Prawda wcale nie leży pośrodku, tylko leży tam, gdzie leży – mawia klasyk. Może dlatego wszyscy intensywnie starają się wytłumaczyć, zwłaszcza osobom spoza internetowego kręgu, o co chodzi z tymi demonstracjami w sprawie ACTA.
Publicyści, socjologowie, fachowcy różnych specjalności dają nam coraz to inną wykładnię nowego ruchu społecznego. Tworzą się w pośpiechu mądre teorie o całkiem nieznanej, uśpionej dotąd grupie społecznej, którą dopiero na ulicach zauważyli politycy… Najczęściej mowa o tym, że młodzież broni internetu jako jedynej ostoi wolności, skoro w świecie realnym brakuje szans na zawodową karierę – pracę, rozwój zawodowy i materialny. Można więc powiedzieć, że obrońcy sieciowej niezależności dają sygnał władzy – „odczepcie się chociaż od naszych komputerów!” (Tomasz Lis w ubiegłotygodniowym „Wprost” daje taką właśnie interpretację zdarzeń).
Pewnie coś w tym jest, ale sprawa wydaje się prostsza. Spójrzmy nieco szerzej na fakt burzliwego rozwoju technologii elektronicznej w ostatnim – powiedzmy – dwudziestoleciu. A nie jest ono wyłącznie czasem komputerów. Podobnych (wciąż doskonalszych) narzędzi rozrywki pojawiło się więcej. Są to przede wszystkim telefony komórkowe, wyposażone w szereg usprawnień: aparaty, kamery filmowe dużej rozdzielczości, w końcu zupełnie swobodne kanały dostępowe do sieci internetowej. Ludzie nauczyli się z tego korzystać, a robienie filmu telefonem ma sens dopiero wtedy, gdy możemy wrzucić swoje dzieło w sieć, by film poznali inni. Taka aktywność, powiedzmy – kulturowa, stała się bardzo popularnym działaniem całego pokolenia ludzi. Już w zasadzie uzależnionych od nowych technologi – i jest to proces nieodwracalny.
Dlatego stawiam tezę, że bitwa o wolność od ACTA jest w gruncie rzeczy walką o Youtube. Zagrożenie dla portali, w których każdy prezentować może swój dorobek, tak naprawdę promować siebie – jest niebezpieczeństwem dla całego pokolenia dzisiejszych użytkowników wirtualnego świata. Czyli miejsca, gdzie każdy jest naprawdę równy (stąd maska Anonymousa) – a dostęp do nieograniczonego odbiorcy jest pełen, nie zarezerwowany dla polityków, gwiazd mediów czy innych celebrytów.
Walka o wolność w sieci jest więc wypełniona swoistym, zrozumiałym egalitaryzmem – ale jest też słusznym dopominaniem się o przestrzeganie w realnym systemie władzy państwowej swobód obywatelskich. Zgadzam się, że wejście w życie w ACTA zagroziłoby przede wszystkim takim portalom, jak Youtube – co przy założonej w gronie autorów paktu walce z piractwem odcięłoby milionom ludzi na świecie szansę na swobodną ekspresję samego siebie. Gdyby więc ACTA wprowadzono, byłby to klasyczny przykład wylewania dziecka z kąpielą. Lub obcinania całej ręki, gdy boli palec.
Dlatego popieram ruch przeciwko ACTA. Nie można ludziom zabierać ich świata, trzeba natomiast walczyć ze złodziejstwem, piractwem i innymi przestępstwami. W tym zakresie świat wirtualny niczym nie różni się od rzeczywistego! Jednakże istnienie internetowej przestępczości powinno być wyzwaniem dla obrońców prawa, w tym polityków – nie zaś pretekstem do wprowadzania reguł wygodnych dla nich samych, a godzących w miliony użytkowników sieci. I na skuteczną realizację tegoż wyzwania wszyscy czekamy.