżył, ale nie chce o tym mówić wprost: to często sprawy zbyt intymne. Zatem odbiorca dostaje metafory, hasłowy ciąg skojarzeń. Może na tej podstawie wykreować własny obraz rzeczywistości lub przywołać własne wspomnienia.

Przez kilka miesięcy Triagonal pracował dość intensywnie, a po wakacjach mieliśmy gotowy repertuar na  płytę. I tu pojawił się problem: jak nagrać dziewięć kompozycji, dysponując niewielkim budżetem, bez żadnego wsparcia wytwórni fonograficznej? Z pomocą jak zwykle pośpieszyli koledzy. Nagrania odbyliśmy w łódzkim Robak Studio, dzięki przychylności Zbyszka Piotrowskiego i Roberta „Małego” Hajduka (tak, tak – to perkusista znany z Proletaryat). Ceny okazały się „do zniesienia”, choć przyznać trzeba, że wykonawczo spięliśmy się wręcz do granic możliwości. Album nagraliśmy „na setkę”, w ciągu czterech dni. W życiu bym się nie spodziewał, że kiedyś uda mi się poradzić z takim wyzwaniem – choć o dyspozycję kolegów byłem akurat spokojny… Miksami i masteringiem zajął się już Mały, co sprawiło, że dnia 9.01.2016 roku odebraliśmy z jego rąk płytę-matkę. Wcześniej otrzymaliśmy w prezencie logo zespołu, które przygotował dla nas fantastyczny Daniel Dostal! Album czeka więc na oficjalną premierę, a w międzyczasie wrzuciłem do sieci trzy kawałki, które traktujemy jako „single promocyjne”. Jeszcze nie wiemy, czy płytę wydamy sami w małym nakładzie, czy też od razu powiesimy ją gdzieś bezpłatnie w przestrzeni internetowej.

Najciekawsza rzecz – co właściwie gramy? Po pierwszych, sondujących opinie ludności testach, spotykamy się z rozmaitymi uwagami. Wątpliwości budzi pomysł złączenia brutalnych, wokalowych growli z muzyką nie do końca metalową. Tak, to na pewno nie każdemu się spodoba. Mieszanie różnych energii zawsze jest ryzykowne. Do tej muzy bardziej pasowałyby pewnie zaśpiewy w stylu Lemmy’ego, świeć Panie nad Jego duszą. Ja potrafię to zrobić. Rzecz w tym, że czułbym się z takim mimetyzmem niezbyt dobrze. Świętości powinny być nienaruszalne, aczkolwiek… zobaczymy. Tymczasem jest jak jest – i tak będzie. Poczekamy na opinie po wydaniu płyty, na wiosnę chcielibyśmy też zdążyć z pierwszymi koncertami. Serdecznie Was na nie zapraszam już dzisiaj!

5 odpowiedzi na “O Triagonal, czyli jak na starość muzyczną formę zachować”

  1. Szkoda, że nikt nie skomentował powyższego tekstu, a przecież to ( tak, jak w innych przykładach na blogu ) sprawnie podane przemyślenia autora.
    Jacka Sikorę znam jeszcze z czasów, gdy stygła jego popularność, jaką zdobył w zespole Phantom. Co to były za czasy !!! W jednym z wywiadów Wojtek Hoffman powiedział, ze „zawiesił” się w latach 80-tych. Ja też. Za sprawą Triagonal i ludzi tworzącymi te grupę znów czuję się jakbym cofnął się do tamtego czasu. Nie, że starocie i jakiś kurz i odgrzewane kotlety. To klimat tamtych przaśnych lat, lat młodości, buntu, parcia do historycznej prawdy, książki z drugiego obiegu, a z drugiej strony politycznej obłudy. Teraz pojawiaja się kolesie parę lat starsi ( chociaż Jacek twierdzi, że w pewnym wieku róznice wiekowe nie istnieją ) i funduja mi podróż niczym w wehikule czasu. Prawdziwi, rzetelni, bez kompleksów i napinki. Robią to ,co kochaja i co im w duszy gra. A gra tak, że aż skóra cierpnie, a powietrze staje się przejrzystsze.
    Mam nadzieję, ze na dzisiejszym koncercie w Stereo Krogs potwierdzicie moje słowa, a małolatom po 30-tce opadną kopary.
    pozdrawiam Czarek

    1. Trudno nie cieszyć się z komentarzy takich, jak powyższy. 🙂 Dziękujemy! Mam nadzieję, że koncert w Stereo potwierdził te pozytywne oceny. My jesteśmy zadowoleni z debiutu. 🙂 Teraz tylko do przodu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.