O Dzalamidze, czyli jak się robi PR sportowy

Widzew nie zakontraktuje Niki Dzalamidze. Klub wycofał się z prawa pierwokupu utalentowanego napastnika, skorzysta zapewne Jagiellonia. W świat poszły informacje, jakoby reprezentant gruzińskiej młodzieżówki wykazywał się gwiazdorstwem, krnąbrnością i nie pasował charakterem do drużyny.

W tym samym czasie menedżer piłkarza ujawnił dziennikarzom fakt, iż jego podopieczny od pięciu miesięcy czeka w klubie na wypłatę pensji. Nieoficjalnie, w rozmowach prywatnych, do zaległości przyznają się inni zawodnicy.  Chodzą plotki, jakoby z powodów finansowych zarząd klubu szykował do sprzedania kolejnych zawodników z pierwszego składu (Madera, Dudu) oraz na temat niepokojących działań handlowych podobnego rodzaju, jak choćby sprzedaż gruntów pod planowaną niegdyś budowę osiedla mieszkań dla piłkarzy.

To wszystko razem pokazuje, jak skutecznie działa sekcja PR Widzewa Łódź. W sytuacji, gdy fakty ewidentnie pokazują finansową mizerię, gdy wszystkie działania dokumentują zwijanie sportowego interesu i okrajanie mocarstwowych planów – w oficjalnym stanowisku władz klubu nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku i firma funkcjonuje bez zakłóceń.

Rozumiem politykę Widzewskich działaczy. Żadna firma nie powinna chwalić się kłopotami, zwłaszcza finansowymi, to nie jest powód do dumy – a zdarzyć się może, w końcu kryzys dotyka wielu inwestorów, nie tylko w świecie sportu. Niemniej czym innym jest dbałość o dobry wizerunek przedsiębiorstwa, a czym innym zwykłe mydlenie oczu – kibicom, opinii publicznej, środowisku. Można odnieść wrażenie, że od pewnego czasu Widzew ma potężne kłopoty egzystencjalne, zaś klubowi działacze zachowują się, jakby reprezentowali co najmniej światowego potentata w rodzaju Barcy czy Realu Madryt…

Ludzie obserwują fakty i wyciągają wnioski. Stąd konflikt działaczy z kibicami, którzy widzą, co się dzieje – i życzą sobie prawdy. Nie chcą pokątnie przekonywać się, że król jest nagi. Lepsza w takich warunkach wydaje się polityka szczerości, określenia realnych celów egzystencjalnych czy sportowych i wyłożenie ich ludziom zainteresowanym. Czyli po prostu kibicom, którzy ze swej natury są najwierniejszymi klientami marki Widzew.

Rozumiem, że planowana inwestycja w budowę stadionu Widzewa przechodzi ciężkie chwile w Magistracie. Nie ma stadionu więc nie ma dochodowej infrastruktury… To jednak zarząd klubu powinien zadbać o to, by prezydenci Miasta nie postrzegali ich działań jako próby zbudowania hipermarketu pod klubowym sztandarem – a widać gołym okiem, że urzędnicy mają takie właśnie przekonanie. Kibice nie ponoszą za to winy, płacą za widowisko sportowe, oczekując określonego poziomu. Czekamy na dzień, w którym uda się pogodzić wszystkie interesy – właścicieli, którzy chcą wreszcie zacząć czerpać zyski z prowadzonej działalności. Piłkarzy, którzy chcą godnie zarabiać na życie. Kibiców, którzy chcą, by Widzew grał na miarę dawnych sukcesów.

O porażce z Legią, czyli kryzys sportowy

Z Ruchem, ŁKS-em, teraz z Legią. Trzy kolejne porażki Widzewa bolą i martwią. Nie ma punktów, ale przede wszystkim jakość gry znacząco spadła w porównaniu z początkiem sezonu. Jest kryzys sportowy – ale być może na rzeczy jest też coś więcej…

Zacznijmy od tego, że znów są problemy z wypłatami dla piłkarzy. Nieoficjalne wieści jak zwykle muszą jakoś przecisnąć się na zewnątrz, choć klub bardzo pilnuje strategii informacyjno-wizerunkowej. No, ale skoro już nawet łódzkie gazety piszą o pomyśle „zamrożenia” pensji zawodnikom – to wiadomo, że dobrze nie jest. W tej sytuacji pojawia się czynnik poza-sportowy, który może (choć z pewnością nie musi) mieć wpływ na grę drużyny. Obawiałem się o jej motywację także pod koniec poprzedniej rundy, po haniebnie przegranym meczu w Zabrzu z Górnikiem. Dziś, niestety, temat powraca – i straszy kibiców.

Jeśli nie pieniądze (a raczej ich brak) decydują o nagłym obniżeniu formy zespołu, to co? Do znudzenia powtarzać można o problemach Widzewa w środku pola. Ładnie widać to podczas telewizyjnych transmisji, jak choćby z Łazienkowskiej, gdy realizator pokazywał boisko wzdłuż. Rzut oka na ustawienie Widzewiaków: blok obronny, tuż przed nim, kurczowo trzymający się własnego pola karnego defensywni pomocnicy. Między nimi a napastnikami i dwójką skrzydłowych – dziura. I tak właśnie grał Widzew z Legią w drugiej połowie: piłka z obrony do przodu „na aferę”, gdzie jak zwykle bezproduktywnie (czytaj: bez wsparcia z drugiej linii) grają młodzicy, Dzalamidze i Okachi. Pierwsza połowa wyglądała lepiej, bo za rozgrywanie piłki, co było sporym zaskoczeniem, wziął się Ben. Niestety został zdjęty, co poskutkowało wprowadzeniem chaosu do gry zespołu.

Zmiany trenera Mroczkowskiego sprawiają wrażenie wykoncypowanych wcześniej – bez żadnego związku z duchem bieżącej gry. Jakby plan o zdjęciu Bena był podjęty przed meczem i został zrealizowany bez związku z dobrą grą tego zawodnika… I to nie pierwszy przypadek, gdy dokonywane roszady w składzie budzą zdumienie osób postronnych. No, ale to trener Mroczkowski odpowiada za politykę kadrową zespołu. O ile można było chwalić go za udaną inaugurację pracy w Widzewie, teraz pozycja trenera zaczyna się delikatnie chwiać. Wyrzucanie Mroczkowskiego byłoby błędem, trzeba wziąć pod uwagę m.in. kadrowe kłopoty drużyny. Ale przydałyby się konsultacje z jakimś bardziej doświadczonym szkoleniowcem, bo doświadczenia chyba trochę trenerowi na ławce brakuje.

 

O przegranych derbach, czyli gorzka pigułka

Co za wstyd! Widzew przegrał derby – u siebie, przy swoich kibicach, w roli faworyta. Nastały ciężkie czasy dla trenera Mroczkowskiego i całej drużyny, bo fani łatwo nie wybaczą porażki z lokalnym rywalem.

Można gderać, że Widzew grał pół godziny w dziesiątkę, narzekać na sędziowanie i cwaniactwo trenera Probierza. Można płakać, że zmęczona obrona dopuściła Mięciela do stuprocentowej sytuacji. Ale przede wszystkim powiedzieć należy, że Widzew zagrał dramatycznie słabe spotkanie. To jest skandal, żeby w takim meczu, z takim rywalem i o taką stawkę nie stworzyć ani jednej klarownej sytuacji do zdobycia bramki!  Nie liczę raptem dwóch akcji z pierwszej połowy, gdy raz (fatalnie grający) Dżalamidze nie dogonił piłki, a drugi raz Adrian Budka po rzucie wolnym strzelił prosto w ręce bramkarza. ŁKS wymyślił idealną taktykę, nie pozwalając Widzewowi na rozwijanie akcji. Odcięli napastników od podań ze skrzydeł – i wystarczyło. Znów nie było zagrożenia ze strony środkowych pomocników Widzewa, nawet jedna piłka nie poszła z głębi pola do szybkich zawodników ofensywnych… Widzew sam jest sobie winien porażki, bo w momencie, gdy zdarzył się cyrk przy bocznej linii, zakończony eliminacją Grzelczaka, drużyna powinna już prowadzić 2:0. Wtedy nawet gol Mięciela nie zrobiłby gospodarzom żadnej krzywdy.

A tak – wynik zostaje, punkty przepadły, ŁKS całkiem zasłużenie będzie przechadzał się w glorii mistrza miasta. I wcale nie jest powiedziane, że tylko pół roku, bo u siebie w rundzie wiosennej podopieczni Michała Probierza będą jeszcze groźniejsi! Widzewiaków czeka więc poważny wstrząs, bo zachodzi obawa, że ich styl gry jest coraz bardziej czytelny dla kolejnych rywali.

Popatrzmy: z trzech byłych trenerów Widzewa (Fornalik, Michniewicz, Probierz) tylko szkoleniowiec Jagielloni nakazał swym zawodnikom otwartą grę w Łodzi – i zgubił punkty. Pozostali dwaj okazali się bezbłędnymi analitykami, ogrywając Widzew bez żadnych wątpliwości. Mam poważne obawy, jak długo jeszcze trenerowi Mroczkowskiemu uda się, przy obecnym stylu gry, zdobywać ligowe punkty.

O pierwszej porażce Widzewa, czyli nijakość ukarana…

Dziwny to był mecz… Niby przyjacielski, ze wspólnym kibicowaniem na trybunach – ale jednak zagrany bez potrzebnej energii, jakby bez wiary w sukces. Widzew przegrał po raz pierwszy w sezonie, z Ruchem w Chorzowie. Przegrać nie musiał, ale drużyna z pewnością nie wzniosła się na wyżyny, by osiągnąć korzystny wynik.

Można zwalać wszystko na plagę kontuzji, bo ta istotnie komplikuje życie trenerowi. Sędzia w tym meczu również specjalnie się nie popisywał, ale umówmy się: wynik odzwierciedla stosunek sił obu stron, nagradzając zwycięstwem zespół wcale nie wybitny, choć solidny na warunki polskiej ligi.

Mam obawy, że styl gry Widzewa coraz łatwiej rozpracować. Dwie bramki Kupisza w wygranym meczu z Jagiellonią już były świadectwem istnienia słabych stron łódzkiej obrony. Widzewscy defensorzy są wysocy, silni, ale przez to mniej zwrotni. A to otwiera szansę zawodnikom drobniejszym, jak właśnie Tomasz Kupisz czy Arkadiusz Piech, który z satysfakcją strzelił bramkę kolegom z dawnej drużyny… Jeśli nie ma askuracji ze strony pomocników, zwłaszcza środkowych, łatwo dotrzeć pod naszą bramkę prostopadłymi podaniami. A o słabości Widzewskiego środka pola trąbię na tym blogu w zasadzie od początku…

W ogóle druga linia Widzewa zagrała w Chorzowie słabo, co przy gorszej dyspozycji Dzalamidze w ataku dało jedną z przyczyn źle działającej ofensywy. Odblokował się wprawdzie Piotrek Grzelczak, ale tuż po strzeleniu gola został zdjęty z boiska. To druga już taka decyzja trenera: wrzuca w końcówce meczu młodych graczy na plac, a oni nie są w stanie przesądzić o losach spotkania. Mroczkowski nie miał wprawdzie wielkiego wyboru, ale faktem jest, że wyglądało to jak rzucenie ręcznika na ring. A takich sytuacji kibice Widzewa nie lubią najbardziej.

Już za dwa tygodnie derby Łodzi, wielki, oczekiwane wydarzenie. Życzę zespołowi przełamania plagi urazów, a trenerowi Mroczkowskiemu samych trafnych decyzji. Do boju!!!

O kolejnym złym meczu, czyli Widzew irytujący…

Widzewiacy zagrali kolejne złe spotkanie. Zremisowali wprawdzie z Zagłębiem Lubin 0:0, przedłużając serię meczów bez porażki, ale słaba to pociecha… Łodzianie grali nieprzekonująco w przodzie, nie stwarzając praktycznie wcale dogodnych sytuacji bramkowych z rywalem wyjątkowo zmotywowanym do skutecznej gry defensywnej. Lubin przyjechał po słabym początku rundy, z trenerem skazanym na pożarcie w wypadku porażki. Należało przewidzieć, że o bramki łatwo nie będzie, ale mimo to Widzew dał sobie narzucić styl gry przeciwnika… A ten wyjątkowo szybko rozczytał schemat gry ofensywnej gospodarzy, nie pozwalając na skuteczne akcje skrzydłami i wiedząc, że ze strony środkowych pomocników raczej grozi mu niewiele. Zastosował pressing, blokując ataki Widzewa.

Z tym pressingiem Widzewiacy nijak poradzić sobie nie mogli, tworząc momentami żenujący obraz nieporadnej gry ofensywnej. Szczęśliwie w obronie wyglądało to jak zwykle dobrze, choć tym razem przeciwnicy nie kwapili się z huraganowymi atakami na naszą bramkę. Trzeba oddać sprawiedliwość trenerom i piłkarzom: drużyna Widzewa jest solidnie poukładana w formacjach obronnych, traci w tej rundzie mało goli. Ale strzela je tylko rywalom słabszym, nie przykładającym tak wielkiej uwagi do koncentracji przed własną bramką.

Dwie rzeczy mogły zwrócić uwagę po przerwie meczu z Zagłębiem. Po pierwsze, lepsza gra Mindaugasa Panki. Litwin kilkakrotnie wziął na siebie ciężar gry, rozdając ciekawe, prostopadłe podania z głębi pola. Tylko taka broń jest skuteczna w sytuacji, gdy trudno jest przedrzeć się przez skomasowaną obronę rywala. Lub stałe fragmenty gry, ale akurat tych Widzewiacy w meczu prawie wcale nie mieli… Po drugie, trener Mroczkowski zrobił szokujące zmiany. Na boisko weszło trzech żółtodziobów, graczy ściągniętych z Młodej Ekstraklasy. Zastąpili Dzalamidze, Grzelczaka i Okachiego: praktycznie cała ofensywa w drugiej połowie została w rękach debiutantów. Być może dlatego dobre podania Panki nie zostały ani razu wykorzystane. Gracze przedniej formacji nie umieli zrobić pożytku z dogrywanych piłek.

Obie te sprawy pomagają wyciągnąć następujące wnioski: raz jeszcze potwierdziło się, ile może znaczyć dla drużyny środkowy pomocnik dobrej klasy, playmaker, kreator gry. Po drugie: nie da się zbudować zespołu w Ekstraklasie na samej młodzieży. Tym razem Mroczkowskiemu przeszkodziły kontuzje, ale miał jeszcze na ławce choćby Oziębałę… On grał ostatnio słabiej, ale doświadczenie ma nieporównywalnie większe od każdego z wprowadzonych młokosów. Kto wie, może zdobyłby się na jedną akcję w końcówce spotkania, dzięki której padłaby upragniona bramka…

Trener Radosław Mroczkowski ma o czym myśleć. Jest nadzieja, że wynik z Zagłębiem nie pozwoli mu zachłysnąć się ostatnimi sukcesami, gdy uznano go m.in. trenerem sierpnia. Zespół Widzewa czeka teraz kolejne, bardzo ciekawe wyzwanie. W niedzielę przyjeżdża do nas białostocka Jagiellonia. Pod wodzą Czesława Michniewicza.

O zesłaniu Ostrowskiego czyli brawa za odwagę!

Oklaski należą się trenerowi Widzewa. Radosław Mroczkowski postanowił odesłać piłkarza na mecz Młodej Ekstraklasy. Krzysztof Ostrowski nie błyszczał ostatnio formą, grał ewidentnie słabo – widzieli to wszyscy, bo nie trzeba być kwalifikowanym trenerem, by dostrzec, kiedy zawodnik gra znacznie poniżej swych możliwości.

Młody trener coraz bardziej imponuje dojrzałymi decyzjami… Pokazuje, że jest konkretny: nazwiska nie grają, na występ w pierwszej jedenastce trzeba sobie zasłużyć. To jest Widzew, a nie KS Szmacianka! W miejsce Ostrowskiego powołani zostali dwaj młodzi piłkarze, ostatnio brylujący w drużynie MESA. I bardzo dobrze – jeśli nawet mieliby nie zagrać w meczu z Zagłębiem, już samo powołanie jest dla nich nobilitacją. Będą widzieć, że dobra gra skutkuje zaszczytem awansu do drużyny seniorskiej.

A na Mroczkowskim wszyscy wieszali psy. Że młody, niedoświadczony, bez dorobku. Tymczasem Widzew pod jego ręką nie doznał jeszcze porażki. Zespół prezentuje styl gry wystarczający do skutecznej walki z najlepszymi w lidze. Może styl nie do końca dojrzały i nie zawsze błyskotliwy, ale już widać dobrą, trenerską robotę. Kwestia kilku personalnych wzmocnień i powinno być naprawdę nieźle. Oby tak dalej!

O Igorze Alvesie, czyli było jak zwykle…

Widzew zagrał bardzo słaby mecz w Bełchatowie, gdzie padł remis 0:0 z tamtejszym GKS-em. Jakoś grząski, torfiasty teren w pobliżu kopalni odkrywkowej Widzewiakom nie leży, bo nie umieją zmobilizować się na rywala spod granic województwa… Choć rywale pod koniec spotkania ledwo biegali, Widzew nie znalazł pomysłu na strzelenie choćby jednej bramki.

W drugiej połowie na boisku pojawił się Igor Alves, brazylijski piłkarz, który – według oficjalnych informacji, udzielanych w klubie dziennikarzom – miał być lekarstwem na kłopoty drużyny w rozgrywaniu akcji środkiem boiska. Alves zmienił Oziębałę i został ustawiony w ataku, obok Okachiego, dodatkowo w ofensywie wspomagali go Dzalamidze i później Grzelczak.

Bardzo pięknie, ale środek drużyny nadal pozostał nietknięty. Czemu tak jest, że sprzedajemy światu informację o zmianie jakości gry środkowych pomocników, a faceta, który ma to zagwarantować, ustawiamy w innej formacji? Wciąż drażni obserwatorów czytelność rozgrywania piłki przez Widzew: wszystkie akcje zaczynają się albo ze skrzydeł, albo z pominięciem drugiej linii. Pełniący de facto funkcje dwóch defensywnych pomocników Panka i Pinheiro mają zbyt mało kreatywności i aż się prosi, by sprawdzić jak zespół sobie poradzi, gdy na boisku zostanie tylko jeden z nich.

Tak samo było z Riku Riski… Ponoć sprowadzono go jako kreatora gry, tymczasem szansy występu na przewidywanej pozycji playmakera nie dostał ani razu! Czyżby sztab trenerski tak bardzo obawiał się kłopotów, gdyby testowany piłkarz się nie sprawdził? A może klubowi działacze mydlą oczy opinii publicznej, wykonując działania pozorne? (sprowadzają zawodnika twierdząc, że jest rozgrywającym – a tak naprawdę nie mogą znaleźć gracza o potrzebnych parametrach?) Tak czy owak, sprawa wygląda niejasno: Widzew od wielu lat szuka porządnego środkowego pomocnika, z pomysłem na rozgrywanie piłki. A pomimo ściągania i testowania kolejnych graczy na tę pozycję, nikt się jakoś przebić nie może…

O meczu z Niemcami, czyli trochę miodu, trochę dziegciu…

Remis 2:2 z Niemcami, na symbolicznym stadionie w Gdańsku, w terminie aż niebezpiecznie bliskim pierwszo-wrześniowej rocznicy… Wszyscy szukają podskórnych znaczeń, ukrytych pod towarzyskim meczem w piłce nożnej. Oliwy do ognia dolały małe incydenty przed spotkaniem. Dla ludzi, interesujących się wyłącznie sportową stroną zagadnienia (a takich na szczęście jest więcej) pojawiło się natomiast kilka ciekawych powodów do rozważań.

Po pierwsze i najważniejsze – gra polskiej reprezentacji, generalnie. Jest lepsza niż była. Gdy kadra występuje w prawie optymalnym składzie zaczyna to przypominać zalążki poziomu europejskiego. Wysoka forma Lewandowskiego (czemu nie spróbować go wreszcie w parze z Brożkiem, coraz groźniejszym pod bramką rywali?). Bardzo dobra, wręcz zaskakująca forma całej drugiej linii: o ile w umięjętności Błaszczykowskiego nikt nie wątpi, świetnie w środku zagrał Mierzejewski. Za nim mamy wręcz kłopoty bogactwa: na pozycji defensywnego pomocnika dobrze grali Murawski i Dudka, zmiennik Matuszczyk lotów zespołu nie obniżył, a w rezerwie mamy przecież jeszcze Polanskiego. Co zrobił Peszko, każdy widział, ale na lewej flance nie zagrał przecież Obraniak – który pewnie jedną z trzech wybornych okazji sam na sam zamieniłby na bramkę…

Z obroną kłopot największy, choć debiut Perquisa pozwala odetchnąć z ulgą: do momentu kontuzji grał wybornie, świetnie się ustawiając, przecinając prostopadłe piłki… Pojawiał się jak spod ziemi i jeśli będzie zdrowy na Euro, niewatpliwie znaleźliśmy główny filar defensywy. Kto z nim w środku? Postawiłbym na Kamila Glika. Przy Perquisie będzie się rozwijał i słuchał wskazówek doświadczonego kolegi, który ma kilka miesięcy, żeby nauczyć się podstawowych komend w języku polskim. 🙂 Bez wątpienia trzeba wzmocnić boki obrony – kłopot będzie wtedy, gdy na swoich pozycjach nie będą mogli zagrać Łukasz Piszczek i Sebastian Boenisch. A jeśli skład będzie pełny, stawiamy między słupkami niezawodnego Szczęsnego i możemy grać z najlepszymi. Nie przesadzam – bowiem trzeba zachować zimną krew, nie obiecywać zwycięstw z Brazylią czy Niemcami… Ale grać, nawiązywać równorzędną walkę z drużynami światowej czołówki bez kompromitacji możemy jak najbardziej.

To potwierdzenie filozofii Franka Smudy, który nie ukrywał od samego początku przygody z kadrą, że jeśli ma coś tam zwojować, to musi mieć piłkarzy. Niby proste, banalne stwierdzenie, ale w świetle trenerskiej teorii selekcja wydawała się w tym zespole zadaniem najtrudniejszym. Smuda powiedział, że jest zakończona – i chyba możemy się zgodzić, lepszych piłkarzy do tej drużyny nijak już znaleźć nie można. Chyba, że nagle jakaś zagraniczna gwiazda odkryje w sobie polskie korzenie, pałając niespodziewaną miłością do kraju nad Wisłą…

 

 

 

O animozjach kibiców, czyli żenada i poruta…

Tomek Wieszczycki, znany i ceniony przecież zawodnik, dziś w zarządzie Łódzkiego Klubu Sportowego, wypowiadał się kiedyś często do prasy, nie uciekał od wywiadów i komentarzy. Zapytany przez reportera Dziennika Łódzkiego, jak ocenia grę lokalnego rywala – Widzewa, powiedział, że Widzew to jest na Widzewie, a w Łodzi jest jeden klub – ŁKS.

Rówieśnikowi i koledze ze szkoły średniej (Tomek był rok niżej, w systemie nauczania indywidualnego – ale pisaliśmy maturę w tym samym XXVI LO) nie mogę jakoś zapomnieć tej niefortunnej wypowiedzi… Podobnie, jak trójce: Ariel Jakubowski, Artur Kościuk, Marek Saganowski incydentu z pokazaniem na Widzewie koszulek ŁKS, ukrytych pod trykotami Odry Wodzisław, w której wszyscy podówczas występowali. Podobnie, jak Arkadiuszowi Mysonie identycznego spektaklu – tyle, że podczas meczu przy Al. Unii, gdy na t-shircie pod spodem napisane było: „Śmierć żydzewskiej kurwie!”…

Nie mam za złe powyższych incydentów dlatego, że akurat kibicuję Widzewowi i bywam tam czasem spikerem. Dzięki pracy wokół drużyn ŁKS (bywałem spikerem również na meczach ich piłkarzy i siatkarek, relacjonowałem wielokrotnie mecze wszystkich zespołów ligowych ŁKS, także na wyjazdach) poznałem i polubiłem działających w tym klubie ludzi. Bardzo doceniam serdeczną i rodzinną atmosferę, jaka panuje przy al. Unii, nawet wobec osób z zewnątrz. Dzięki Markowi Łopińskiemu, działaczowi od lat związanemu z ŁKS, zrobiłem spikerską licencję.

Wypominam te zdarzenia, bo nie umiem zrozumieć, skąd biorą się w niektórych – skądinąd sympatycznych piłkarzach – instynkty, podsycające nienawiść wobec lokalnego, sportowego rywala. Prymitywne, mało szlachetne odruchy, skłaniające do agresji osobników o świadomości pierwotniaka, którzy za jedyny cel mają bicie reprezentantów innych barw klubowych – a lokalny rywal jest najbliższym, najłatwiej osiągalnym celem ataku.

Osoby aktywne w sportowym światku, najczęściej zawodnicy, pełnią w środowiskach kibicowskich funkcję idoli, przywódców opinii. Ludzie inteligentni umieją dystansować się od zachowań piłkarzy, mniej wyrobieni będą bez żadnej refleksji naśladować ich zachowanie. Wśród ludzi, ktorych jedyną świętością są barwy klubowe, postawa idola będzie funkcją jedynego autorytetu – nie ma go w domu, szkole, później w pracy, jest tylko na boisku. Ten autorytet powinien pamiętać, że jego zachowanie cały czas jest pilnie obserwowane. Przykro mi, ale nie pamiętam podobnego, prowokacyjnego zachowania jakiegokolwiek piłkarza Widzewa wobec lokalnego rywala.

Namawianie do nienawiści i agresji jest ohydne. Może też przynieść opłakane skutki: mamy tego przykłady po ustawkach kibolskich. Tam zdarza się śmierć… Czy autorzy podobnych zachowań wezmą odpowiedzialność za życie młodych ludzi, zadźganych nożami w imię walki z lokalnym wrogiem???

Problem dwóch (lub więcej) klubów sportowych w jednym mieście mamy nie tylko w Łodzi. „Walczy” Wisła z Cracovią, Arka z Lechią, nienawidzi się w Rzeszowie Stal z Resovią, nawet w Warszawie Legia z Polonią, i tak dalej – i podobnie. Mam wrażenie, że z tą wzajemną, śmiertelną nienawiścią w Łodzi jest najgorzej. Zachowania piłkarzy, wzmacniające ten stan rzeczy tylko pogarszają sprawę.

I jakoś nie przypominam sobie, żeby na przykład w takim Glasgow, gdzie na lokalną rywalizację Celticu z Rangersami nakłada się poważny kontekst religijny, nie można było spokojnie chodzić po mieście w szaliku jednej z tych drużyn. Identycznie w Mediolanie, miejscu świętej wojny Milanu z Interem. Kto był i widział, potwierdzi. Marzy mi się chwila, gdy w jednym pubie kibicować będą spokojnie przy piwie młodzi ludzie w szalikach ŁKS i Widzewa. Owszem, może wymieniający się kąśliwymi, złośliwymi epitetami – ale nie agresywni wobec siebie. Bo w cywilizowanym świecie normalnym ludziom nie przychodzi do głowy, by na widok kibica w szaliku innej drużyny wyciągać z kieszeni nóż.

O starcie Widzewa, czyli mogło być lepiej…

Po rozstaniu z dużą częścią kadry zawodniczej. Z nowym, niedoświadczonym trenerem i przy okrojonym budżecie. Mimo wszystko dość udanie zainaugurował Widzew rozgrywki jesienne. Dwa remisy, z Wisłą i Górnikiem – w takich meczach, że Łodzianie spokojnie pokusić się mogli o komplet punktów. Nie jest źle, mogło być lepiej.

Zasadniczy problem: drużyna wciąż ma kłopot w środku pola. Mindaugas Panka miewa przebłyski kreatywności, ale to jednak defensywny pomocnik, musi rozbijać ataki rywali. W Zabrzu zawalił gola, bo dał się okiwać strzelającemu Kwiekowi… Młody Piotr Mroziński dobrze gra w destrukcji, ale przy konstruowaniu akcji brak mu doświadczenia – zresztą bez wątpienia taktyką Widzewa w tej rundzie ma być gra dwójką defensywnych pomocników. Tymczasem Riku Riski czeka na występ w roli playmakera (grywa ogony na skrzydłach), Łukasz Grzeszczyk nie spełnia pokładanych w nim nadziei, żaden z młodszych jeszcze do roli rozgrywającego się nie nadaje. Przydałby się Melikson lub gracz o podobnych umiejętnościach – ale wtedy walczylibyśmy o „majstra”. 🙂

Małe cenzurki za dwa pierwsze mecze:

Mielcarz – przeciętnie, nawet słabo. Niepewność przy golu dla Wisły, złe ustawienie przy bramce dla Górnika… W tej chwili nie mamy bramkarza na miarę Młynarczyka czy Woźniaka – chyba, że Bartek Kaniecki osiągnie wyższą formę.
Broź – brawa za waleczność, dobrze sprawdza się na boku obrony (wszystko jedno którym) udowadniając, że wystawianie go w środku było błędem. Jako kapitan zespołu „zrobił” wynik w Zabrzu, zarabiając rzut karny i strzelając go bez kompleksów.
Bieniuk – nieżle z Górnikiem, ale zawahanie w ostatniej minucie meczu w Łodzi obniża ocenę doświadczonego stopera. Od gracza tej klasy należałoby wymagać więcej, szczególnie w wyprowadzaniu piłki. Ale ustawia się bez zarzutu, w Zabrzu pamiętał o koncentracji do ostatniej minuty. Potrzebny drużynie.
Madera – ostoja obrony, talent… Tylko te nieszczęsne kontuzje!
Pinheiro – moim zdaniem lepszy w roli defensywnego pomocnika, jako stoper popełnił drobny błąd przy golu dla Wisły, dał się ograć i poszło dośrodkowanie… Mógłby stać się cennym zmiennikiem dla Panki albo jego partnerem w wariancie mniej ofensywnym.
Dudu – nie ma co się rozgadywać, najlepszy asystent w drużynie i niezastąpiony na lewej obronie. Chyba, że wstawimy tam Brozia…
Budka – ma Widzewskie serce, bo jest naszym kibicem. Dlatego nie dziwiła mnie nigdy jego waleczność i pracowitość. Ale na tej pozycji ważne są „żelazne płuca”, a tych czasem już brakuje dzielnemu skrzydłowemu. Wiek robi swoje.
Panka – mógłby stać się mózgiem tej drużyny, gdyby grał bardziej ofensywnie. Tyle, że raczej tak grać nie umie, a poza tym ma w swych zadaniach wspomaganie bloku obronnego. Potrzebny mu wartościowy partner w środku pola.
Mroziński – młody chłopak z zadatkami na solidnego, defensywnego pomocnika.
Ostrowski – gwiazda jednego sezonu, parę lat temu w Śląsku Wrocław. Dla mnie największe rozczarowanie w Widzewie, nie zagrał jeszcze ani jednego w całości dobrego meczu. Powinien być jak najszybciej sprzedany.
Grzelczak – wychowanek Widzewa, oddający serce drużynie z przyczyn emocjonalnych. Czasem tylko, gdy obrońcy grają na niego ostro, ma problem z opanowaniem, zarówno piłki jak i nerwów. Jest jeszcze młody, kariera przed nim – powinien grać na lewym skrzydle zamiast Ostrowskiego.
Dżalamidze – oj, ma pokrętło w nodze! Podkreślają to również piłkarze innych drużyn. Chyba jeden z najlepszych techników w polskiej lidze, którego wadą, jak to młodzika, jest zbyt egoistyczna gra. Dobry środkowy pomocnik, dogrywający mu piłki, zrobiłby z chłopaka snajpera pierwszej wielkości.
Oziębała – dobrze, że wrócił do ataku, bo to typowy strzelec. Pamiętacie jego rekordy bramkowe w Zagłębiu Sosnowiec? Kolejny raz kłania się temat zagrań z głębi pola, których Ozi, podobnie jak inni napastnicy Widzewa, zbyt wiele nie otrzymuje.
Okachi – będą z niego ludzie! Kilka minut w Zabrzu i już wiadomo, że chłopak ma papiery na grę w pierwszej jedenastce. Cofa się po piłkę, dużo widzi, umie rozegrać… Taki trochę cofnięty napastnik, pamiętający o interesie drużyny. Zaskakująco dojrzały w grze, z pewnością udany transfer.

Może ktoś jeszcze błyśnie formą w tej rundzie? Oby! Przed nami ciężki mecz w Bielsku z Podbeskidziem…