O etyce w dziennikarstwie muzycznym, czyli summa pewnej konferencji

Dzięki uprzejmości dr. Krzysztofa Grzegorzewskiego z Katedry Dziennikarstwa Uniwersytetu Łódzkiego, mogę zamieścić tu skrót wystąpienia, jakie miałem zaszczyt przygotować na konferencję naukową tam zorganizowaną, poświęconą dziennikarstwu muzycznemu. Wypowiedzi wszystkich referentów będą zamieszczone w publikacji, która po konferencji ukaże się, prawdopodobnie nakładem Primum Verbum.  Pamiętajmy, że tekst poniżej jest zapisem mówionego referatu, nie zaś samodzielnym artykułem.

 

Remigiusz Mielczarek

„Pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”. Oto piękne zdanie, które wypowiedział Jarek Szubrycht, mój przyjaciel, który jest muzykiem i krytykiem muzycznym. Oddał przy tym, poniekąd niechcący, pewną ideę: ktoś, kto zajmuje się krytyką muzyczną, powinien aspirować do miana twórcy: jeśli już pisać o muzyce, to dobrze jest, by tekst miał również walory artystyczne. Oczywiście, nie należy tego traktować przesadnie. Sądzę, że pisząc o muzyce, niekoniecznie sami musimy być artystami. Niemniej ta sugestia jest ciekawa, ponieważ naprowadza nas na dodatkowy trop: dobrze jest, by krytyk muzyczny (szerzej: osoba zajmująca się jakąkolwiek działalnością opisującą muzykę) miał trochę wrażliwości. Jeżeli lubimy muzykę, słuchamy różnych płyt, różnych gatunków i stylów, chodzimy na koncerty, otwieramy głowę i „wpuszczamy” do niej dużo bodźców, wzbogacając tym dodatkowo swój bagaż doświadczeń i muzyczną wrażliwość – wówczas, jak się wydaje, jesteśmy lepiej przygotowani do pisania o muzyce.

Oczywiście, aspekt artystyczny pisania jest atrakcyjny i ciekawy; nie zwalnia nas wszakże od pewnych obowiązków. Obowiązki te głównie wiążą się z przestrzeganiem reguł związanych z szeroko rozumianą krytyką artystyczną. Nie zwalnia nas to także od przestrzegania stricte rozumianych reguł dziennikarskich, w szczególności prasowych – mam tu na myśli przede wszystkim etykę dziennikarską i prawo prasowe.

W ramach rozważań o etyce dziennikarskiej z pewnością warto poruszyć problem odpowiedzialności. Dzisiejszy świat (rzeczywistość ostatnich dwudziestu lat) jest taki, że otaczająca nas muzyka jest w dużej części wynikiem działalności biznesowej. Jeśli pójdziemy do teatru muzycznego, napiszemy negatywną recenzję na temat spektaklu i ją opublikujemy; jeśli jeszcze kilku dziennikarzy, którym spektakl się nie podobał, opisze go negatywnie – to teatr nie zostanie oczywiście zamknięty. Zasadniczo nie ma uzasadnienia zamykania teatrów, które funkcjonują w oparciu o subsydia państwowe (mogą to być pieniądze z urzędu miasta, urzędu marszałkowskiego, etc.) – teatry takie uzupełniają jedynie swój budżet o wpływy z biletów. Jeśli więc będą kiepskie recenzje ze spektaklu muzycznego, które jego premierę przekreślą, to teatr sam z siebie się nie zawali, ponieważ funkcjonuje w systemie, który pozwala mu przetrwać. Niemniej są wokół nas artyści, dla których działalność twórcza i estradowa jest jedynym sposobem na życie. Mam na myśli przede wszystkim nieduże zespoły (w tym kameralne). Tomasz Gołębiewski, koncertmistrz w Filharmonii Łódzkiej, prowadzi własny impresariat artystyczny i kwartet smyczkowy. Gdyby tym koncertmistrzem nie był, poradziłby sobie. I odwrotnie, gdyby jego prywatna działalność artystyczna nie zagwarantowałaby dochodów, ratowałby się etatem w Filharmonii. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że muzyka jest czyimś wyłącznym sposobem na życie, przetrwanie i zarabianie pieniędzy, to słowa, które napiszemy na temat usłyszanej płyty lub koncertu, mogą mieć ogromny wpływ na przetrwanie tych ludzi.

Dlatego wydaje mi się, że to, co piszemy, w kontekście odpowiedzialności za słowo jest swoistym pomostem między „dziejącą się” muzyką, a odbiorcą. I tak np. zespoły rockowe dzielą się na dwa typy:

a) zespoły, które utrzymują się ze swojej działalności (np. zespół „Wilki” Roberta Gawlińskiego) – takie zespoły są sprawnie funkcjonującymi przedsiębiorstwami, nagrywają najlepiej przyjmowane płyty, są popularne i mają ugruntowaną pozycję w kraju, nie muszą się więc martwić o przetrwanie, zbierając recenzje na swój temat (mają swój tzw. fanbase – grupę wiernych fanów, łączących się w fan-cluby, które zabezpieczają muzykom byt poprzez stałą frekwencję na koncertach);

b) zespoły pretendujące do określonego poziomu, rozpoczynające karierę – ich członkowie traktują granie muzyki jako hobby, wykonując przy tym inną pracę zawodową, dokładając z własnych funduszy do działalności zespołu, bowiem ich pozycja na rynku muzycznym na ogół nie gwarantuje im zarobków.

Pozycja zespołu lub muzyka nie zwalnia dziennikarzy od odpowiedzialności za słowo i rzetelności przekazu. Ponadto każdy zespół muzyczny chciałby osiągnąć status zespołu żyjącego z grania. Bardzo wielu muzyków – hobbistów marzy o tym, by móc porzucić swoje dotychczasowe zajęcie, np. pracę urzędnika, by zarabiać na życie np. graniem na gitarze (tj. zajęciem atrakcyjnym, nawet romantycznym). Krytycy mogą często przysłużyć się takiemu zespołowi, albo „dać mu w kość”; zdecydować o jego losach. Warto zobrazować to przykładem. Chirurg, wycinając człowiekowi nieodpowiedni organ, może go zabić – jest to ogromna odpowiedzialność. Podobnie prawnik, skazując przez pomyłkę niewinnego, może wsadzić go do więzienia. My – dziennikarze muzyczni – możemy napisać niezbyt dobrą recenzję i, z pozoru, nikomu krzywda się nie stanie. Niemniej odpowiedzialność nadal jest duża: możemy wziąć niechcący na siebie kierowanie losami poszczególnych muzyków. Dzieje się to zwłaszcza wtedy, kiedy mamy możliwość publikowania w mediach masowych, które mają dużą siłą oddziaływania. Są media, które cechują się różnym natężeniem owej siły oddziaływania – niemniej, jeśli nasza recenzja pójdzie w świat, a okaże się nieuzasadniona, może kogoś bardzo zaboleć lub naprawdę zniszczyć.

Jak przygotować się do pisania recenzji? Z pewnością nie trzeba być muzykiem, by pisać o muzyce – choć bardzo wielu krytyków piszących o muzyce, jednocześnie ją komponuje lub wykonuje. Nie wszyscy wiedzą, że bardzo świadomym recenzentem jest np. Adam Darski1. Jego kariera jest interesująca. Gdy zaczął swoją działalność w 1992 r., wspinał się po szczeblach popularności ze swoim Behemothem – choć to, co teraz się wokół niego dzieje, napawa mnie czasami obrzydzeniem z racji na ludyczny charakter tych wydarzeń. Gdy Adam wydawał kolejne płyty z Behemothem, przysyłał mi je do recenzowania, gdy pracowałem dla miesięcznika „Metal Hammer”. Tak się składało, że czasem te płyty nieszczególnie mi się podobały, stąd w skali od 0 do 5 najczęściej dawałem Behemothowi od 3,5 do 4 pkt. ( chyba od piątej płyty zespół zaczął grać światowo, ale wcześniej była to kapela znana jedynie w Polsce). Adam protestował: „Coś ty napisał, czwórkę mi dałeś? Czy ty serca nie masz? Ja się tu staram tyle już lat, a ty dajesz mi cztery, nie pięć?” Zawsze odpowiadałem, że z konkretnych powodów: „Nad tym i nad tamtym musicie jeszcze popracować – wtedy z czystym sumieniem dam wam piątkę”.

Jeśli piszemy o kimś źle, musimy przy tym wiedzieć, dlaczego coś zostało źle wykonane lub zagrane, dlaczego mamy niedosyt w kontakcie z dziełem. Niezależnie od tego, jaki zespół nagrał muzykę, traktujemy ją jako dzieło, bo ma swojego odbiorcę, pretenduje do miana sztuki – bez względu na to, jaką teorię muzyczną do niego dopasujemy. Jeśli posiadamy punkt odniesienia, tj. wiemy, jak grają najlepsi w danej dziedzinie, jesteśmy osłuchani i świadomi, gdzie jest elitarna warstwa przynależna danemu gatunkowi, to potrafimy lepiej i w sposób wiarygodny ugruntować swoje opinie. Jeśli zapomnimy uzasadnić naszą opinię, wtedy zaczynają się problemy; ktoś nam może udowodnić, że jesteśmy niekompetentni. W połączeniu z kryterium odpowiedzialności, łatwo można kogoś skrzywdzić. Wyobraźmy sobie, że mamy do oceny płytę debiutanta. Płyta bardzo się nie podoba i trzeba o tym napisać. Nie chcemy zachęcić ludzi do zakupu płyty, uważając, że jest tego niewarta. Pamiętajmy jednak, by napisać, dlaczego ocena jest negatywna. I pamiętajmy przy tym o dziennikarskiej odpowiedzialności za słowo.

1 Adam Darski, ps. „Nergal” – wokalista i lider blackmetalowego zespołu Behemoth.

O mizerii muzycznej mediów, czyli taki jest świat…

Pracownicy Katedry Dziennikarstwa Uniwersytetu Łódzkiego zaprosili dziennikarzy muzycznych na seminarium naukowe. Przyjąłem zaproszenie, bo niewiele wiemy o sprawie: prace magisterskie czy doktorskie poświęcone krytyce muzycznej dopiero powstają, mało jest rzetelnych opracowań akademickich. Kilkoro praktyków wzbogaciło ten zasób przygotowanymi referatami, wywiązała się też dyskusja, poświęcona głównie jakości mediów. Stacje radiowe i telewizyjne odsądzano od czci i wiary, krytykując bezmiar dźwiękowej papki, wylewającej się masowo z głośników w miejsce szlachetnych dźwięków. Atakowano (słusznie) całkowitą zapaść kultury słowa, które, jeśli dzisiaj w ogóle muzyce towarzyszy, uwłacza kulturalnemu słuchaczowi. Nikt nie dba ani o jakość polszczyzny – ani o predyspozycje osób, zajmujących się w mediach przemawianiem do społeczeństwa.

Fatalna jakość dziennikarstwa w radiach czy telewizjach komercyjnych od dawna jest przedmiotem utyskiwania, zarówno środowiska tak zwanych dziennikarzy profesjonalnych, jak i też odbiorców, oczekujących wyższego poziomu prezentowanych na antenach wypowiedzi. Zwykle ci sami ludzie bardzo by chcieli radia i telewizji  z lepszą muzyką, nie z dyskotekową papką dla tzw. masowego odbiorcy. Tęsknią za kartami mikrofonowymi i za radiem autorskim, promującym muzykę dla wytrawnego słuchacza. To samo dotyczy telewizji, w jej pasmach rozrywkowych – lub gdy stacja zajmuje się wyłącznie nadawaniem muzyki.

Sam bym chciał lepszej jakości antenowego słowa i muzyki lepszej niż taneczne umpa – umpa w większości komercyjnych stacji radia i tv. Ale czy taki postulat jest realny? Nie sądzę.

Zacznijmy od tego, że najpoważniejszym problemem mediów komercyjnych jest przetrwanie. Muszą utrzymać się z reklam, co w ciężkich – kryzysowych czasach jest zadaniem karkołomnym. Stąd tzw. formatowanie mediów, czyli programowanie muzyki stacji radiowej tak, by zaspokajała gusta najszerszego kręgu odbiorców. A najliczniejsza grupa ludzi na świecie ma proste wymagania muzyczne – właśnie takie, jak codziennie słyszymy na komercyjnych antenach, pop , dance, disco, rap etc. Najprostsze formy mają największe powodzenie, najlepiej wtedy, gdy co trzy lub cztery piosenki prowadzący ogłosi konkurs, w którym można coś wygrać nie odpowiadając na żadne pytanie – byle się dodzwonić.

Idźmy dalej – radio gra muzyczkę łatwą i przyjemną, krąg słuchaczy poszerza się, rośnie słupek słuchalności. Radio pokazuje słupki reklamodawcom, ma większą szansę na pieniądze. I to jest zupełnie normalny system, tak działa wolny rynek mediów. Na całym świecie radia grają to, co chcą masy – i nie zmieni tego najbardziej poważne grono dziennikarskich ekspertów.

A gdzie „misja”, zapytamy – gdzie dbałość o kulturę, tradycję, wychowanie młodego pokolenia do szlachetnej muzyki i pięknego słowa? Ano, w nielicznych stacjach publicznych, finansowanych dzięki państwowej dotacji, czyli słynnemu abonamentowi. Tak to jest ułożone, że państwo płaci na utrzymanie mediów publicznych, otrzymując niejako w zamian przekaz, gwarantujący – przynajmniej w teorii – troskę o edukacyjny aspekt działalności mediów. Nie chcę analizować jakości programu poszczególnych mediów publicznych. Stawiam tezę, że ich istnienie, finansowanie z abonamentu oraz utrzymywanie stanu prawnego podtrzymującego publiczno – prywatny system prasowy jest marnotrawstwem pieniędzy, kolejnym urzędniczym złodziejstwem, dokonywanym na składce publicznej pod szlachetnym pretekstem.

Czemu utrzymywanie mediów publicznych i ich „misji” nie ma sensu? Po prostu dlatego, że większość ludzi nie chce kultury. Zwyczajnie, wolą dyskotekę, piwo i zadymę po meczu niż Mozarta, Brahmsa czy Beethovena. I nie zmieni tego żaden system, żadna ustawa medialna, nawet najbardziej kompetentny prezenter. Pamiętacie, jak za komuny do teatrów prowadzone były na spektakle całe szkoły? Efekt wychowawczy był tylko jeden: wielka irytacja aktorów, narzekających, że „inteligentna” młodzież zagaduje przedstawienie lub – o zgrozo – rzuca w artystów ogryzkami.   Takie właśnie jest wychowywanie na siłę, oprócz straty pieniędzy nie mamy żadnych efektów edukacyjnej działalności.

Dlatego stawiam tezę, że utrzymaniem tradycji, kultury muzycznej i językowej powinni zająć się ludzie wybrani. Elita, nisza – jakkolwiek byśmy ich nie nazwali. Niech dobra muzyka i piękne słowo przetrwają dla radości tych, którym naprawdę zależy na ich istnieniu. W skali świata oceniam tę grupę osób na jakieś osiem – dziewięć procent mieszkańców Ziemi. Dlatego uważam, że utrzymywanie mediów publicznych ze składki WSZYSTKICH ludzi jest nieuczciwe. Niech rynek mediów wreszcie stanie się całkowicie wolny, bez wydatków na „misję”, administracyjne etaty i marnych dziennikarzy (nie do zwolnienia, dzięki przepisom, chroniącym związkowców. W łódzkich mediach publicznych działa po siedem – i więcej – związków zawodowych!). Ludzie mogliby wówczas finansować sami te stacje, których profil im odpowiada – i te nadające szlachetne odmiany muzyki utrzymałyby się dzięki swoim fanom. Przykład, nawet dzisiejszy? RMF Classic. Prywatna stacja, nadająca przeboje muzyki poważnej…

Konkluzja, choć karkołomna – jestem pewien, że lekarstwem na mizerię jakości mediów komercyjnych jest całkowite sprywatyzowanie rynku mediów. W formacie stacji ambitnych reguły wolnej konkurencji wymusiłyby na nadawcach walkę o dobry poziom, muzyki i słowa, na prezentowanej antenie. Stacje masowe działałyby tak, jak do tej pory. System byłby sprawiedliwy (lepszy ma się lepiej), a odbiorcy mediów nie musieliby opłacać obowiązkowego haraczu na coś, co i tak nie jest w stanie poprawnie funkcjonować.  Zaś miłośnicy wysokiej kultury nadal mieliby wybór: słuchaliby takich stacji, oglądali takie telewizje, jakie by im się podobały.

O koncertach EC, czyli radość i zaskoczenie!

Dwa koncerty Electric Chair w długi weekend: zupełnie odmienne, ale – w obu przypadkach – bardzo pozytywne doznania…

W piątek zostaliśmy zaproszeni do Krośniewic, bo szef tamtejszego Centrum Kultury, Pan Eugeniusz Kikosicki jest fanem każdej interesującej formy muzycznej – dzięki czemu robi koncerty, znakomicie ożywiające kulturalnie środowisko regionu. Wszystko odbywa się w nowoczesnej hali, z udziałem profesjonalnych ekip, świetnego sprzętu i odpowiedniego na ten cel budżetu. Trzy zespoły, bo łączyliśmy scenę z Gemmini Abyss i Whispering, miały do zaoferowania ciekawy repertuar, każdy nieco inaczej prezentował klimatyczne odmiany muzyki metalowej. Czyli, nie skupiano się wyłącznie na rytmie, ale próbowano udowodnić, że nawet ostra konwencja pozwala pamiętać o różnych składnikach muzycznego dzieła. Na widowni znalazło się nieco ponad stu widzów i wyglądało na to, że publiczność zawiedziona nie była. Znakomita atmosfera, królewskie przyjęcie ze strony wszystkich gospodarzy imprezy, dbałość o szczegóły organizacyjne. Więcej takich koncertów! Serdecznie pozdrawiamy całą krośniewicką ekipę, jak również nowych fanów EC, którzy po koncercie kupowali nasze single, zbierali na nich autografy – a później mocno ożywili się w przestrzeni internetowej. 🙂

Bardzo mocno podbudowani świetną atmosferą i udanym występem, pojawiliśmy się następnego dnia w wielkopolskiej miejscowości Włoszakowice, niedaleko Leszna. EC zagrało w zupełnie innej roli, tym razem nie jako „gwiazda wieczoru”, ale przed znakomitościami krajowej sceny rockowej: Lombardem i Oddziałem Zamkniętym. Obie formacje ściągnęły liczną widownię, sprzedano ponad pięćset wcale nie tanich wejściówek, przez co sala kompleksu „Toscania” wypełniła się do ostatniego miejsca. Trochę obawialiśmy się roli „supportu”, zwłaszcza, że i klimat naszej muzyki nieco odmienny – i publiczność miała prawo nie wiedzieć zupełnie nic o naszym zespole i jego stylistyce. Obawy były zupełnie płonne!  Publiczność przyjęła nas zaskakująco serdecznie, nazwałbym to stanem życzliwego zdumienia – a gdy w trakcie koncertu, przy obcych sobie utworach, publiczność zaczęła bawić się wraz z nami, cały stres ustąpił miejsca poczuciu wielkiego zadowolenia! W ostatniej tego wieczoru „Luanie” wzmocnił nas na scenie wypróbowany przyjaciel, gitarzysta Lombardu Daniel „Gola” Patalas, wzbudzając oczywisty aplauz publiki, a przy tym radykalnie wzmacniając wymowę utworu… Znakomite przyjęcie i – już później w kuluarach – piękny bukiet róż dla Agaty, w uznaniu jej wyjątkowych możliwości wokalnych…

Trzeba przy tej okazji wspomnieć o kilku ważnych sprawach. Po pierwsze, ujmująca i wręcz rodzinna postawa wobec nas zespołu Lombard. To przecież giganci krajowej sceny, a przy tym tak życzliwi, fantastyczni i przyjacielscy ludzie, że granie przed nimi – oprócz zaszczytu występu w doborowym towarzystwie – rodzi ogromny dla nich szacunek! Marta Cugier poświęciła nam podczas koncertu Lombardu kilka słów ze sceny, tak ciepłych i życzliwych, że aż odjęło nam mowę… Jesteśmy ogromnie wdzięczni Lombardowi za te relacje, biorąc pod uwagę wysoką klasę tych ludzi z jednej strony zupełnie oczywiste, ale przecież tak rzadko spotykane na – niestety, pełnej zawiści – krajowej scenie.

Druga sprawa to prywatne zaangażowanie w organizację tego koncertu Agnieszki Patalas, menadżerki „Toscanii”, dzięki której Electric Chair zostało dostrzeżone i zaproszone na wspólną scenę z tak wybitnymi gwiazdami. Impreza była zorganizowana perfekcyjnie, dopięta na ostatni guzik – a gościnność miłych gospodarzy, zwłaszcza oceniając kulinarną stronę przedsięwzięcia, okazała się bardziej niż wyjątkowa. Mam ogromną nadzieję, że wszyscy muzycy opuszczali Włoszakowice tak zadowoleni, jak my, a świetnie reagująca publika (wchodzący na scenę Lombard rozpoczął na widowni prawdziwe szaleństwo i tak już zostało do końca wieczoru) na długo ten koncert zapamięta.

Reasumując, zakończyliśmy weekend w znakomitych nastrojach i pełni „elektrycznej” energii do dalszej pracy! O wszelkich dalszych planach zespołu nie omieszkamy na bieżąco informować: www.electric-chair.pl

O pomyśle na festiwal z żeńskimi wokalami, czyli FFF…

Sprawa nie jest nowa, bo zespołów metalowych, w których śpiewają kobiety, jest coraz więcej… Bardziej komercyjne, jak Within Temptation, Evanescence, Nightwish czy Epica – ale też te mniej lub bardziej wierne korzeniom, jak The Gathering, Sirenia, Tristania, Lacuna Coil, Gothica, After Forever, Leave’s Eyes… gdyby przepenetrować głębiej rynek europejski, kapel nie zabrakłoby na kilka lat edycji festiwalu, poświęconego kobietom w metalu.

Jest w Belgii „Metal Female Voices Festival”, ale w Polsce czegoś takiego nie mamy. Zespołów, gdzie śpiewają panie w Polsce natomiast nie brakuje, powstają kolejne. Chodzi mi po głowie, żeby wymyślić i stworzyć Female Fronted Festival, imprezę poświęconą w całości temu sektorowi metalowej muzyki.

Kilka lat temu próbowaliśmy stworzyć Sacrifest, czyli koncert, ściągający na scenę zespoły, zaprzyjaźnione z grupą Sacriversum. Takich zespołów było dużo, były też koncerty, lecz – niestety – grupa Sacriversum nie przetrwała życiowych perturbacji. Ale ludzie na sztuki przychodzili, nawet wcześniej, gdy samo hasło Sacrifest jeszcze nie było pomyślane jako wieloletnia koncepcja. Imprezy się bilansowały, nie przynosiły strat.

Pomysł miałby szanse realizacji – w Łodzi są zaprzyjaźnione kluby, dobre ścieżki promocyjno/medialne, wreszcie ludzie, gotowi poświęcić się idei. Nie jestem pewien, czy byliby chętni odbiorcy takich koncertów? Czy zjechaliby z całej Polski, jak np. do Bolkowa, a nawet spoza granic kraju, żeby taki festiwal obejrzeć?

Ciekaw jestem Waszych opinii w tej sprawie.

O sentymencie do starych czasów, czyli Summer Dying Loud

W Aleksandrowie Łódzkim zdarzył się koncert sentymentalny, zjazd starych metali, wspominających początki sceny. Młodzież miała się od kogo uczyć, a nadto poznać namiastkę tego, co w polskim HM działo się przed wiekami…

W rockowym podsumowaniu lata spotkało się na scenie aleksandrowskiego Amfiteatru wszystko, od czego metal w Polsce się zaczął. To znaczy KAT i… Poznań. Niektórzy pamiętają, że właśnie w nadwarciańskim grodzie, za dobrą przyczyną m.in. Turbo, Wolf Spider, Acid Drinkers zaczął się na dobre ruch wokół krajowej sceny, mocno animowany ówcześnie przez publikującą winyle Metal Mind Productions. Tak, tak, wtedy nie było jeszcze nawet płyt kompaktowych, nie wspominając o internecie czy telefonii komórkowej! Były listy ze smarowanymi mydłem znaczkami i wydawnictwa MMP, o które wiara zabijała się pod sklepami muzycznymi…

Z legendarnych postaci tamtego okresu zabrakło praktycznie tylko Wojtka Hoffmana, ale jego zespół grał na SDL przed rokiem. Podobnie jak Acidzi, ale ich skład stuprocentowo odliczył się podczas tegorocznej imprezy – kolejno w Gomor, Titus Tommy Gun i Flapjack. Do tego Corruption – czy trudno się dziwić, że atmosfera za sceną przypominała baaaardzo radosne spotkanie kumpli z wojska? :))))))))))) Wyjątkowo pozytywne wibracje, dobrze podsycone kilkuprocentowymi napojami o charakterze regenerującym. Rock’n’roll ma się dobrze!

Koncert otworzyły młode załogi. Ambitno-thrashowe Halo of Lies, profesjonalne scenicznie i klasyczne w brzmieniu Access Denied, mocny w radykalnym przekazie Impet. Z występu „swojego” Electric Chair jestem bardzo zadowolony: świadomi odbiorcy, życzliwa atmosfera, bez niespodzianek technicznych. Tylko jakiś sceniczny chochlik rozstroił nam gitarę, wskutek czego ostatnia w secie „Luana” nie zabrzmiała, jak powinna. Ale to w sumie drobiazg – w tym znaczeniu, że debiut sceniczny ogólnie oceniamy bardzo na plus. 🙂

Najfajniejsze koncerty? Dla mnie zdecydowanie KAT i Corruption. Oba składy pozamiatały, co widać było również po reakcjach widowni. Forma sceniczna obydwu zespołów imponująca, ale to nie znaczy, że inni grali gorzej. Bardzo ciekawy, udany festiwal, dwanaście godzin muzyki – a każdy metal mógł znaleźć coś dla siebie, bo style prezentowano różne.

Trzeba mieć więc nadzieję, że za rok tradycja nie upadnie! Urząd Miasta Aleksandrowa, na czele z rockowym burmistrzem i jeszcze bardziej rockowym Wydziałem Promocji (dzięki, Tomek!) organizuje imprezę, której próżno szukać w kalendarzach innych miast, nie tylko w łódzkim regionie. Prosimy zatem o powtórkę, nie tylko w roku przyszłym, ale też w latach kolejnych!

O konkursie EC, czyli nieustannie zapraszamy na koncert

http://www.facebook.com/note.php?created&&note_id=244015102302988#!/notes/remigiusz-mielczarek/konkurs-ec/244015102302988

Zabawny konkurs, prawda? 🙂

A tak na serio, postanowiliśmy jakoś uhonorować tych, którzy od wielu lat wspierają naszą muzyczną aktywność – zarówno jako nasi przyjaciele, ale też fani takich kapel jak AION czy Sacriversum, a współcześnie Pathfinder.

Może w sensie stylistycznym nie jest to zupełnie oczywiste, ale naszym zdaniem muzyka Electric Chair jest kontynuacją tego, co robiliśmy wcześniej jako aktywni uczestnicy metalowej sceny… Mamy nadzieję, że odbiorcy tej muzyki  zdanie to podzielają.

Czekamy na Was na koncercie w Aleksandrowie – zapraszamy do muzycznego świata Electric Chair!

O nowym numerze EC, czyli Inflamed!

Znów dziś pozwalam sobie na odrobinę autopromocji:

Nowy numer Electric Chair… Oceńcie sami.

Oczywiście raz jeszcze zapraszam wszystkich, w imieniu zespołu, na koncert. Zagramy już w najbliższą sobotę, w Aleksandrowie Łódzkim (amfiteatr MOSiR, godzina 14.30 – wraz z nami m.in. Corruption, Flapjack, KAT). Będzie to debiut sceniczny EC, zagramy oczywiście „Inflamed” oraz „Luanę”. Myślę, że niespodzianką dla starych fanów będzie specjalna składanka utworów kapel, w któych wszyscy albo kiedyś graliśmy, albo nadal je wspomagamy: AION, Sacriversum, Pathfinder.

Słuchajcie uważnie, będąc na koncercie, z czego dokładnie składa się ten medley. Przewidujemy konkurs z nagrodami!!!

 

 

O uniewinnieniu Nergala, czyli koniec farsy

Pomyliłem się wieszcząc, że Nergal zostanie skazany przed sądem drugiej instancji:

http://remigiuszmielczarek.blog.pl/o-procesie-nergala-czyli-niestety-znw-o-polityce,15430821,n

To bardzo dobrze, lubię w ten sposób się mylić. Obserwując casus absurdalnej walki pana Nowaka z Nergalem naprawdę można było wyciągnąć wniosek, że odbywające się na oczach opinii publicznej ciąganie artysty po sądach ma wyłącznie cel polityczno-marketingowy. Dobrze, ze gdańska Temida nie przeciągała tym razem terminów, wyrok został wydany na czas, jeszcze przed największą gorączką przedwyborczą.

Niestety obawiam się, że tzw. ideowcy antysektowi pana Nowaka będą wymyślać inne atrakcje, wymierzone przeciwko wolności wypowiedzi artystycznej, a konstruowane w oparciu o filmy, podpatrzone w internecie. Jak każdy człowiek, pan Nowak ma prawo do wyrażania swoich pogladów i obrony wyznawanych przez siebie wartości. Ale trzeba to robić z poszanowaniem innych ludzi oraz postaw. Natomiast o tym, że Nergal drąc Biblię nikogo nie obraził, niezawisły sąd wypowiedział się już dwukrotnie. I niech sprawa na tym się zakończy.

Panu Nowakowi z życzliwością możemy podpowiedzieć: niech Pan przestanie szukać Lucyfera na metalowej scenie! Jest go tam tyle, ile Mefistofelesa w „Fauście”! Prawdziwe, realne zagrożenia ze strony sekt ukryte są zupełnie gdzie indziej. Ale szukanie za kulisami życia, nie tylko artystycznego, jest zdaje się zbyt mało atrakcyjne od strony politycznej… Chyba o to w tym wszystkim chodzi.

O świecie pourlopowym, czyli powrót do codzienności

Kilka dni nad morzem, czyli próba przetrwania na obrzeżach pogodowej traumy… Zachodniopomorskie szczęśliwie uniknęło nawałnic, ale zwyczajowi bywalcy plaż wolą chyba poczekać, aż pogoda się w sierpniu trochę ustabilizuje. Nam się udało: tylko trzy doby opadów. I znów potwierdzenie starej, banalnej prawdy – dopiero zwolnienie tempa pozwala w pełni docenić smak życia. A zarazem uwypukla straszną świadomość, jak wiele z tego życia zabiera nam wszystkim praca…

Powrót do codzienności naznaczają głównie politycy, czający się w blokach startowych. Dziwne, że w dużych miastach wszyscy tak bardzo ekscytują się kolejnymi wyścigami po budżetowe konfitury. Na prowincji zasadniczo nikt nie interesuje się polityką. Z perspektywy urlopowicza widać, dlaczego frekwencje wyborcze są w naszym kraju tak niskie. Generalnie wszyscy mają gdzieś, kto będzie rządził tym smutnym grajdołkiem… Skoro przez lata i tak niewiele się zmienia a ci, co zarabiają mało i tak tworzą dolną warstwę pozbawioną szans na wzlot w lepsze życie… Natomiast drapieżniki, bez względu na kolor sztandaru, znów będą toczyć pokazową walkę o stanowiska i dostęp do żłoba –  potem, na zakończenie krwiożerczej rywalizacji, wspólnie napiją się wódki przy biesiadnym stole.

Sportowo jakby lepiej – skazany zaocznie Widzew zaczął całkiem nieźle rywalizację w lidze, Wisła bije kolejnych rywali w drodze do piłkarskiej elity. Ale jakaś taka dziwna. Czy ktokolwiek z interesujących się sportem w skali krajowej będzie utożsamiał się z zespołem, w którym stale występuje najwyżej trzech Polaków? Rasistą nie jestem, dobrze, gdy nasza drużyna z sukcesami przebija się w pucharowej rywalizacji. Tylko, że jakoś ciężko uwierzyć, że to faktycznie rozgrywki między krajowymi klubami – a nie kolejna część intratnego, futbolowego biznesu. Ze sportem ma to coraz mniej wspólnego.

Muzycznie – duże nadzieje. Electric Chair wygląda coraz lepiej przed debiutanckim występem – przypomnę, trzeciego września w Aleksandrowie Łódzkim. Chyba mogę uchylić rąbka tajemnicy: oprócz utworów premierowych szykujemy specjalny składak. Zlepek  utworów kapel, w których wcześniej graliśmy: Aion, Sacriversum, jest też Agatowy Pathfinder. Kto zgadnie, jakie to utwory i z jakich płyt, przyjdzie po koncercie – ma ode mnie browara. 🙂

No i najważniejsze. Dzidzia już prawie z nami! Czekamy niecierpliwie na przybycie Amelki, póki co – szkoła rodzenia i odliczanie kolejnych tygodni. Mam nadzieję, że Mała nie będzie się ociągać, ma czas do końca września! 🙂